gory, ze sklepionej lukowato kopuly sufitu, splywala powodz jaskrawego niebieskiego swiatla. W blasku tym odroznial sylwetki wielkich maszyn. Swiatlo bylo tak jasne, ze razilo oczy, i Alvin domyslil sie, ze nie bylo to miejsce przeznaczone dla czlowieka. W chwile pozniej jego pojazd minal w wielkim pedzie rzad cylindrow spoczywajacych w bezruchu nad swymi szynami prowadzacymi. Byly duzo wieksze od tego, w ktorym podrozowal, i Alvin doszedl do wniosku, ze musialy sluzyc do transportu towarow. Wokol nich tloczyly sie niewiadomego przeznaczenia wieloprzegubowe mechanizmy, wszystkie ciche i nieruchome.

Prawie tak szybko, jak sie pojawila, ogromna hala zniknela za pedzacym pojazdem. Przejazd przez nia odcisnal sie w umysle Alvina pietnem grozy; po raz pierwszy zrozumial znaczenie wielkiej pociemnialej mapy z podziemi Diaspar. Swiat kryl w sobie wiecej dziwow, niz kiedykolwiek odwazyl sie marzyc.

Zerknal znowu na wyswietlacz. Wskazanie nie zmienilo sie. Przejazd przez ogromna hale nie trwal nawet minuty. Maszyna znow przyspieszyla; chociaz wrazenie ruchu bylo nikle, sciany tunelu po obu bokach umykaly w tyl z niewyobrazalna predkoscia.

Wydawalo mu sie, ze uplynal wiek, zanim znowu nastapila nieokreslona zmiana wibracji. Wyswietlacz wskazywal teraz:

LYS l MINUTA

i ta minuta byla najdluzsza w zyciu Alvina. Maszyna zwalniala coraz bardziej, az wreszcie zatrzymala sie.

Dlugi cylinder wysunal sie bezglosnie z tunelu i wpadl do sali, ktora moglaby byc blizniaczka tej spod Diaspar. Alvin byl w pierwszej chwili zbyt podniecony, aby skupic na czyms wzrok; drzwi staly juz dluzszy czas otworem, gdy zdal sobie sprawe, ze moze wysiasc z pojazdu.Opuszczajac spiesznie maszyne, po raz ostatni rzucil okiem na wyswietlacz. Widniejacy na nim komunikat uspokoil go:

DIASPAR 35 MINUT

Przystepujac do poszukiwania drogi wyjscia z sali, Alvin natrafil na pierwsze oznaki swiadczace o tym, iz trafil do roznej od jego cywilizacji. Droga na powierzchnie wiodla tutaj niskim, szerokim tunelem, wejscie do ktorej widnialo w jednej ze scian sali. W gore tunelu pielo sie pasmo schodow. Schody spotykalo sie w Diaspar niezwykle rzadko; tam gdzie wystepowala roznica poziomow, architekci miasta wprowadzali rampy lub pochyle korytarze. Przetrwalo to z czasow, gdy wiekszosc robotow poruszala sie na kolach i schody stanowily dla nich przeszkode nie do przebycia.

Pasmo schodow bylo bardzo krotkie i konczylo sie przed drzwiami, ktore otworzyly sie automatycznie, gdy tylko Alvin sie do nich zblizyl. Chlopiec wszedl do malej klatki, podobnej do tej, ktora zwiozla go w podziemia pod Grobowcem Yarlana Zeya, i nie zdziwil sie zbytnio, kiedy po uplywie kilku minut drzwi otworzyly sie ponownie, a za nimi ukazal sie sklepiony, pochyly korytarz, wznoszacy sie ku widniejacej na jego koncu bramie. Nie czul zadnego ruchu, wiedzial jednak, ze musial sie wzniesc kilkaset stop, by tu dotrzec. Pobiegl korytarzem w kierunku zalanego sloncem otworu zapominajac zupelnie o strachu.

Znalazl sie na szczycie niewysokiego wzgorza i przez chwile wydawalo mu sie, ze jest nadal w centralnym parku Diaspar. Ale jesli nawet byl to park, to nie sposob bylo objac umyslem jego ogromu. Miasta, ktore spodziewal sie ujrzec, nie bylo nigdzie widac. Jak okiem siegnac, ciagnely sie tu lasy i porosniete trawa rowniny.

