karawele z obu stron niczym ostrozne hieny.
Aguirrez uslyszal trzask nad glowa – nieoczekiwanie zalopotal grot. Wstrzymal oddech. Czy to tylko pojedynczy podmuch wiatru, jak poprzednio?
Ale zagle znow zalopotaly i wydely sie, az zaskrzypialy maszty. Pobiegl na dziob, przechylil sie przez reling i krzyknal do zalogi na pokladzie, zeby zabrac wioslarzy z powrotem na statek.
Za pozno.
Galery przerwaly zataczanie dlugiej petli i wrocily ostrym zwrotem na kurs w kierunku karaweli. Okret z prawej strony ustawil sie burta do lodzi i strzelcy otworzyli ogien z arkebuzow. Pociski podziurawily bezbronnych wioslarzy.
Druga galera sprobowala takiego samego manewru. Zaloga karaweli otrzasnela sie jednak z zaskoczenia i skoncentrowala ogien na odslonietej platformie artyleryjskiej, gdzie Aguirrez widzial ostatnio Martineza. El Brasero bez watpienia ukryl sie za oslona z grubych desek, ale niech wie, ze nie pojdzie mu tak latwo.
Salwa uderzyla w platforme jak olowiana piesc. Gdy jedni strzelali, inni goraczkowo ladowali arkebuzy. Zabojcza kanonada trwala. Galera nie wytrzymala gradu pociskow. Z jej kadluba i wiosel lecialy drzazgi. Okret wycofal sie.
Zaloga karaweli rzucila sie do wciagania lodzi. Pierwsza szalupa ociekala krwia, polowa wioslarzy nie zyla. Aguirrez wydal rozkazy artylerzystom i pobiegl do kola sterowego. Obsluga dzial zakrzatnela sie wokol armat i przemiescila je do dziobowych otworow strzelniczych. Inni marynarze zajeli sie zaglami, by maksymalnie wykorzystac orzezwiajaca bryze.
Gdy karawela nabrala szybkosci, zostawiajac za rufa spieniony kilwater, kapitan skierowal statek ku galerze uszkodzonej przez jego strzelcow. Okret probowal uciekac, ale stracil wioslarzy i poruszal sie wolno. Aguirrez czekal, chcac zblizyc sie na odleglosc piecdziesieciu metrow. Strzelcy na galerze otworzyli ogien do karaweli, ale z marnym skutkiem.
Na karaweli huknely dziala. Kule trafily w nadbudowke kapitanska na rufie i roztrzaskaly ja na drobne kawalki. Armaty zaladowano powtornie i wycelowano w linie wodna galery. W jej kadlubie pojawily sie wielkie dziury. Obciazony ludzmi i sprzetem okret natychmiast poszedl pod wode. Na powierzchni pozostaly tylko pecherze powietrza, odlamki drewna i garstka nieszczesnych plywakow.
Aguirrez skierowal swoja uwage na trzecia galere.
Widzac zmiane w ukladzie sil, Martinez zaczal uciekac. Jego okret mknal na poludnie niczym sploszony zajac. Zwinna karawela zostawila swoja ofiare i ruszyla w poscig. Aguirrez mial w oczach zadze krwi, rozkoszowal sie perspektywa zabicia El Brasero.
Nic z tego. Orzezwiajaca bryza wiala zbyt slabo, by karawela mogla dogonic galere, ktorej wioslarze walczyli o zycie. Wkrotce uciekajacy okret stal sie ciemnym punktem na oceanie.
Aguirrez scigalby Martineza na koniec swiata, ale zobaczyl zagle na horyzoncie. Podejrzewal, ze to posilki nieprzyjaciela. Inkwizycja miala dlugie rece. Pamietal o obietnicy danej zonie i dzieciom i o swoich obowiazkach wobec Baskow. Niechetnie zawrocil na polnoc i wzial kurs na Danie. Nie mial zludzen co do swojego wroga. Martinez mogl byc tchorzem, ale byl cierpliwy i uparty.
Aguirrez wiedzial, ze jeszcze sie spotkaja. To tylko kwestia czasu.
PROLOG II
Niemcy, rok 1935
Krotko po polnocy na wiejskich terenach miedzy Hamburgiem i Morzem Polnocnym zaczely wyc psy. Przerazone zwierzeta wpatrywaly sie w czarne, bezksiezycowe niebo z wywieszonymi jezykami, drzac na calym ciele. Ich czule uszy lowily dzwiek, ktorego nie uslyszalby czlowiek: cichy szum silnikow gigantycznej, srebrzystej torpedy, sunacej przez gesta warstwe chmur wysoko w gorze.
Cztery dwunastocylindrowe silniki Maybacha, po dwa z kazdej strony, wisialy w oplywowych obudowach pod brzuchem 244-metrowego statku powietrznego. W wielkich oknach gondoli blisko dziobu jarzylo sie swiatlo. Dlugie, waskie pomieszczenie przypominalo sterownie okretu. Mialo kompas i szprychowe kola sterow kierunku i wysokosci.
