wielki ich wodz mogli jedynie dla sportu narazac sie bezustannie na tak straszne niebezpieczenstwa. Ich narodowosc na ziemi francuskiej wcale ich nie chronila. Kazdy czlowiek, ktory popieral lub pomagal monarchistom, byl natychmiast skazany i sciety bez wzgledu na narodowosc. I ta garstka mlodych Anglikow w oczach nieprzeblaganego, krwiozerczego trybunalu rewolucyjnego, w murach samego Paryza, smiala wykradac skazane na smierc ofiary, niemal u stop gilotyny! Dreszcz leku przeszyl ja na nowo na wspomnienie wypadkow, zaszlych niedawno: ucieczka z Paryza w krytym wozie, wraz z dwojgiem dzieci pod stosem kapusty i rzepy, strach tamujacy oddech, gdy tlum krzyczal przy bramie zachodniej: 'Smierc arystokratom!'
Wszystko mialo przebieg wrecz cudowny. Oboje z mezem dowiedzieli sie, ze sa umieszczeni na liscie osob podejrzanych, co oczywiscie oznaczalo, ze ich osadzenie i smierc byly tylko kwestia czasu. Potem zaswitala nadzieja ucieczki: tajemniczy list, podpisany zagadkowym czerwonym kwiatkiem, jasne energiczne wskazowki, pozegnanie z hrabia de Tournay, ktore rozdarlo serce biednej kobiety, obietnice rychlego polaczenia, ucieczka z dwojgiem dzieci, woz kryty plotnem ze straszliwa wiedzma na kozle, podobna raczej do szatana, ze swa wstretna zdobycza, przyczepiona do bata…
Hrabina rozgladala sie po cichej i starej sali angielskiego zajazdu, tchnacego bezpieczenstwem spokojnego kraju o prawdziwej wolnosci, religijnej i spolecznej. Nastepnie zamknela oczy, aby oddalic wciaz powracajacy obraz przerazonego tlumu przy bramie zachodniej, gdy stara wiedzma wspomniala o dzumie. Ukryta na spodzie wozu, w kazdej chwili spodziewala sie, ze ja poznaja, zawloka wraz z dziecmi przed sad i na stracenie. Ci mlodzi Anglicy pod rozkazami odwaznego i tajemniczego wodza narazali zycie, aby ratowac ich wszystkich, jak wyratowali juz kilkudziesieciu innych niewinnych ludzi. I to wszystko dla sportu. Nigdy! Oczy Zuzanny, szukajace spojrzenia sir Andrewa, zapewnialy go, ze ma niezachwiana pewnosc, ze on, wlasnie on, ratowal bliznich dla wyzszych pobudek.
– Ilu was jest w tej szlachetnej lidze? – zapytala niesmialo.
– Dwudziestu – odrzekl. -Jeden rozkazuje, a dziewietnastu slucha. Wszyscy jestesmy Anglikami i wszyscy sluzymy tej samej sprawie: sluchac wodza i ratowac niewinnych.
– Oby Bog otaczal was swoja opieka, panowie! – rzekla goraco hrabina.
– Pani! do tej chwili Bog nam pomagal.
– To rzecz wprost zdumiewajaca! Jestescie wszyscy tacy odwazni, tacy pelni poswiecenia dla bliznich, bedac przeciez Anglikami, a we Francji nie ma nic procz zdrady i to w imie wolnosci i braterstwa!
– Kobiety francuskie sa jeszcze bardziej wrogo usposobione do nas, arystokratow, niz mezczyzni -rzekl z westchnieniem wicehrabia.
– Ach! tak – potwierdzila hrabina, a w oczach jej odbil sie wyraz najwyzszej pogardy i goryczy. – Na przyklad taka kobieta, jak Malgorzata St. Just. To ona zdradzila margrabiego de St. Cyra i cala jego rodzine przed trybunalem rewolucyjnym.
– Malgorzata St. Just? – rzekl lord Antony, rzucajac krotkie i niespokojne wejrzenie na sir Andrew. – Malgorzata St. Just? Jestem przekonany, ze…
– Tak – odrzekla hrabina -znacie ja z pewnoscia. Byla slynna aktorka w teatrze francuskim, a potem wyszla za Anglika; musicie ja znac.
– Czy ja znamy? – zawolal lord Andrew. – Czy znamy lady Blakeney, najwytworniejsza dame w Londynie, zone najbogatszego czlowieka w Anglii? Naturalnie, ze ja znamy!
– Byla moja kolezanka w paryskim klasztorze – dodala Zuzanna – i przyjechalysmy razem do Anglii, aby nauczyc sie waszego jezyka. Lubilam bardzo Malgorzate i uwierzyc nie moge, aby byla zdolna uczynic cos podobnego.
– Jest to zupelnie nieprawdopodobne – rzekl sir Andrew. – Twierdzisz, hrabino, ze niedawno zdradzila margrabiego de St. Cyr. W jakim celu mogla to uczynic? To musi byc pomylka.