Alvin przeniosl wzrok na horyzont; tam, ponad drzewami, otaczajac wielkim lukiem caly ten swiat, wznosilo sie kamienne pasmo, przy ktorym najpotezniejsze giganty Diaspar wygladalyby jak karzelki. Odleglosc byla tak wielka, ze nie dalo sie rozroznic szczegolow, ale w tych zarysach tkwilo cos, co zaintrygowalo Alvina. Jego oczy przywykly reszcie do skali tego kolosalnego krajobrazu i wiedzial juz, ze te dalekie sciany nie zostaly wzniesione przez czlowieka.

Czas nie zniszczyl wszystkiego; Ziemia nosila jeszcze na sobie gory, z ktorych mogla byc dumna.

Przez dluzszy jeszcze czas stal Alvin u wylotu tunelu, przyzwyczajajac sie z wolna do swiata, w ktorym sie znalazl. Byl na wpol oszolomiony wstrzasem, jaki wywarl na nim widok tych niezmierzonych przestrzeni. Odlegly pierscien gor mogl opasac tuzin miast tak wielkich jak Diaspar. Nie dostrzegal jednak sladow zycia ludzkiego. Ale droga, ktora prowadzila zboczem wzgorza w dol, wygladala na dobrze utrzymana; nie mial lepszego wyboru, jak zdac sie na nia.

U stop wzgorza droga znikala miedzy wielkimi drzewami, ktore niemal przeslanialy slonce. Gdy Alvin wszedl w ich cien, przywitala go dziwna mieszanina zapachow i dzwiekow. Szelest wiatru wsrod lisci znal juz wczesniej, ale oprocz niego rozbrzmiewalo tam tysiace innych odglosow, ktore niczego mu nie przypominaly. Jego oczy zaatakowaly nieznane barwy, w nozdrza uderzyly wonie zapomniane na rowni z historia jego rasy. Cieplo, bogactwo zapachow i kolorow, niewidzialna obecnosc milionow zywych stworzen porazily go z niemal fizyczna gwaltownoscia.

Na jezioro natknal sie bez zadnego ostrzezenia. Drzewa po prawej nagle sie urwaly i ujrzal przed soba wielkie rozlewisko wody, poznaczone kleksami wysepek. Nigdy w zyciu Alvin nie widzial tyle wody naraz; w porownaniu najwieksze baseny w Diaspar byly niewiele wieksze od kaluzy. Podszedl powoli do brzegu jeziora, zaczerpnal cieplej wody w zlozone w muszelke dlonie i pozwolil przeciekac jej przez palce.

Wtem z podwodnych trzcin wyprysnela srebrzysta ryba. Byla pierwsza nieludzka istota, jaka spotkal w swym zyciu Alvin. To dziwne, ale jej ksztalty cos mu przypominaly. Unoszac sie tak w bladozielonej wodzie, wygladala jak ucielesnienie szybkosci i sily. W tym zywym ciele zawarte byly smukle linie wielkich statkow, ktore panowaly niegdys nad przestworzami. Ewolucja i nauka doszly do tego samego, jednak dzielo Natury przetrwalo dluzej.

Alvin zrzucil z siebie w koncu czar jeziora i ruszyl dalej. Las znowu go otoczyl, ale tylko na chwile, bo droga konczyla sie na skraju wielkiej polany szerokiej na pol mili i dwa razy tak dlugiej — i Alvin zrozumial, dlaczego wczesniej nie dostrzegl sladow bytnosci czlowieka.

Polana zapelniona byla niskimi, jednopietrowymi budynkami pomalowanymi na jasne odcienie, ktore nawet w pelnym blasku dnia nie razily oczu. Wiekszosc miala proste ksztalty, ale kilka wyroznialo sie przemyslnym stylem architektonicznym, podkreslanym rzezbionymi kolumienkami i podmurowkami ze zdobnych we wzory kamieni.

Idac wolno w kierunku ludzkich siedzib, Alvin staral sie pojac to nowe otoczenie. Wszystko bylo tutaj obce; inne bylo nawet powietrze pulsujace tetnem nieznanego zycia. Miedzy chatami z niewymuszona gracja krzatali sie wysocy, zlotowlosi ludzie. Byli najwyrazniej z innej gliny niz mieszkancy Diaspar.

Nie zwracali na Alvina najmniejszej uwagi i bylo to dziwne, gdyz ubiorem roznil sie od nich calkowicie. Ze wzgledu na niezmiennosc temperatury stroj byl w Diaspar elementem czysto dekoracyjnym i przyjmowal czesto bardzo wyszukane formy. Tutaj ubranie wydawalo sie spelniac role funkcjonalna i sluzylo raczej do noszenia niz na pokaz. Skladalo sie przewaznie z jednego kawalka materialu udrapowanego wokol ciala.

Ludzie z Lys zareagowali na obecnosc Alvina dopiero wtedy, gdy ten dotarl do srodka wsi, a i wtedy ich reakcja przybrala niecodzienna forme. Z jednej z chat wyszla grupka mezczyzn i ruszyla mu na spotkanie — tak jakby spodziewano sie tu jego przybycia. Alvina ogarnelo silne podniecenie i krew szybciej zaczela mu krazyc w zylach. Pomyslal o tych wszystkich spotkaniach z innymi rasami na odleglych swiatach, ktore musialy byc udzialem ludzi. Ci, ktorych teraz spotykal, nalezeli do jego rasy — ale jak dalece zmienily ich eony dzielace Lys od Diaspar?

Delegacja zatrzymala sie na krok przed Alvinem. Mezczyzna stojacy na jej czele usmiechnal sie i wyciagnal reke w starozytnym gescie powitania.

— Pomyslelismy sobie, ze najlepiej bedzie, jesli przywitamy cie tutaj — powiedzial. — Nasza kraina rozni sie bardzo od Diaspar i droga z terminalu daje przybyszom okazje do… aklimatyzacji.

Alvin uscisnal wyciagnieta dlon, ale byl tak zaskoczony, ze przez chwile nie mogl wydobyc z siebie glosu. Zrozumial teraz, dlaczego pozostali wiesniacy tak calkowicie go ignorowali.

— Spodziewaliscie sie mnie? — wykrztusil wreszcie.

— Oczywiscie. Zawsze wiemy, kiedy wagony rozpoczynaja jazde. Powiedz mi — jak odkryles droge? Od ostatniej wizyty uplynelo juz tak wiele czasu, ze sadzilismy, iz sekret zostal zapomniany.

Mowcy przerwal jeden z jego towarzyszy.

— Lepiej chyba bedzie, jesli powsciagniemy swa ciekawosc, Gerane. Seranis czeka.

Imie Seranis poprzedzone zostalo nie znanym Alvinowi slowem i ten domyslil sie, ze byl to jakiegos rodzaju tytul. Nie mial zadnych trudnosci ze zrozumieniem tych ludzi i nawet nie przyszlo mu do glowy, ze to dziwne. Diaspar i Lys odziedziczyly w spadku po przodkach te sama mowe.

Gerane westchnal z rezygnacja.

— No dobrze — usmiechnal sie. — Seranis ma niewiele przywilejow, nie nalezy wiec ograbiac jej jeszcze z tego. Chodzmy.

Alvin przygladal sie po drodze prowadzacym go mezczyznom. Sprawiali wrazenie milych i inteligentnych, ale byly to cnoty, ktore przez cale zycie uwazal za naturalne, szukal wiec w nich cech odrozniajacych mieszkancow Lys od podobnych grup w Diaspar. Te roznice istnialy, ale trudno je bylo wyraznie okreslic. Wszyscy mezczyzni byli nieco wyzsi od Alvina, a dwoch z nich zdradzalo nieomylne oznaki podeszlego wieku. Ich skora byla brazowa, a ze wszystkich ruchow emanowaly krzepkosc i werwa, co troche oniesmielalo Alvina. Usmiechnal sie na wspomnienie slow Khedrona, ktory twierdzil, ze jesli kiedykolwiek dotrze do Lys, to zobaczy, ze jest bardzo podobne do Diaspar.

Wiesniacy obserwowali teraz Alvina podazajacego w eskorcie swoich przewodnikow z nie skrywana ciekawoscia; nie udawali juz, ze biora jego obecnosc za cos normalnego. Nagle w kepie krzakow po prawej stronie drogi rozlegly sie przenikliwe, piskliwe okrzyki; wypadla stamtad gromadka malych, ruchliwych istot i stloczyla sie wokol Alvina. Zatrzymal sie oslupialy. Mial przed soba cos, co jego swiat utracil juz tak dawno temu, ze przetrwalo to tylko w mitach. Tak wlasnie rozpoczynalo sie kiedys zycie; te halasliwe, fascynujace stworzonka byly ludzkimi dziecmi.

Alvin obserwowal je z niemym niedowierzaniem i z jeszcze innym uczuciem, ktore sciskalo go za serce, ale ktorego nie potrafil na razie nazwac. Zaden inny widok nie uswiadomilby mu tak wyraznie jego odrebnosci od swiata, w ktorym sie znalazl. Diaspar zaplacilo i placilo nadal cene niesmiertelnosci.

Orszak zatrzymal sie przed najwiekszym budynkiem, jaki do tej pory Alvin tu

Вы читаете Miasto i gwiazdy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату