rura wchodzila w glab podwodnej gory, ktorej glownym skladnikiem byl prawie czysty rutyl, tlenek tytanu. Wszystkie procesy przetwarzania rudy odbywaly sie pod woda. Na powierzchnie dobywano jedynie duze bryly czystego tytanu, a mineralne odpadki zanieczyszczaly wode daleko wokolo. Na tych zoltych, metnych falach, w poblizu przystani kolysal sie slizgowiec. Dar Wiatr w odpowiednim momencie wskoczyl na platforme mokra od rozpryskow fali. Wszedl na ogrodzona galerie, gdzie zebralo sie kilka osob, by powitac nowego kolege. Pracownicy tego tak bardzo oddalonego od reszty swiata zakladu gorniczego nie wygladali bynajmniej na ponurych anachoretow, jakich spodziewal sie tu zastac. Witaly go wesole twarze, nieco zmeczone wskutek ciezkiej pracy. Pieciu mezczyzn i trzy kobiety — a wiec pracowaly tu takze kobiety…

Po dziesieciu dniach Dar Wiatr zupelnie sie oswoil z nowa praca.

Zaklad posiadal wlasne gospodarstwo energetyczne. W glebi starych nieczynnych chodnikow na ladzie kryly sie stacje energii jadrowej typu „E” czy tez, jak je nazywano w czasach dawniejszych, drugiego typu, nie emanujace szkodliwych dla zdrowia promieni, a wiec wygodne w warunkach miejscowych.

Ogromnie skomplikowany zespol maszyn poruszal sie w kamiennym wnetrzu gory, drazac czerwonobrudny mineral. Najtrudniejsza byla praca na dolnej kondygnacji agregatu, gdzie wydobywanie i tloczenie rudy odbywalo sie automatycznie. Do maszyny dochodzily sygnaly z centralnej sterowni znajdujacej sie na gorze, gdzie byla zorganizowana obserwacja tnacych i drobiacych urzadzen, kontrola zmiennej twardosci i zageszczenia kopalin, a takze rur doprowadzajacych wilgoc. Zaleznie od zawartosci metalu malala lub tez zwiekszala sie szybkosc agregatu. Pracy obserwacyjno-kontrolnej mechanikow nie mozna bylo powierzyc maszynom-robotom ze wzgledu na ograniczona przestrzen.

Dar Wiatr zostal mechanikiem w dziale kontroli. Wlokly sie codziennie dyzury w ciemnych komorach, zagrodzonych tarczami wskaznikowymi, gdzie pompa wentylacyjna ledwie sobie radzila z upalem, ktory potegowalo zwiekszone cisnienie.

Po wydostaniu sie na powierzchnie Dar Wiatr i jego zastepca dlugo wdychali swieze powietrze, potem szli do kapieli, spozywali posilek i rozchodzili sie do swoich pokoi w jednym z domkow na gorze. Dar Wiatr pragnal sie zajac nowym kochlearnym dzialem matematyki. Wydawalo mu sie, ze zapomnial o swoim poprzednim obcowaniu z kosmosem. Tak jak wszyscy pracownicy kopalni tytanu, z satysfakcja zegnal kolejna tratwe ze skrzetnie ulozonym ladunkiem brylek tego metalu. Po zredukowaniu frontow biegunowych burze na planecie w znacznym stopniu oslably, tak ze wiele transportow odbywalo sie na holowanych lub motorowych tratwach. Kiedy sklad pracownikow kopalni ulegl zmianie, Dar Wiatr przedluzyl swoj pobyt tutaj wraz z dwoma innymi entuzjastami gornictwa.

