pewnoscia ulegl po dwu dniach, przyjacielu de Batz, o tym nie watpie. Ale tez przestrzegalem cie, nieprawdaz, ze jezeli porwiesz sie na malca, postaram sie, bys w krotkim czasie blagal o litosc.
– A ja nawzajem – rzekl de Batz z najwieksza flegma – przestrzegalem cie, bys nie zajmowal sie mna, a wiecej uwazal na Anglika.
– Pomimo tego w dalszym ciagu oczy mam zwrocone na ciebie, przyjacielu. Gdybym przypuszczal, ze wiesz, gdzie chlopca ukrywaja, to…
– Skazalbys mnie na te same meki, ktore wymysliles dla Anglika z twoim nieodstepnym druhem Chauvelinem – domyslam sie tego… Ale niestety nie wiem, gdzie znajduje sie dziecko, inaczej nie byloby mnie w Paryzu.
– Oczywiscie – zasmial sie H~eron szyderczo – bylbys juz w Austrii, aby otrzymac obiecana nagrode! Ale sledze cie dniem i noca, moj drogi. Chodzi ci na rowni z nami o miejsce pobytu dziecka, i gdyby zdolano przemycic je przez granice, ty pierwszy dowiedzialbys sie tego. Ale nie – dodal jakby dla wlasnego uspokojenia – jestem przekonany, ze Anglik mial na celu przewiezienie dziecka do Anglii i ze on jeden wie, gdzie ono sie obecnie znajduje. Za pare dni uparty „Szkarlatny Kwiat” ustapi i rozkaze swej lidze oddac Kapeta w nasze rece. Wiem, ze czlonkowie ligi kraza kolo Paryza, i ze nawet zona Blakeney'a jest w poblizu, jak twierdzi Chauvelin. Niech przypatrzy sie przez chwilke mezowi w jego obecnym stanie, a wymusi na lidze oddanie dziecka jak najpredzej.
H~eron zasmial sie znow drapieznie, jak hiena nad ofiara. Slyszac te slowa, sir Andrew o malo sie nie zdradzil. Wpil paznokcie w cialo, aby nie skoczyc do gardla temu potworowi, ktory wymyslil dla pojmanego wroga gorsze meki, niz najbardziej wyrafinowane tortury zamierzchlych wiekow.
A zatem nie pozwalali mu spac!… Pomysl zrodzony w mozgu wroga… H~eron nadmienil, ze Chauvelin byl autorem tego szatanskiego dziela, by czlowieka oslabiac systematycznie brakiem pozywienia i snu.
Nie zdawalo sie prawdopodobne, by ludzkie istoty mogly wymyslic cos podobnego.
Kroplisty pot wystepowal na czolo sir Andrew Ffoulkesa na mysl o przyjacielu i o tym, do czego chciano go sklonic ta meka. Jego sily fizyczne byly co prawda olbrzymie, ale musialy mu z czasem wypowiedziec posluszenstwo. Trzezwy, lotny umysl, nieustraszona odwaga oslabna pod wplywem powolnej, stalej tortury…
Ffoulkes stlumil wyrywajacy mu sie z piersi krzyk zgrozy, ktory bylby zwrocil na niego uwage H~erona i wybiegl co predzej z dusznej sali, by odetchnac swiezym powietrzem.
Przez godzine blakal sie bez celu po ulicach, nie majac odwagi wracac do Malgorzaty, by nie zdradzic przed nia bolu, ktory szarpal jego dusze.
A dzisiaj nie dowiedzial sie niczego wiecej. Ogolnie twierdzono, ze Anglik znajduje sie w Conciergerie, ze strzega go pilnie i ze wyrok zapadnie za kilka dni, ale nikt nie wiedzial dokladnie kiedy. Publicznosc zaczynala sie juz niecierpliwic, dopominajac sie o sad i egzekucje. Tymczasem H~eron i jego zausznicy taili wciaz przed publicznoscia ucieczke delfina majac nadzieje, ze uda im sie zmusic Anglika do wskazania kryjowki chlopca. Sposoby zas, jakich w tym celu uzywali, byly godne samego Lucyfera i jego szatanow.
Owego wieczora sir Andrew domyslil sie z niektorych slow H~erona, ze glowny agent i czterej komisarze podstawili gluche i nieme dziecko na miejsce zbiega. Zamknieto je w ciemnym pokoju, wzniesiono napredce przepierzenie w izbie zajmowanej niegdys przez Simonow, chore biedactwo umieszczono za ta przegroda i nikomu nie bylo wolno zblizyc sie do niego procz wladz kontrolnych. H~eron i komisarze starali sie jak mogli, by wyjsc calo z tej imprezy, a poniewaz dziecko bylo bardzo schorowane, mieli nadzieje, ze umrze niebawem, wyzwalajac ich od ciazacej na nich odpowiedzialnosci, gdyz oglosza wowczas urzedowo zejscie Kapeta. Trudno uwierzyc, ze podobne pomysly mogly zrodzic sie w mozgach ludzkich, a jednak wiemy od swiadkow wiarygodniejszych niz madame Simon, ze dziecko, zmarle w Temple po kilku tygodniach, bylo biednym, uposledzonym chlopczykiem, gluchym i niemym, przyniesionym z domu podrzutkow po ucieczce delfina. Jedynie litosciwa smierc mogla wyrwac go z tej niedoli, gdyz potezny umysl, ktory mogl go wyzwolic, skazany byl na tortury przymusowej bezsennosci.