– Nie ma mowy o zadnej pomylce
– odparla zimno hrabina. – Brat Malgorzaty St. Just jest zacieklym republikaninem. Zaszla jakas sprzeczka miedzy nim a moim kuzynem de St. Cyr. St. Justowie sa plebejuszami, a republikanski rzad ma wielu szpiegow… Zapewniam pana, ze tu nie ma pomylki. Nie slyszales nigdy o tej aferze?
– Przyznac musze, ze doszly mnie wiesci o tej sprawie, ale nikt w Anglii nie daje temu wiary. Sir Percy Blakeney, maz Malgorzaty, jest czlowiekiem bardzo majetnym, ma wysokie stanowisko spoleczne, jest bliskim przyjacielem ksiecia Walii, a lady Blakeney nadaje ton calemu londynskiemu towarzystwu.
– Byc moze, ale my bedziemy wiedli bardzo spokojne zycie w Anglii i prosze Boga, aby nie spotkac sie z Malgorzata St. Just, dopoki pozostane w tym pieknym kraju.
Po tych slowach wsrod gromadki spozywajacej wieczerze zapanowalo gluche milczenie. Zuzanna posmutniala. Sir Andrew bawil sie bezwiednie widelcem, a hrabina, siedzac w wysokim krzesle, naburmuszona i wyniosla, wygladala dziwnie sztywno i chlodno. Lord Antony od czasu do czasu rzucal stroskane spojrzenia na Jellybanda, jeszcze bardziej zaklopotanego niz on sam.
– O ktorej godzinie spodziewasz sie sir Percy'ego i lady Blakeney? – szepnal niepostrzezenie do gospodarza.
– W kazdej chwili, lordzie -odparl cicho Jellyband.
Jeszcze nie skonczyl, gdy rozlegl sie daleki turkot nadjezdzajacego powozu. Z kazda chwila stawal sie wyrazniejszy, uslyszano trzaskanie z bata i tetent kopyt konskich na nierownym bruku. Nagle drzwi otworzyly sie gwaltownie i wbiegl pacholek, wolajac:
– Sir Percy Blakeney i jego zona nadjezdzaja!
Zadzwonily podkowy o kamienny dziedziniec, i wspanialy kocz, zaprzezony w cztery kasztany wysokiej krwi, stanal przed drzwiami 'Odpoczynku Rybaka'.
Rozdzial V. Malgorzata
W mgnieniu oka goscinna kawiarnia zajazdu stala sie widownia zamieszania i beznadziejnego poplochu.
Gdy pacholek oznajmil przybycie gosci, lord Antony zerwal sie na rowne nogi i zaczal wydawac spiesznie rozkazy biednemu Jellybandowi, ktory z przerazenia calkiem stracil glowe.
– Na milosc Boska, czlowiecze
– szepnal lord Antony – sprobuj zatrzymac lady Blakeney chocby na chwileczke w przedpokoju, nim te panie zdaza wyjsc z sali. Do kaduka! a to sie dopiero udalo!
– Predko, Sally, swiatla! -krzyczal Jellyband, biegajac tu i tam i powodujac jeszcze wieksze zamieszanie w ogolnej sytuacji.
Hrabina wstala z krzesla sztywna i dumna i starajac sie ukryc wzburzenie pod pozorem zimnej krwi, powtarzala machinalnie:
– Nie chce jej widziec, nie zobacze jej!
W przedpokoju zas ruch, spowodowany przyjazdem tak znakomitych gosci, wciaz sie powiekszal.
– Dobry wieczor, sir Percy! Dobry wieczor, lady! Najnizszy sluga! – slychac bylo jakby chor glosow, przeplatany slabszym nawolywaniem. – Nie zapominajcie o biednym slepym czlowieku, zlitujcie sie nad nim! Poratujcie mnie, lordzie, lady!
Wsrod tego zgielku rozlegl sie dziwnie slodki i spiewny glos o lekkim, cudzoziemskim akcencie:
– Nie wypedzajcie tego biedaka, dajcie mu jesc na moj rachunek, prosze was.
W kawiarni wszyscy mimo woli zamilkli. Lecz Sally trzymajac lichtarze, szla juz ku drzwiom prowadzacym do sypialnych pokojow, a hrabina pospieszyla za nia, uchodzac przed nieprzyjacielem o tak slodkim i melodyjnym glosie.
Zuzanna poslusznie zamierzala uczynic to samo; z zalem tylko rzucala spojrzenia na drzwi wejsciowe, w ktorych wciaz jeszcze miala nadzieje zobaczyc ukochana kolezanke.
Jellyband otworzyl drzwi, ufajac, ze zdola zazegnac katastrofe, wiszaca w powietrzu, lecz juz ten sam cichy, dzwieczny glos odezwal sie zartobliwa skarga:
– Br… jestem przemoczona jak sledz. Boze! Czy kto widzial taki klimat?
– Zuzanno, chodz ze mna natychmiast, czy slyszysz? -zawolala hrabina wyniosle.
– Mamo! – blagalnie szepnela Zuzanna.
– Panie… chwileczke… hm…