biolodzy, smiali pisarze-fantasci…
Swit jarzyl sie juz na kadlubie starodawnego statku kosmicznego i na lekkich, azurowych konturach gmachow, a Mven Mas wciaz i jeszcze przemierzal balkon szerokimi krokami. Ani razu jak dotad nie doznal takiego wstrzasu. Wychowany wedlug zasad ogolnie obowiazujacych w dobie Wielkiego Pierscienia, przeszedl trudny kurs wychowania fizycznego i przeszedl z powodzeniem „probe sprawnosci Herkulesa”, nazwana tak na pamiatke pieknych mitow starozytnej Hellady. Probie tej musial sie poddac kazdy mlodzieniec j s konczacy szkole. Jesli dobrze wywiazal sie z zadania, uznawano go za godnego wyzszego szczebla wyksztalcenia.
Mven Mas pracowal w Tybecie zachodnim, zaopatrujac tamtejsze kopalnie w wode, opiekowal sie lasem araukarii na plaskowzgorzu Nahebta w Ameryce Poludniowej i tepil rekiny, ktore znowu ukazaly sie przy brzegach australijskich. Jego zyciowy hart i wybitne zdolnosci pozwolily mu odbyc dlugoletnia nauke i przygotowac sie do trudnej i odpowiedzialnej dzialalnosci. Dzis, kiedy zaraz na poczatku nowej pracy dane mu bylo zetknac sie z dalekim swiatem tak wiele majacym wspolnego z Ziemia, w duszy Mvena Masa zadrgala jakas nieznana struna. Poczul, jakby sie rozwarla przed nim otchlan, dokola ktorej chodzil przez dlugie lata swego zycia nie przeczuwajac jej istnienia. Tak silne bylo pragnienie nowego spotkania z planeta gwiazdy Epsilon Tukana — ze swiatem, ktory ucielesnial najpiekniejsze basni ludzkosci. Nigdy nie zapomni czerwonej dziewczyny, jej wyciagnietych i przywolujacych rak, jej rozchylonych ust!…
To, ze od owego cudownego swiata dzielila go przestrzen dziewiecdziesieciu lat swietlnych, ze nie istniala zadna techniczna mozliwosc dotarcia don, nie oslabialo, lecz wzmagalo palaca tesknote.
3. W niewoli ciemnosci
Na pomaranczowych wskaznikach anamezonowego paliwa czarne, grube strzalki spoczywaly na zerach. Kurs statku na razie nie odchylal sie od gwiazdy zelaznej, tak ze szybkosc wciaz jeszcze byla wielka.
Statek przyblizal sie nieuchronnie do niesamowitego, niewidzialnego dla ludzkiego oka slonca.
Erg Noor przy pomocy astronawigatora, drzac z wytezenia i slabosci, usiadl przy liczniku. Silniki planetarne, odlaczone od robota-sternika, ucichly.
— Ingrido, co to wlasciwie jest gwiazda zelazna? — zapytal cicho Kay Ber nie opuszczajac przez caly czas swego miejsca za plecami astronoma.
— Niewidoczna gwiazda klasy widmowej T, wygasla, ale jeszcze niewystygla zupelnie albo nie rozzarzona na nowo. Wysyla dlugofalowe promieniowanie cieplnej czesci widma i widac ja tylko przez inwertor elektronowy. Jej swiatlo jest dla naszych oczu niewidoczne, naprawde zas jest to promieniowanie podczerwone. Sowa, dostrzegajaca podczerwone promieniowanie cieplne, moglaby ja zobaczyc.
— A dlaczego „zelazna”?
— Wszystkie, ktore dotad zbadano, wykazuja w widmie znaczna zawartosc zelaza. Najwidoczniej stanowi ono powazna czesc skladnikow tej gwiazdy. Stad tez, jezeli gwiazda jest duza, jej masa i pole przyciagania sa ogromne. Obawiam sie, ze trafilismy wlasnie na taka…
— I co bedzie?
— Nie wiem. Sam widzisz, ze nie mamy paliwa. Ale w dalszym ciagu lecimy prosto na gwiazde. Trzeba by zahamowac „Tantre” do szybkosci jednej tysiacznej predkosci absolutnej, przy ktorej byloby niemozliwe odchylenie katowe. Jezeli nie wystarczy takze planetarnego paliwa, statek bedzie sie stale zblizal do gwiazdy, az spadnie na nia. — Ingrida nerwowo potrzasnela glowa, a Ber pieszczotliwie pogladzil ja po obnazonej rece, pokrytej gesia skorka.
Erg Noor podszedl w skupieniu do pulpitu sterowniczego. Wszyscy milczeli tlumiac oddechy, milczala takze dopiero co obudzona Niza, instynktownie pojawszy ogrom niebezpieczenstwa. Paliwa moglo wystarczyc jedynie na zwolnienie lotu, ale wskutek straty szybkosci statkowi byloby trudno przezwyciezyc sile przyciagania gwiazdy zelaznej. Gdyby „Tantra” nie podeszla tak blisko, gdyby Lin domyslil sie w pore…
Minelo okolo trzech godzin i Erg Noor wreszcie sie zdecydowal. „Tantra” drgnela od poteznego wybuchu motorow kaskadowych. Lot statku ulegl stopniowemu zwolnieniu. Erg wykonal niedostrzegalny ruch — obecnym zamarly serca. Straszne, brunatne slonce zniklo z pierwszego ekranu i przeszlo na drugi. Zdawalo sie, ze statek oplotly jakies niewidzialne peta i ciagna go ku gwiezdzie. Noor szarpnal ku sobie uchwyty — silniki zostaly unieruchomione.