Nic nie trwa wiecznie na naszym zmiennym swiecie, wiec tez i kopalnia stanela wskutek remontu agregatu. Po raz pierwszy Dar Wiatr dotarl do tego miejsca w sztolni, gdzie tylko specjalny skafander ratowal od upalu i ogromnego cisnienia, a takze od gazow wydobywajacych sie ze szpar. Bure sciany rutylowe polyskiwaly niby diamenty i opalizowaly czerwonymi plomykami, co czynilo wrazenie, jakby w skalnej caliznie byly ukryte oczy rzucajace gniewne spojrzenia. W sztolni panowala niezwykla cisza. Iskrowe dluto elektrohydrauliczne i ogromne dyski, promienniki fal podczerwonych, po raz pierwszy od wielu miesiecy zastygly w bezruchu. Pod nimi krzatali sie dopiero co przybyli geofizycy, zeby zbadac glebokosc pokladow.

Na powierzchni plynely ciche i upalne dni poludniowej jesieni. Dar Wiatr wybral sie w gory i niezwykle gleboko odczul majestat granitowych szczytow wznoszacych sie przez tysiace lat w obliczu morza i nieba. Szelescily suche trawy, z dolu dochodzil ledwie doslyszalny szum przyboju.

Byly kierownik stacji kosmicznych wdychal zapach gorskich traw i myslal sobie, ze moglby jeszcze w zyciu zrobic wiele dobrego, ale musialby sam stac sie lepszy. Przyszedl mu na mysl starodawny aforyzm:

„Przyzwyczajenia rodza sie z postepkow, charakter z przyzwyczajen, a twoj los bedzie zalezal od twego charakteru”.

Najtrudniejsza rzecza dla czlowieka jest przezwyciezenie wlasnego egoizmu. Nie zda sie tu na nic moralizowanie. Wystarczy dialektyczne kryterium, ze egoizm to nie dziecie zla, lecz naturalny instynkt czlowieka pierwotnego sluzacy jego samoobronie. Zwyciestwo takie to sprawa bardzo wazna dla dzisiejszego spoleczenstwa. Dlatego tez tak wiele czasu i sil poswieca sie zagadnieniom wychowania, tak starannie bada sie dziedziczne cechy kazdego czlowieka. W wielkim przemieszaniu ras i ludow, z ktorego powstala jakby jedna rodzina zamieszkujaca planete, czasem niespodzianie ujawniaja sie cechy charakteru dalekich przodkow. Zdarzaja sie zadziwiajace anomalia psychiczne, pochodzace jeszcze z Ery Rozbicia Swiata, kiedy ludzie nie przestrzegali srodkow ostroznosci w poslugiwaniu sie energia jadrowa i powodowali ciezkie schorzenia systemu nerwowego wsrod swoich bliznich.

Dar Wiatr dawniej tez posiadal dlugi rodowod, dzis juz niepotrzebny. Badania przodkow zastapila bezposrednia analiza mechanizmu dziedzicznosci, analiza szczegolnie wazna teraz w zwiazku z dlugim wiekiem czlowieka, ktory poczawszy od Ery Pracy Powszechnej zyje do stu siedemdziesieciu lat, a obecnie nawet trzysta nie stanowi nieprzekraczalnej granicy…

Odglosy osuwajacych sie kamieni zmusily Dara Wiatra do przerwania rozmyslan. Z gory schodzila kobieta z mezczyzna: operatorka elektrycznego wytopu i inzynier sluzby zewnetrznej, mezczyzna niskiego wzrostu, o zywych ruchach. Oboje, zaczerwieniem ze zmeczenia, pozdrowili Dara Wiatra i mieli zamiar go ominac, lecz ten ich zatrzymal.

— Dawno chcialem pania prosic — zwrocil sie do operatorki — o wykonanie dla mnie trzynastej niebieskiej symfonii kosmicznej f-moll. Pani wiele nam grala, ale tej symfonii — ani razu.

— Pan ma na mysli kosmiczna symfonie Ziga Zora? — zapytala kobieta i rozesmiala sie. — Malo jest ludzi na planecie, ktorzy sa w stanie to wykonac… Fortepian sloneczny o potrojnej klawiaturze jest instrumentem zbyt ubogim, a transpozycji dotychczas brak… I chyba nie bedzie. Moglby pan wysluchac jej nagrania z Domu Muzyki Powaznej. Nasz odbiornik jest uniwersalny i o dostatecznej mocy.

— Nie wiem, jak to sie robi — powiedzial Dar Wiatr.

