wszystko na ziemi, przyjdz do mnie, blagam Cie i pomysl, ze Jance grozi smierc, ze jestem bezsilny i nie moge jej ratowac.
Wierzaj mi, chcialbym umrzec, ale zyje dla Janki, ktorej nie chce samej zostawiac w rekach tych zbrodniarzy.
Pomysl, Percy, ze ona wszystkim dla mnie.”
– Biedny Armand! – wyszeptal Blakeney z serdecznym usmiechem, przeznaczonym dla nieobecnego przyjaciela – nawet teraz nie chce mi zaufac i powierzyc Janki. Co prawda – dodal po chwili – i ja nie powierzylbym nikomu Malgorzaty.
Rozdzial XXIII. Za wysoka stawka
O pol do jedenastej tego samego wieczora Blakeney, wciaz jeszcze ubrany w nedzne lachmany robotnika, bosy i obdarty, skrecil w ulice de la Croix Blanche.
Brama domu, w ktorym mieszkal Armand, byla istotnie otwarta i nikogo nie bylo w poblizu. Rozejrzawszy sie ostroznie wkolo, wsliznal sie do bramy. Na oknie po lewej stronie palila sie swieca, a na skrawku papieru obok swiecy widnialy litery S. P., spiesznie skreslone olowkiem. Nikt nie zatrzymal go na schodach. Mieszkanie zastal rowniez otwarte – wszedl na korytarz.
Nawet w najskromniejszych domach paryskich maly przedpokoj poprzedza izby mieszkalne. Przedpokoj byl nie oswietlony; Blakeney zblizyl sie do drzwi pokoju i pchnal je z lekka.
W tej samej chwili zrozumial, ze skonczylo sie wszystko. Uslyszal za soba przyspieszone kroki i zobaczyl Armanda, bladego jak smierc, opartego o sciane, w towarzystwie Chauvelina i H~erona.
W mgnieniu oka pokoj i korytarz zapelnily sie zolnierzami – dwudziestu dla pojmania jednego czlowieka…
Gdy polozono na nim reke, odrzucil glowe w tyl dumnym ruchem i zasmial sie. Zasmial sie wesolo, swobodnie…
– A wiec skonczylo sie! – zawolal.
– Fortuna stanela tym razem przeciwko tobie, sir Percy – rzekl Chauvelin po angielsku, podczas gdy H~eron zacieral rece z zadowolenia.
– Trudno temu zaprzeczyc – odparl zimno sir Percy. – Robcie swoje ludzie – dodal, zwracajac sie wesolo do zolnierzy, stojacych wokolo niego. – Nie walcze nigdy przeciw nieublaganemu przeznaczeniu. Dwudziestu na jednego, jak widze. Moglbym obezwladnic czterech z was, moze szesciu, ale co potem?
Dziki szal, podsycany jeszcze przez H~erona, owladnal tymi ludzmi. Oto tajemniczy Anglik, o ktorym opowiadano tyle niewiarygodnych basni. Mial na swoje uslugi sily nadprzyrodzone, i dwudziestu nawet nie da mu rady, jezeli diabel mu dopomoze. Dlatego tez silne uderzenie w ramie kolba muszkietu obezwladnilo mu reke. Niebawem druga reka zawisla zbolala wzdluz ciala; wtedy zwiazano go sznurami.
Szczescie pryslo. Gracz postawil za wysoka stawke i przegral.
Ale umial przegrywac, jak dawniej umial wygrywac.
– Ta zgraja krepuje mnie jak wariata! – szepnal jeszcze z humorem.
Ale gdy scisnieto wezel brutalnie na jego skatowanych ramionach, oczy mu przyslonila mgla.
– A jednak Janka byla wolna, Armandzie – zawolal ostatnim wysilkiem – ci szatani oklamali cie i doprowadzili do tego… Od niedzieli nie ma jej w wiezieniu, jest w domu, wiesz w ktorym…
Potem stracil przytomnosc.
Dzialo sie to we wtorek 21_go stycznia roku 1794, lub wedlug nowego kalendarza 2 pluvi~ose'a drugiego roku republiki.
W kronice „Moniteura” z dnia 22 stycznia zamieszczono informacje, ze Anglik, zwany „Szkarlatnym Kwiatem” zostal aresztowany.
Czesc druga
Rozdzial I. Wiadomosc
Szary styczniowy dzien sklanial sie ku wieczorowi.
