Otworzyl drzwi i cofnal sie, by ja przepuscic.
Spojrzala na niego podejrzliwie, ale zanadto byla przejeta mysla widzenia sie z Percym, by zwazac na to, co uchybialo jej kobiecej godnosci.
Przestapila prog.
– Poczekam na ciebie – szepnal do niej Chauvelin – w razie gdybys miala jakikolwiek powod do zazalenia, prosze cie, zwroc sie zaraz do mnie.
Malenka cela, w ktorej znalazla sie Malgorzata, oswietlona byla zwieszajaca sie lampa. Kobieta w prostej, brudnej sukni o siwych wlosach zaczesanych gladko w tyl glowy wstala z krzesla na widok wchodzacej i odlozyla na bok ponczoche, ktora robila na drutach.
– Polecono mi oznajmic ci, obywatelko – rzekla dozorczyni, gdy drzwi zamknely sie za Malgorzata – ze mam rozkaz przeszukania cie, zanim zobaczysz sie z wiezniem.
Wypowiedziala to cale zdanie jednym tchem, jak dziecko nauczona lekcje. Byla to kobieta w srednim wieku, o cerze zwiedlej i pomarszczonej, ale jej male, ruchliwe oczy byly raczej dobroduszne, choc nie patrzyly prosto w twarz, tylko przeslizgiwaly sie bez ustanku z jednego przedmiotu na drugi.
– Masz rozkaz przeszukania mnie? – powtorzyla z wolna Malgorzata, jakby starajac sie zrozumiec.
– Tak – odparla kobieta. – Musisz zdjac z siebie suknie, abym mogla przetrzasnac ja i obejrzec. Czynie to samo, ile razy przychodza goscie do wiezniow, wiec nie probuj czegos ukryc przede mna, bo na nic sie to nie przyda. Mam wielka wprawe w wynajdywaniu drutow, sznurow lub papierow, ukrytych we faldach sukni. Chodz – dodala szorstko, widzac, ze Malgorzata nie rusza sie z miejsca – im predzej skonczymy, tym predzej zobaczysz sie z mezem.
Te slowa wywolaly pozadany skutek. Dumna lady Blakeney, choc dotknieta do zywego, zrozumiala, ze opor byl daremny. Chauvelin znajdowal sie za drzwiami. Na jedno slowo kobiety stanalby na progu, a Malgorzata pragnela ponad wszystko przyspieszyc chwile spotkania sie z Percym.
Zrzucila z siebie szal i suknie i spokojnie oddala sie w rece dozorczyni, ktora zaczela przeszukiwac jej kieszenie; czynila to z najwiekszym spokojem i flegma. Nie powiedziala ani slowa przy znalezieniu drutow i sztyletu, polozyla je na stole rowniez jak i sakiewke, zawierajaca 20 sztuk zlota. Przeliczywszy pieniadze przy Malgorzacie, wlozyla je na powrot do sakiewki. Wyraz jej twarzy nie zdradzal ani litosci, ani zdziwienia, ani chciwosci. Widocznie nie byla czula na przekupstwo i jak automat wypelniala nieprzyjemne zadanie, nalozone na nia przez wladze wiezienne.
Przekonawszy sie, ze Malgorzata nie ukrywa juz nic wiecej, pozwolila jej sie ubrac, pomogla jej nawet. Nastepnie otworzyla drzwi. Chauvelin czekal cierpliwie na korytarzu. Na widok Malgorzaty, ktora nie zdradzala swego oburzenia, zwrocil krotkie pytajace spojrzenie na kobiete.
– Dwa druty, sztylet i sakiewka z 20 luidorami – rzekla dozorczyni.
Chauvelin przyjal do wiadomosci to objasnienie, jakby nie przywiazywal do tego, co slyszal, najmniejszej wagi, a potem rzekl spokojnie:
– Tedy, obywatelko.
Malgorzata podazyla za nim i w dwie minuty pozniej staneli przy ciezkich drzwiach opatrzonych gesta krata.
– Oto jestesmy – rzekl.
Dwoch zolnierzy z gwardii narodowej stalo tu na strazy, dwoch przechadzalo sie w poblizu, ale zatrzymali sie, gdy obywatel Chauvelin pokazal im trojkolorowa szarfe. Spoza malej kraty w drzwiach para oczu przygladala sie przybyszom.
– Kto tam? – odezwal sie szorstki glos.
– Obywatel Chauvelin z „komitetu bezpieczenstwa publicznego” – brzmiala odpowiedz.
Rozlegl sie szczek broni i klucz zazgrzytal w zamku.
Cela zabezpieczona byla od wewnatrz ciezkimi zelaznymi sztabami, ktore musiano usunac, zanim masywne drzwi obrocily sie na zawiasach.
Malgorzata stanela na stopniach, prowadzacych do celi wieziennej, z uczuciem uszanowania i skupienia, jakby na progu swiatyni.
Pokoj, w ktorym sie znalazla, byl jasniej oswietlony niz korytarz i nagly blask oslepil ja. Powietrze przesycone bylo dymem i zapachem wina, a wielkie zakratowane okno umieszczono nad samymi drzwiami wychodzilo na korytarz. Gdy Malgorzata rozejrzala sie wkolo, zobaczyla, ze pokoj byl przepelniony zolnierzami. Niektorzy siedzieli, inni stali lub lezeli na kocach wzdluz scian, ale na widok Malgorzaty starszy sierzant uciszyl halas, panujacy w pokoju, i rzekl krotko:
– Tedy, obywatelko.
Wskazal jej otwor w scianie, gdzie z kamiennej framugi wyjeto drzwi. Zelazna sztaba zamykala otwor; sierzant odsunal ja i skinal na Malgorzate. Instynktownie odwrocila sie, szukajac oczyma Chauvelina, ale nie zobaczyla go nigdzie.
Rozdzial V. Lew w potrzasku
Czy uczucie litosci odezwalo sie w sercu zolnierza, gdy Malgorzata wchodzila do ciemnej celi? Czy blada twarz pieknej kobiety poruszyla strune znieczulona od dawna przez okrucienstwa, ktore pociagala za soba sluzba w braterskiej republice? Moze wspomnienie minionych lat, gdy sluzyl swemu krolowi i ojczyznie, lub pamiec zony, siostry czy matki przemowily za ta ciezko dotknieta kobieta o smutnych niebieskich oczach?…
W kazdym razie, gdy Malgorzata znalazla sie po drugiej stronie zelaznej sztaby, zatrzymal sie w obramowaniu drzwi, plecami obrocony do wnetrza celi.
Malgorzata stanela na progu.
Oslepiona blaskiem, nie mogla z poczatku niczego rozroznic. Byl to ciemny, dlugi czworobok, zakonczony jakby nisza. Jak blyskawica stanela jej w mysli postac Marii Antoniny, spedzajacej ostatnie dni swego zycia w tym ponurym lochu, gdzie ukryc sie mogla przed bezwstydnymi i obelzywymi oczyma zoldactwa. Malgorzata postapila kilka krokow naprzod. Stopniowo, przy slabym blasku lampki oliwnej, umieszczonej na stole, zaczela rozrozniac niektore przedmioty: dwa krzesla, dlugi stol w kacie niszy i male, ale wygodne lozko polowe.
Po chwili spostrzegla sir Percy'ego. Siedzial nieruchomo z reka wyciagnieta na stole; glowe wtulil w zgiecie lokcia i zdawal sie spac. Malgorzata nie krzyknela, nie zadrzala nawet. Przymknela tylko oczy, aby nabrac odwagi, i pewnym krokiem zblizyla sie do meza. Uklekla u jego nog na zimnej kamiennej posadzce i ze czcia podniosla do ust reke, zwieszajaca sie bezwladnie ku ziemi.
Blakeney wzdrygnal sie, dreszcz wstrzasnal cala jego postacia, podniosl glowe i szepnal obcym, zmienionym glosem:
– Mowie wam, ze nie wiem, a gdybym nawet wiedzial, to…
Objela go ramionami, tulac do piersi opadajaca glowe.
Podniosl znekane i zaczerwienione oczy i spojrzal jej prosto w twarz.
– Ukochana moja – rzekl – wiedzialem, ze przyjdziesz.
Przygarnal ja do siebie. W owym goracym uscisku nie zdradzal nadmiernego wyczerpania, a gdy spojrzal znow na nia, zdawalo sie Malgorzacie, ze pierwsze wrazenie, ktorego doznala na widok jego bladej twarzy, bylo tylko zmora zrodzona w jej podnieconej wyobrazni. Teraz byla pewna, ze goraca, szlachetna krew plynela w jego zylach tak wartko jak dawniej, a twarde, niezmozone niczym zycie pulsowalo z rowna sila w jego poteznych czlonkach i szlachetnym sercu, bijacym zadza ofiary.
– Percy – rzekla slodko – pozwolili nam tylko na krotka rozmowe. Mysleli, ze moje lzy zlamia twoja wole i uczynia to, czego ich podlosc nie dokazala.
Rzucil na nia owo glebokie, jemu tylko wlasciwe spojrzenie, ktore tak poteznie przykuwalo do siebie dusze ludzkie i w niebieskich zrenicach zamigotal znow blysk niesmiertelnego humoru:
– A to sie wybrali! – rzekl wesolo, podczas gdy glos jego drzal z nadmiaru wzruszenia – nie znaja ciebie, co? Twoja mezna, szlachetna dusza wniwecz obrocilaby zasadzki samego szatana i jego hordy. Zamknij oczy, droga, zgine z nadmiaru szczescia, jesli bede napawal sie dluzej ich urokiem.
Objal jej twarz rekoma, nie mogac nacieszyc sie jej widokiem. Mimo smutku, upokorzenia i smiertelnego strachu nigdy nie czula sie Malgorzata tak szczesliwa, nigdy nie posiadala go tak wylacznie dla siebie. Nieuniknione