sie spokojnie do nowej partii domina, rzucil na nich krotkie, podejrzliwe wejrzenie i przez chwile gleboka zaduma czy niepokoj przycmily jego wesola, mloda twarz. Ale tylko przez chwile, bo rownoczesnie prawie zwrocil sie do pana Hempseeda, ktory z uszanowaniem sklonil sie przed nim.
– A co bedzie z owocami? -zapytal uprzejmie.
– Zle, niestety, zle – odparl ze smutkiem zagadniety. – Ale… co bedzie z tym naszym rzadem, sprzyjajacym zbojom francuskim, ktorzy chca zamordowac swego krola i zgubic cala szlachte?
– Oni rzeczywiscie tego chca -odparl lord Antony – morduja, kogo im sie uda zlapac, ale mamy kilku przyjaciol, ktorzy wyslizgneli sie z ich szponow i dzis w nocy tu beda.
Mowiac te slowa, rzucil nieufne wejrzenie na ludzi, siedzacych w rogu pokoju.
– Dzieki tobie i twoim towarzyszom, jak slyszalem, lordzie – odrzekl pan Jellyband.
Ale na te slowa lord Antony chwycil za ramie gospodarza i ostrzegawczo spojrzal na dwoch nieznajomych.
– Nie ma sie czego obawiac, lordzie – szepnal Jellyband -nie odezwalbym sie w ten sposob, nie bedac pewny, z kim mamy do czynienia. Ow pan jest takim samym wiernym poddanym naszego krola Jerzego, jak ty sam. Przyjechal niedawno do Dover dla waznych interesow.
– Dla interesow? Moze to jaki przedsiebiorca zakladow pogrzebowych, gdyz nigdy nie widzialem tak ponurej miny.
– Jest wdowcem, lordzie, i z pewnoscia dlatego tak posepnie wyglada. Ale przysiegam, ze jest z naszych, a musisz przyznac, ze nikt lepiej ode mnie, wlasciciela tak popularnego zajazdu, nie potrafi oceniac ludzi.
– W takim razie wszystko w porzadku, jezeli jestesmy wsrod swoich – odrzekl lord Antony, ktory widocznie nie mial zamiaru rozpoczynac dyskusji z gospodarzem. – Ale powiedz mi, czy mieszka obecnie ktos u ciebie?
– Nikt, lordzie, i nikogo sie nie spodziewam, procz…
– Procz?…
– Nie bedziesz, lordzie, mial nic przeciwko?
– Ktoz to?
– Sir Percy Blakeney i jego zona beda tu za chwile, ale nie pozostana dlugo.
– Lady Blakeney? – zawolal lord Antony ze zdziwieniem.
– Wlasnie ona. Pacholek sir Percy'ego byl tu przed chwila.
Powiedzial, ze brat lady wyjezdza do Francji dzis na 'Day Dream', jachcie Percy'ego, a lord Blakeney i lady przyjada az tu, aby go pozegnac. Czy ci to nie dogadza w czymkolwiek?
– Alez nie, przyjacielu, wszystko mi dogadza pod warunkiem, aby kolacja, ktora nam poda miss Sally, byla najlepsza, jaka kiedykolwiek przyrzadzila w 'Odpoczynku Rybaka'.
– Nie ma obawy, lordzie -odparla Sally, nakrywajac do stolu, ktory slicznie wygladal z pieknym bukietem kolorowych astrow posrodku, niebiesko_chinska porcelana i swiecacymi cynowymi pucharami.
– Na ile osob mam nakryc, lordzie?
– Na piec, nadobna Sally, ale niech posilek bedzie przygotowany przynajmniej na dziesiec; nasi przyjaciele przybeda zmeczeni i glodni. Ja zas zjadlbym chetnie calego wolu.
– Jada! jada! – zawolala wesolo Sally, gdy w oddali rozlegl sie tetent zblizajacych sie koni. W kawiarni zawrzalo jak w ulu. Wszyscy byli ciekawi ujrzec przyjaciol lorda Antony'ego, przybywajacych z drugiej strony kanalu. Sally przejrzala sie znow w lusterku, wiszacym na scianie, a Jellyband wybiegl co predzej przed dom, aby przywitac dostojnych gosci. Tylko dwaj nieznajomi w kacie pokoju nie brali udzialu w ogolnym podnieceniu. Spokojnie grali dalej w domino, nie ogladajac sie nawet na drzwi wejsciowe.
– Prosto przed siebie, hrabino, i drzwi na prawo -objasnial dzwieczny glos.
– Rzeczywiscie to oni -zawolal radosnie lord Antony. -Sally, podaj zupe jak najpredzej.
Drzwi otworzyly sie szeroko i na sale, poprzedzone przez klaniajacego sie w pas Jellybanda, weszly cztery osoby, dwoch panow i dwie panie.
– Witajcie, witajcie w starej Anglii! – zawolal ze wzruszeniem lord Antony, idac naprzeciw nowoprzybylych z wyciagnietymi ramionami.
– Pan z pewnoscia jestes Lord Antony Dewhurst? – rzekla jedna z pan wybitnie obcym akcentem.
– Do uslug, madame -odpowiedzial, calujac ze czcia rece obu pan. Nastepnie zwrociwszy sie do mezczyzn, goraco uscisnal im dlon.