Malgorzata siedziala w swoim saloniku kolo kominka, otulona w cieply szal, gdy wszedl sluzacy Edward i zapalil lampe. Pokoj przybral od razu wesoly wyglad, a biale obicie scian zablyszczalo pod delikatnym swiatlem rozowego abazuru.
– Czy goniec jeszcze nie przyjechal, Edwardzie? – spytala Malgorzata, utkwiwszy duze, zmeczone oczy w twarzy kamerdynera.
– Jeszcze nie, my lady – odrzekl z uszanowaniem.
– Mial przyjechac dzisiaj, nieprawdaz?
– Tak, my lady, mial tu byc przed poludniem, ale z powodu dlugich deszczow drogi rozmokly i musial sie spoznic, my lady.
– I ja tak mysle – rzekla zamyslona. – Nie zamykaj okiennic, Edwardzie – zadzwonie za chwile.
Kamerdyner wyszedl z pokoju jak automat, zamknal drzwi za soba i Malgorzata pozostala znow sama.
Wziela do reki ksiazke, ktora odlozyla, zanim wniesiono lampe, usilujac skupic uwage nad powiescia Fieldinga, ale stracila watek opowiadania i oczy jej zaszly mgla.
Niecierpliwym ruchem rzucila ksiazke i przesunawszy reka po oczach spostrzegla, ze dlon jej byla wilgotna. Wstala i otworzyla okno. Powietrze bylo lagodne, choc dzdzyste, i cieply powiew dolatywal od strony Francji.
Malgorzata siadla na szerokim obramowaniu, i oparlszy glowe o framuge okna, zapatrzyla sie w zapadajacy mrok.
W oddali, u stop lagodnie znizajacych sie tarasow, rzeka szemrala cicho, a nad jej brzegami peki pierwiosnkow bielaly wsrod nocy.
Zima ustepowala z wolna miejsca wiosnie, ktora wciaz jeszcze ociagala sie z przybyciem. Stopniowo ciemnosci coraz gestsze zalegaly ogrod, sitowia i zarosla nadbrzezne znikly w mroku, a za nimi majestatyczne cedry parku poddaly sie ostatnie potedze nocy. Delikatne kielichy snieznych kwiatow gasly jedne po drugich i chlodna szara wstege rzeki spowil plaszcz wieczora.
Tylko wiatr poludniowy poruszal jeszcze sitowiem i szeptal w konarach cedrow, poruszajac uspionymi platkami kwiatow.
Malgorzata wchlaniala chciwie powiew wiatru. Przychodzil z Francji i na skrzydlach swych przynosil wiesci od Percy'ego – szept jego mowy, wspomnienie nieuchwytne jak sen. I znowu wzdrygnela sie, choc nie bylo zimno. Spoznienie poslanca rozstroilo jej nerwy. Dwa razy na tydzien przyjezdzal umyslnie do niej z Dover, przynoszac wiesci z Paryza. Byly to male okruszyny suchego chleba, rzucane zglodnialej kobiecie; wystarczaly one jednak, aby utrzymac przy zyciu jej serce, to biedne, zbolale serce, teskniace za szczesciem, nigdy nie nasycone.
Czlowiek, ktorego kochala cala dusza, nie nalezal do niej. Nalezal do cierpiacej ludzkosci – krzyki niewinnych i przesladowanych sterroryzowanej Francji zdawaly sie przemawiac do niego glosniej niz jej milosc. Nie bylo go w domu od trzech miesiecy. Zyla jedynie pamiecia o nim i wspomnieniem krotkich jego odwiedzin przed szescioma tygodniami, gdy zupelnie nieoczekiwany stanal przed nia. A potem znow wyruszyl w droge na grozna wyprawe, ktora dala wolnosc i zycie niewinnym ofiarom nieomal kosztem jego wlasnego zycia.
Wyjechal tak nagle jak przybyl, a teraz juz od przeszlo szesciu tygodni krzepila sie jedynie wiadomosciami, ktore przywozil jej poslaniec.
Dzisiaj nawet tego byla pozbawiona i czula dreczacy niepokoj.
Gdyby sie zastanowila nad swymi uczuciami, doszlaby do przekonania, ze ciezar, przygniatajacy jej serce, byl niejasnym, zlowrogim przeczuciem.
Zamknela okno i wrociwszy na swoje miejsce przy kominku, wziela znow do rak ksiazke z silnym