— Urzadzimy to wieczorem — przyrzekla operatorka i wyciagnawszy reke do swego towarzysza, ruszyla w dalsza droge.

Przez reszte dnia Dar Wiatr nie mogl sie pozbyc uczucia, ze zajdzie cos niezwykle waznego. Z dziwna niecierpliwoscia wyczekiwal godziny jedenastej, o ktorej miala byc nadana symfonia.

Operatorka elektrycznego wytopu podjela sie roli organizatora. Posadzila Dara Wiatra i innych amatorow muzyki w ognisku polkolistego ekranu, naprzeciwko srebrnej kraty glosnika, i zgasila swiatlo wyjasniajac, ze inaczej trudno bedzie sledzic barwna partie symfonii, ktora wlasciwie nalezy wykonac w specjalnie urzadzonej sali.

W ciemnosci slabo swiecil ekran. Z zewnatrz dochodzil szum morza. Gdzies w niewiarygodnej dali zrodzilo sie ciche brzeczenie. Dzwiek ten stopniowo sie wzmagal. Nagle jakby upadl i rozbil sie na miliony krysztalowych odlamkow. Po chwili rozlegl sie suchy trzask i zamigotaly malenkie pomaranczowe iskierki. Wiatr mial wrazenie, ze to byla jakas pierwotna blyskawica, ktorej wyladowanie przed milionami lat sprzeglo po raz pierwszy na Ziemi proste zwiazki weglowe w bardziej zlozone molekuly bedace podstawa materii organicznej oraz zycia.

Nadciagala fala trwoznych i nie zestrojonych dzwiekow. Wsrod purpurowych i czerwonych blyskow zabrzmial chor tysiaca glosow, nabrzmialych gniewem, tesknota i rozpacza.

Krotkie, wibrujace tony wykonywaly jakby okrezny taniec. Gdzies wysoko kolysala sie spirala szarego plomienia. Nagle w ten rozgardiasz dzwiekow wtargnely przeciagle, mocarne glosy trab. Niewyrazne kontury przestrzeni przeszyly groty blekitnych strzal lecacych w bezdenny mrok poza skrajem spirali.

Pierwsza czesc symfonii konczyla sie akcentem grozy i milczenia.

Oszolomieni sluchacze nie zdazyli wypowiedziec slowa, gdy muzyka zabrzmiala znowu. Kaskady poteznych dzwiekow, ktorym towarzyszylo migotanie roznobarwnych swiatel, spadaly w dol, slabnac stopniowo w melancholijnym rytmie. Raptem zatetnily porywiscie gluche odglosy i znow niebieskie plomienie zaczely wstepowac wzwyz.

Dar Wiatr byl wstrzasniety. W blekitnych dzwiekach odczul dazenie ku coraz bardziej zlozonym rytmom i formom. Pomyslal sobie, ze nie mozna bylo lepiej odtworzyc pierwotnej walki zycia z entropia… „Tak, tak, tak! To sa pierwsze przejawy zycia zorganizowanej materii!” Blekitne strzaly utworzyly korowod figur geometrycznych, to rozsypujacych sie, to znow laczacych. Nagle zniknely w szarym mroku.

Trzecia czesc symfonii zaczela sie miarowym stapaniem tonow basowych. Do taktu zapalaly sie i gasly niebieskie latarnie odchodzac w otchlan nieskonczonosci i czasu. Przyplyw groznych basow wzmagal sie, ich rytm byl coraz szybszy i przechodzil w urywana, zlowroga melodie. Niebieskie latarnie wygladaly jak kwiaty na uginajacych sie, cienkich lodyzkach. Szeregi plomykow czy latarn stawaly sie gestsze, lodygi ich grubialy. Droga, ktora wyznaczyly dwa ogniste pasma, poplynely w nieograniczona przestrzen wszechswiata dzwieczne, zlociste glosy zycia, ogrzewajac swym cieplem ponura obojetnosc poruszajacej sie materii. Ciemna droga stawala sie

Вы читаете Mglawica Andromedy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату