– Przebaczy – wyszeptal Giles. – To nie twoja wina.

– Gdzie jest kobieta o imieniu Ann Hawkins? – zapytal Lazarus i Giles zwrocil na niego jasnoszare oczy.

– Nie znajdziecie jej.

– Odstap na bok. Wejde do tej siedziby diabla.

– Nie znajdziesz jej – powtorzyl Giles i przeniosl wzrok na mezczyzn i garstke kobiet, ktorzy stali na jego lace.

W ich oczach dostrzegl smierc, co wiecej, glod smierci. Taka byla moc demona, to bylo jego dzielo.

Tylko w oczach Hester ujrzal lek i smutek, zebral wiec cala swoja moc i pchnal ku niej. Biegnij!

Zobaczyl, ze dziewczyna podskoczyla i zatoczyla sie do tylu. Znowu popatrzyl na Lazarusa.

– My obaj, ty i ja, znamy siebie nawzajem. Odeslij ich, uwolnij i zalatwmy to miedzy soba.

Na ulamek sekundy w oczach Lazarusa zaplonal krwawy blysk.

– Jestes skonczony. Spalic czarownika! – krzyknal. – Spalic siedzibe szatana i wszystko w jej obrebie!

Zblizyli sie uzbrojeni w pochodnie i kije. Giles poczul grad ciosow i zar nienawisci, najgrozniejszej broni demona.

Powalili go na kolana, plomienie zaczely pozerac drewno chaty. Szalone wrzaski odbijaly sie echem w jego glowie.

Ostatkiem mocy siegnal ku demonowi ukrytemu w ciele czlowieka o czerwonych oczach, karmiacemu sie nienawiscia, strachem, przemoca. Poczul, jak bestia tryumfuje, rosnie, tak pewna zwyciestwa i nadchodzacej uczty.

Giles wystrzelil w niego przez powietrze czarne od dymu. Uslyszal wrzask bolu i wscieklosci, gdy plomienie wgryzly sie w cialo, i nie zwalnial uscisku niczym spragniony kochanek, kiedy ogien pozeral ich obu.

W tej jednosci wystrzelil plomien i rozlal sie, niszczac kazde zywe stworzenie na lace.

Plonal dzien i noc niczym sama piekielna otchlan.

ROZDZIAL 01

Hawkins Hallow

Maryland

6 lipca 1987 roku

W uroczej kuchni slicznego domku przy Pleasant Avenue Caleb Hawkins probowal sie nie krzywic, gdy jego matka pakowala swoja wersje prowiantu na piknik.

W swiecie jego matki dziesiecioletni chlopcy nie mogli sie obejsc bez swiezych owocow, owsianych ciasteczek domowego wypieku (nie byly takie zle), polowy tuzina jajek na twardo, torby krakersow z maslem orzechowym, paleczek z marchewki i selera (fuj!) i kanapek obficie oblozonych szynka i serem.

Wcisnela jeszcze do koszyka termos z lemoniada, paczke papierowych serwetek i dwa pudelka slodkich buleczek na sniadanie.

– Mamo, nie umrzemy tam z glodu – jeknal, gdy stanela, studiujac zawartosc spizarni. – Bedziemy tylko w ogrodzie Foxa.

To bylo klamstwo i troche zapieklo go w jezyk. Ale matka nigdy by go nie puscila, gdyby znala prawde. I, kurcze, w koncu mial juz dziesiec lat. W kazdym razie skonczy juz jutro.

Frannie Hawkins oparla rece na biodrach. Byla zadziorna, atrakcyjna blondynka o blekitnych oczach, z modnie zrobiona trwala. Miala trojke dzieci, a Cal byl jej oczkiem w glowie i jedynym synem.

– No dobrze, sprawdzmy, co masz w plecaku.

– Mamo!

– Kochanie, chce sie tylko upewnic, ze niczego nie zapomniales. – Okrutna na swoj radosny sposob Frannie rozpiela granatowy plecak syna. – Bielizna na zmiane, czysta koszulka, skarpetki, dobrze, dobrze, spodenki, szczoteczka. Cal, gdzie sa plastry, ktore kazalam ci zabrac, i jeszcze woda utleniona i spray na owady?

– Kurcze, nie jedziemy do Afryki.

– Nie szkodzi – odparla Frannie i palcem wskazala synowi kierunek, w ktorym mial sie udac, by zabrac opatrunki. Gdy wyszedl, wyjela z kieszeni kartke urodzinowa i wsunela mu do plecaka.

Cal urodzil sie – po osmiu godzinach i dwunastu minutach morderczego pologu – dokladnie minute po polnocy. Kazdego roku o dwunastej Frannie podchodzila do lozka syna, przez te jedna minute patrzyla, jak spal, a potem calowala go w policzek.