Obok pilota stal w szerokim rozkroku kapitan Heinrich Braun. Byl wysoki, wyprostowany jak struna, rece trzymal zlozone za plecami. Mial na sobie nieskazitelny granatowy mundur i wysoka czapke z daszkiem. Mimo wlaczonego ogrzewania do kabiny przenikalo zimno i kapitan wlozyl pod kurtke gruby sweter z golfem. Jego wyniosly profil wygladal jak wyrzezbiony z granitu. Sztywna postawa, ostrzyzone tuz przy skorze wlosy i lekkie uniesienie wystajacego podbrodka pozostaly mu z czasow sluzby w marynarce pruskiej.
Braun sprawdzil kompas, potem odwrocil sie do tegiego mezczyzny w srednim wieku z sumiastymi, podkreconymi do gory wasami, ktore nadawaly mu wyglad spasionego morsa.
– A zatem,
Herman Lutz przypominal barmana z monachijskiej piwiarni, ale byl jednym z najzdolniejszych inzynierow lotniczych w Europie. Po przejsciu na emeryture Braun napisal ksiazke, w ktorej proponowal regularne loty sterowcami nad biegunem do Ameryki Polnocnej. Na wykladzie promujacym ksiazke poznal Lutza. Inzynier usilowal zebrac fundusze na wyprawe polarna statkiem powietrznym. Obu mezczyzn polaczylo mocne przekonanie, ze sterowce moglyby reklamowac wspolprace miedzynarodowa.
Niebieskie oczy Lutza blyszczaly z podniecenia.
– To ja panu gratuluje, kapitanie Braun. Razem umocnimy pokoj na swiecie.
– Chyba mial pan na mysli umocnienie Niemiec – zadrwil niski, szczuply mezczyzna o nazwisku Gerhardt Heinz. Stal z tylu w takiej odleglosci, by slyszec kazde slowo. Ostentacyjnie zapalil papierosa.
–
Heinz wymamrotal cos w odpowiedzi i zgasil palcami papierosa. Dla dodania sobie pewnosci wypial piers jak kogut. Golil glowe na lyso, byl krotkowidzem i nosil binokle. Chcial byc grozny, ale wygladal groteskowo.
Lutz pomyslal, ze w opietym, czarnym skorzanym plaszczu Heinz przypomina larwe wylaniajaca sie z kokona, ale przezornie zachowal to dla siebie. Obecnosc Heinza na pokladzie byla cena, jaka on i Braun musieli zaplacic za start sterowca. Podobnie jak nazwa statku powietrznego: “Nietzsche”, od nazwiska niemieckiego filozofa. Niemcy usilowaly wyzwolic sie z finansowego i psychologicznego jarzma, nalozonego przez Traktat Wersalski. Kiedy Lutz przedstawil pomysl podrozy sterowcem do bieguna polnocnego, znalazlo sie wielu ludzi chetnych do jej sfinansowania, ale projekt utknal w miejscu.
Wreszcie postanowiono, ze bedzie to tajna misja. Jesli powiedzie sie, zostanie ujawniona. Alianci stana przed faktem dokonanym i przekonaja sie o wyzszosci niemieckiej techniki lotniczej. Fiasko bedzie zachowane w tajemnicy, zeby uniknac kompromitacji.
Statek powietrzny zbudowano w ukryciu. Lutz skonstruowal go na wzor wielkiego sterowca “Graf Zeppelin”. Warunkiem umowy bylo zabranie na wyprawe Heinza, ktory reprezentowal interesy przemyslowcow.
– Kapitanie, moze nas pan oswiecic, gdzie jestesmy? – zapytal Lutz.
Braun podszedl do stolu nawigacyjnego i wskazal pozycje na mapie.
– Tutaj. Polecimy kursem “Norge” i “Italii” na Spitsbergen. Stamtad skierujemy sie na biegun. Spodziewam sie, ze ostatni etap podrozy pokonamy w jakies pietnascie godzin, zaleznie od pogody.
– Mam nadzieje, ze bedziemy mieli wiecej szczescia niz Wlosi – odezwal sie Heinz, bez potrzeby przypominajac innym o wczesniejszych probach dotarcia do bieguna statkami powietrznymi. W 1926 roku norweski badacz polarny Amundsen i wloski inzynier Umberto Nobile szczesliwie osiagneli cel i okrazyli biegun wloskim sterowcem “Norge”. Nastepna ekspedycja Nobilego w blizniaczym statku powietrznym “Italia” miala wyladowac na biegunie, ale sterowiec rozbil sie. Amundsen zaginal w drodze na miejsce katastrofy. Nobilego i czesc jego ludzi uratowano.
– To nie jest kwestia szczescia – odparl Lutz. – Nasz statek powietrzny zostal skonstruowany z mysla o tej