— Wydostalismy sie! — szepnal z ulga Pel Lin. Noor wolno skierowal wzrok w jego strone.
— Nie! Pozostal jedynie nienaruszalny zasob paliwa dla orbitalnego krazenia i ladowania.
— Co teraz poczac?
— Czekac. Odchylilem nieco statek. Ale przelatujemy za blisko. Miedzy sila przyciagania gwiazdy a zmniejszona szybkoscia „Tantry” toczy sie walka. „Tantra” leci teraz jak ksiezycowa rakieta g i jezeli zdazy sie oddalic, polecimy ku Sloncu. Co prawda czas lotu mocno sie wydluzy. Za jakies trzydziesci lat nadalibysmy sygnal wywolawczy, a za nastepnych osiem nadejdzie pomoc…
— Trzydziesci osiem lat! — szepnal Ber na ucho Ingridzie.
Szarpnela go za rekaw i odwrocila sie.
Erg Noor opadl na porecz fotela i opuscil rece na kolana. Ludzie milczeli, tylko cicho spiewaly przyrzady nawigacyjne. Ale w tej piesni dzwieczala jakas obca, nie harmonizujaca z caloscia nuta grozy. Byl to niemal fizycznie wyczuwalny zew gwiazdy zelaznej, realna sila jej czarnej masy, scigajaca statek, ktory utracil swa potege.
Policzki Nizy palaly, serce bilo przyspieszonym tetnem. Beznadziejne wyczekiwanie stawalo sie dla dziewczyny nie do zniesienia.
…Wolno plynely godziny. W centralnej sterowni ukazywali sie jeden po drugim obudzeni czlonkowie wyprawy. Liczba milczacych wzrastala, poki nie zebrala sie cala zaloga statku. Czternascie osob.
Wciaz malejaca szybkosc lotu byla obecnie mniejsza niz szybkosc, ucieczki. „Tantra” nie mogla juz teraz ujsc gwiezdzie zelaznej. Ludzie, zapomniawszy o jedzeniu i o snie, nie opuszczali sterowni przez wiele godzin, w ciagu ktorych kurs „Tantry” odchylal sie coraz bardziej, az wreszcie statek wszedl na fatalna elipse. Los „Tantry” stal sie jasny dla wszystkich.
Nagle rozlegl sie tak przerazliwy krzyk, ze wszyscy drgneli. Astronom Pur Hiss zerwal sie i zaczal wymachiwac rekami. Jego konwulsyjnie wykrzywiona twarz stracila podobienstwo do oblicza ludzkiego ery Pierscienia. Strach i zadza zemsty opanowaly uczonego niepodzielnie.
— To on — wrzeszczal Pur Hiss wskazujac Pela Lina — ten tuman pozbawiony mozgownicy!… — Astronom zachlysnal sie probujac przypomniec sobie slowa klatw uzywanych przez praszczurow, a ktore od dawna wyszly z obiegu.
Stojaca w poblizu Niza odsunela sie z obrzydzeniem.
Erg Noor powstal.
— Potepianie towarzysza nie zaradzi zlemu. Minely czasy, kiedy bledy mogly byc zamierzone. A w tym wypadku — Noor niedbale poruszyl uchwyty licznika — jak widzicie, istnieje trzydziesci procent mozliwosci bledu. Jezeli dodamy do tego nieunikniona depresje przy koncu dyzuru, a w dodatku wstrzas wskutek chwiejby statku, nie watpie, ze i pan, panie Hiss, popelnilby ten sam blad.
— A pan? — z nieco mniejsza wsciekloscia wykrzyknal astronom.
— Ja nie. Mialem sposobnosc widziec takiego samego potwora w czasie trzydziestej szostej wyprawy kosmicznej… To moja wina. Bedac pewnym, ze sam poprowadze statek w niezbadanej okolicy, nie przewidzialem wszystkiego i ograniczylem sie jedynie do zwyczajnej instrukcji.
— Jak pan mogl przewidziec, ze pod panska nieobecnosc ktos wejdzie w te okolice?! — zawolala Niza.
— Powinienem to przewidziec — odparl twardo Erg Noor uchylajac sie od przyjaznego poparcia Nizy — o tym bylby sens rozmawiac jedynie na Ziemi…
— Na Ziemi!… — jeknal Pur Hiss i nawet Pel Lin nachmurzyl sie zaskoczony. — Rozmawiac? Kiedy wszystko stracone i czeka nas zaglada?
— Czeka nas nie zaglada, lecz ciezka walka — odrzekl Erg Noor zajmujac miejsce w fotelu stojacym przy stole. — Prosze siadac! Spieszyc sie nie ma dokad, dopoki „Tantra” nie wykona poltora obrotu…