Teraz skonczy dziesiec lat, a ona nie bedzie mogla dopelnic rytualu. Poczula pieczenie pod powiekami i slyszac dudniace kroki chlopca, odwrocila sie, zeby wytrzec nieskazitelnie czysty blat kuchenny.

– Mam wszystko, okej? Frannie odwrocila sie z promiennym usmiechem.

– Okej. – Podeszla do syna i przesunela dlonia po jego krotkich, miekkich wlosach. Byl jej malym blond aniolkiem, pomyslala, ale jego wlosy juz ciemnialy i przypuszczala, ze w koncu nabiora koloru jasnego brazu.

Tak jak jej, gdyby nie pomoc „Garniere Naturals Blond”. Odruchowo poprawila mu na nosie okulary w ciemnych oprawkach.

– Pamietaj, zebys zaraz po przyjezdzie podziekowal pani Barry i panu O'Dellowi.

– Podziekuje.

– I zanim jutro wrocisz do domu.

– Tak jest, prosze pani. Ujela twarz syna w dlonie i popatrzyla przez grube szkla w oczy o tym samym, szarym odcieniu, jak u jego ojca.

– Badz grzeczny – powiedziala i pocalowala go w policzek. – Baw sie dobrze. – Teraz w drugi. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, moje malenstwo.

Zwykle Cal nie cierpial, gdy nazywala go „malenstwem”, ale teraz z niewiadomego powodu troche sie rozczulil i poczul calkiem dobrze.

– Dzieki, mamo. Zarzucil plecak i podniosl wypakowany kosz piknikowy. Jak, u licha, ma dojechac az do Hawkins Wood na rowerze obladowanym polowa sklepu spozywczego? Chlopaki mu nie odpuszcza.

I tak nie mial wyjscia, wiec zatargal wszystko do garazu, gdzie jego rower wisial schludnie – wymog mamy – na przysrubowanym do sciany stojaku. Przemyslawszy sprawe, pozyczyl od ojca dwie liny do skokow na bungee i przywiazal kosz piknikowy do bagaznika.

Wskoczyl na siodelko i popedalowal do furtki.

Fox skonczyl pielic swoja czesc ogrodu warzywnego, po czym wzial spray, ktory co tydzien przygotowywala jego matka, zeby odstraszyc jelenie i kroliki od darmowego bufetu. Mieszanka czosnku, surowego jajka i pieprzu cayenne smierdziala tak okropnie, ze musial wstrzymac oddech, gdy spryskiwal grzadki zielonego groszku, fasolki limenskiej, ziemniakow, marchewki i rzodkwi.

Odsunal sie, wzial gleboki oddech i przyjrzal swojej pracy. Jego matka byla piekielnie zasadnicza, jesli chodzilo o ogrod. Poszanowanie Ziemi, zycie w harmonii z Natura i caly ten kram.

Fox wiedzial, ze chodzilo tez o wyzywienie i zarobienie pieniedzy na utrzymanie szescioosobowej rodziny – i kazdego, kto wpadl z wizyta. Dlatego jego ojciec i starsza siostra Sage sprzedawali wlasnie na straganie swieze jajka, kozie mleko, miod i zrobione przez matke dzemy.

Spojrzal na mlodszego brata Ridge'a, ktory lezal rozciagniety miedzy grzadkami i bawil sie zielskiem, zamiast je wyrywac. Matka usypiala w domu ich malenka siostre Sparrow i zostawila Ridge'a pod opieka Foxa.

– Dalej, Ridge, wyrywaj te glupie chwasty. Chce juz isc.

Ridge uniosl twarz i popatrzyl na brata rozmarzonymi oczami.

– Dlaczego nie moge isc z toba?

– Bo masz osiem lat i nie umiesz nawet wypielic glupich pomidorow. – Poirytowany Fox podszedl do grzadki Ridge'a, przykucnal i zaczal wyrywac zielsko.

– Wlasnie ze umiem. Tak, jak liczyl, urazony Ridge z pasja zabral sie do pielenia. Fox wyprostowal sie i wytarl rece o dzinsy. Byl wysokim, szczuplym chlopcem z masa brazowych wlosow splatanych wokol twarzy o ostrych rysach. Gdy szedl po spray, w jego piwnych oczach malowala sie satysfakcja.

Rzucil pojemnik obok brata.

– Nie zapomnij popryskac ich tym gownem. Przecial ogrod, obchodzac to, co pozostalo – trzy niskie sciany i

Вы читаете Bracia Krwi
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×