Rozdzial III. Najzacietszy wrog
Tego samego wieczora sir Andrew Ffoulkes wyszedl jeszcze raz do miasta, by zasiegnac informacji o Armandzie, obiecujac powrocic okolo dziewiatej.
Malgorzata ze swej strony przyrzekla towarzyszowi, ze zmusi sie do spozycia kolacji, ktora przyrzadzila jej dozorczyni. Zajmowali nedzne mieszkanie na Quai de la Ferraille, naprzeciw Palacu Sprawiedliwosci, w ktorego szare mury Malgorzata wpatrywala sie suchymi, rozgoraczkowanymi oczyma, dopoki zmierzch zimowy nie spuscil na nie swej zaslony.
Tego wieczora, choc ciemnosci juz zalegly pokoj i spadajace platy sniegu zakrywaly widok na miasto, siedziala jeszcze przy oknie po wyjsciu sir Andrew, wpatrzona w drobne swiatelka, padajace z okien wiezy Ch~atelet. Nie mogla dojrzec okiem Conciergerie, gdyz wychodzily na wewnetrzne podworze, ale widok tych murow byl dla niej jakby ukojeniem.
Nie mogla wyobrazic sobie Percy'ego, tego wesolego, rozesmianego, pelnego beztroski smialka, jako zdobyczy nieprzyjaciol upojonych triumfem, ktorzy zetra go, upokorza, sponiewieraja, a moze nawet, kto wie, beda torturowac, by zlamac dume, uragajaca im jeszcze na progu smierci. Ale Bog nie moze dopuscic, by podobna zbrodnia zostala popelniona, by szlachetnego orla pokonaly nedzne szakale! Choc Malgorzata cierpiala wiecej, niz mogla zniesc w swym podwojnym niepokoju o meza i brata, nie tracila jednak otuchy. Slusznie mowil sir Andrew: „Gdzie bylo zycie, tam byla nadzieja”. Jezeli zycie tlilo jeszcze w tych poteznych czlonkach, jakze mogly szkodliwe, niskie instynkta zwyciezyc niesmiertelnego ducha? Nie troszczylaby sie o Armanda, gdyby Percy byl wolny. Westchnela ciezko. Ach! Gdyby przynajmniej mogla widziec sie z mezem, rzucic jedno spojrzenie na jego smiejace sie oczy, w ktorych ona jedna wyczytac umiala cala glebie uczucia, wtedy znioslaby spokojniej ciezka niepewnosc i z odwaga czekalaby na rozwiazanie.
Odsunela sie od okna, gdyz noc stawala sie przejmujaco zimna. Na wiezy St. Germain l'Auxerrois zegar wybil z wolna osma. Gdy ostatnie echo historycznego zegara ucichlo w oddali, uslyszala dyskretne pukanie do drzwi.
– Prosze – zawolala bez namyslu.
Myslala, ze dozorczyni przychodzi dorzucic drzewa do kominka i nie odwrocila nawet glowy. Drzwi otworzyly sie cicho i uslyszala lekkie kroki na dywanie.
– Czy moge prosic o kilka slow rozmowy, lady Blakeney? – odezwal sie ostry glos.
Stlumila krzyk zgrozy. Jak dobrze znala ten glos! Ostatni raz slyszala go, gdy Percy tak sprytnie wysliznal sie swemu przesladowcy. Spojrzala prosto w oczy najzacietszemu wrogowi „Szkarlatnego Kwiata”.
– Chauvelin! – jeknela.
– We wlasnej osobie, droga lady.
Stanal w swietle lampy, tak ze jego drobna postac odbila sie wyraznie na ciemnym tle sciany. Mial na sobie ulubione piaskowe ubranie, piekny zabot i mankiety obszyte waska koronka.
Nie czekajac na pozwolenie, z flegma i pewnoscia siebie polozyl kapelusz i plaszcz na krzesle. Nastepnie zwrocil sie znow ku Malgorzacie i uczynil krok naprzod, ale ona podniosla reke, jakby go chciala wstrzymac. Wzruszyl ramionami i zimny usmiech zaigral na jego ustach.
– Czy pozwolisz usiasc? – spytal.
– Jak chcesz – odrzekla z wolna patrzac na niego szeroko otwartymi oczyma, jak przestraszony ptak na jadowitego weza.
– A czy posluchasz mnie, lady Blakeney? – ciagnal dalej, biorac krzeslo i stawiajac je w ten sposob przy stole, by swiatlo lampy pozostawalo w tyle i nie padalo na jego twarz.
– Czy to konieczne? – spytala Malgorzata.
– Tak – rzekl krotko – jezeli pragniesz widziec sie i pomowic z mezem, poki nie bedzie za pozno.
– A zatem prosze cie, mow, a ja poslucham.
Upadla na krzeslo, nie zwazajac na to, czy swiatlo pada na jej twarz i czy sciagniete rysy i lzami przycmione oczy nie zdradza w calej pelni rozterki wewnetrznej. Nie kryla sie z niczym przed tym czlowiekiem, gdyz wiedziala, ze ani odwaga ani lzy nie wzrusza go, a nienawisc do czlowieka, ktory tyle razy go zwyciezyl, od dawna zdlawila wszelka iskre litosci w jego sercu.
– Moze chcesz posluchac, lady Blakeney – zaczal swym miodowym glosem – jakim sposobem dostapilem zaszczytu spotkania sie z toba?
– Twoi szpiedzy sa po prostu przy robocie, wyobrazam sobie – odparla chlodno.