Sally pomogla paniom zrzucic z siebie podrozne plaszcze, po czym obie, skostniale z zimna, zwrocily sie do jasnego i wesolego kominka, a Sally zwawo pobiegla do kuchni. Jellyband w ciaglych uklonach przysunal do ognia kilka krzesel, a Hempseed spiesznie sie oddalil. Wszyscy patrzyli ciekawie na nieznajomych.
– Coz wam moge powiedziec, panowie? – zapytala starsza pani, grzejac nad ogniem ksztaltne rece i patrzac z niewyslowiona wdziecznoscia na lorda Antony'ego i na jednego z towarzyszy podrozy, ktory zdejmowal ciezki, zakapturzony plaszcz.
– Ze jestes pewno zadowolona z przybycia do Anglii, hrabino, i ze nie zmeczyla cie zanadto ciezka podroz – odrzekl lord Antony.
– Jestesmy tak bardzo szczesliwi – odparla, a oczy jej napelnily sie lzami – ze zapomnielismy juz o przebytych cierpieniach.
Glos byl mily i dzwieczny, a z zachowania jej bila godnosc i powaga. Cierpienia wyryly pietno na jej pieknej, klasycznej twarzy, okolonej wspanialymi, snieznobialymi wlosami, upietymi wysoko nad czolem wedlug owczesnej mody.
– Nie watpie, ze moj przyjaciel, sir Andrew Ffoulkes okazal sie uprzejmym towarzyszem podrozy, madame.
– Sir Andrew byl wcielona dobrocia! Czy potrafimy kiedykolwiek wywdzieczyc sie wam, panowie?
Jej towarzyszka, drobna, mlodziutka panienka, na ktorej twarzy malowal sie smutek i smiertelne znuzenie, nie odezwala sie dotad ani jednym slowem, ale jej duze oczy, czarne, pelne lez, utkwione byly z uwielbieniem w twarzy sir Andrew Ffoulkesa. Gdy wzrok ich spotkal sie, slodka jej twarzyczka zarumienila sie nieco pod jego wejrzeniem.
– Tak, jestesmy w Anglii -rzekla wreszcie, ogladajac z dziecinna ciekawoscia wielki piec, debowe belki powaly i rybakow o szczerych brytyjskich twarzach.
– Skrawek to Anglii tylko, mademoiselle – odpowiedzial sir Andrew z usmiechem – ale cala jest na twoje uslugi.
Mloda panienka zaczerwienila sie znowu, lecz tym razem slodki usmiech ozywil jej delikatna twarzyczke. Zamilkli oboje, lecz zrozumieli sie od razu, jak rozumieja sie zawsze mlodzi tajemna wymowa swych serc.
– Kolacja! – zawolal wesolym glosem lord Antony. – Prosimy o kolacje, panie Jellyband! Gdzie jest wasza panienka i waza z zupa? Idz po nia zamiast tu stac i gapic sie na panie, ktore tymczasem mdleja z glodu.
– Chwileczke cierpliwosci, panowie – tlumaczyl sie Jellyband, otwierajac spiesznie drzwi do kuchni.
– Sally! Sally! Moje dziecko -zawolal – czy jestes gotowa?
Sally byla gotowa i rownoczesnie prawie stanela w drzwiach, niosac olbrzymia waze, z ktorej buchal oblok pary i mily zapach.
– Nareszcie! – rzekl lord Antony i podajac z wytworna uprzejmoscia ramie hrabinie, poprowadzil ja do stolu.
Hempseed, jego przyjaciele i reszta rybakow usuneli sie, aby nie przeszkadzac dostojnemu towarzystwu. Tylko dwaj nieznajomi nie ruszyli sie z miejsca, grajac dalej w domino i popijajac wino. Przy drugim stole pozostal tez Harry Waite, wodzac oczami za piekna Sally i hamujac wzrastajacy wciaz gniew. Corka Jellybanda byla istotnie sliczna i pelna wdzieku dziewczyna, nic wiec dziwnego, ze mlody, uczuciowy Francuz, jakim byl wicehrabia de Tournay, nie mogl oczu oderwac od jej swiezej twarzyczki. Liczyl zaledwie 19 lat, a nieszczescia, ktore wstrzasaly jego ojczyzna, nie przejmowaly go zbyt gleboko. Ubrany gustownie, nawet wykwintnie, pragnal jak najpredzej zapomniec o okropnosciach rewolucji wsrod przyjemnosci angielskiego zycia.
– Jesli Anglia jest taka, jak sie dzis przedstawia – rzekl, patrzac uporczywie na Sally – to jestem calkiem zadowolony.
Jedynie uszanowanie Harry Waite'a dla dostojnych gosci, a glownie dla lorda Antony'ego, wstrzymalo wybuch jego nienawisci ku mlodemu cudzoziemcowi. Zaklal tylko z cicha, zaciskajac piescie.
– Ale wobec tego, ze to jest Anglia – odrzekl z naciskiem lord Antony – musisz uwazac, lekkomyslny mlodziencze, aby nie wprowadzac luznych obyczajow do najmoralniejszego z krajow.
Wszyscy siedli do stolu, hrabina zajela miejsce po prawej rece lorda Antony'ego. Jellyband uwijal sie wkolo,