przetransportowania wielkich ladunkow, bez wahania uciekano sie wtedy do wykorzystania maszyn.
Najbardziej jednak interesowaly Alvina dwie skrajnosci populacji ludzkiej. Bardzo mlodzi i bardzo starzy — jedni i drudzy byli dlan rownie obcy i intrygujacy. Najstarszy mieszkaniec Airlee liczyl sobie niespelna dwiescie lat i niewiele mu pozostalo zycia. Alvin wiedzial, ze jego cialo w podobnym wieku niemal by sie nie zmienilo — natomiast ten starzec wydal sie calkowicie pozbawiony sil fizycznych. Wlosy mial siwe, a twarz niewiarygodnie pomarszczona. Wiekszosc czasu spedzal wygrzewajac sie na sloncu lub spacerujac wolno po wiosce i wymieniajac pozdrowienia z kazdym, kogo spotkal. Alvin odnosil wrazenie, ze czlowiek ten jest calkowicie zadowolony ze swego losu, nie czepia sie kurczowo zycia i ze nie przygnebia go zblizajacy sie koniec.Dla wychowanego w Diaspar Alvina byla to rzecz niepojeta. Jak mozna akceptowac smierc, skoro byla ona tak niepotrzebna, skoro mozna zyc tysiac lat, a potem przeskoczyc tysiaclecia i zaczac zycie od poczatku. Trudno przyszlo mu uwierzyc, ze Lys dokonalo takiego wyboru z wlasnej, nieprzymuszonej woli, skoro wiedzialo o istniejacej mozliwosci.
Czesc odpowiedzi na to pytanie znalazl wsrod dzieci, przez ktore zostal w koncu uznany za przyjaciela i z ktorymi spedzal duzo czasu obserwujac, jak sie bawia.
Tak samo, jak Alvin obserwowal Lys, tak i Lys obserwowalo jego. Po trzech dniach pobytu w Airlee Seranis zaproponowala mu dluzsza wycieczke po swojej krainie. Przyjal propozycje bez namyslu, pod warunkiem jednak, ze nie bedzie musial podrozowac na zadnym z szybkich zwierzat.
— To moge ci obiecac — powiedziala Seranis z rzadkim u niej odcieniem wesolosci. — Poniewaz jest to przypadek wyjatkowy, wystaram ci sie o srodek lokomocji, w ktorym bedziesz czul sie bardziej swojsko. Twoim przewodnikiem bedzie Hilvar, ale oczywiscie mozesz udac sie, gdzie chcesz.
Alvin docenial gest Seranis, ktora oferowala mu na przewodnika wlasnego syna, chociaz bez watpienia Hilvar otrzymal dokladne instrukcje na wypadek, gdyby Alvin zamierzal splatac jakiegos figla. Troche czasu zajelo Al-vinowi oswojenie sie z powierzchownoscia Hilvara. Wedlug norm Alvina byl on szpetny i Alvin umyslnie go dotad unikal. Jesli nawet Hilvar domyslal sie tego, to nie dawal niczego po sobie poznac i w koncu jego wdziek i ujmujacy sposob bycia przelamaly dzielaca ich bariere. Wkrotce Alvin nie mogl uwierzyc, ze kiedykolwiek uznawal go za nieatrakcyjnego.
Wyruszyli z Airlee krotko po wschodzie slonca w malym pojezdzie — Hilvar nazywal go lazikiem — ktory dzialal prawdopodobnie na tej samej zasadzie, co maszyna, jaka przywiozla Alvina z Diaspar. Pojazd plynal w powietrzu na wysokosci kilku cali nad ziemia i chociaz nie widac bylo szyny prowadzacej, Hilvar twierdzil, iz pojazdy te moga sie poruszac tylko po wczesniej wytyczonych trasach. Siecia takich tras polaczone byly wszystkie osiedla w Lys, ale podczas swego pobytu w Airlee Alvin nie widzial jeszcze podobnego lazika.
Hilvar wlozyl duzo wysilku w przygotowanie wyprawy. Zamierzal podrozowac tak daleko na poludnie, jak daleko zdola przewiezc ich maszyna, a potem kontynuowac wyprawe pieszo. Nie zdajac sobie sprawy ze wszystkich implikacji, jakie pociagal za soba ten plan, Alvin nie stawial sprzeciwu.
Podroz przez Lys byla dla Alvina jak sen na jawie. Maszyna sunela cicho niczym duch przez rowniny i nie zbaczajac o cal z niewidzialnego szlaku, przemierzala geste lasy.
Mijali po drodze wiele wsi, wiekszych czasem od Airlee. Hilvar zatrzymywal sie czesto, zeby porozmawiac z przyjaciolmi i przedstawic im Alvina.
Po wielu godzinach jazdy trawa skonczyla sie jak nozeni ucial i ujrzeli przed soba pasmo niskich, porosnietych lasami wzgorz. Byla to, jak wyjasnil Hilvar, forpoczta glownego masywu gorskiego strzegacego Lys. Prawdziwe gory lezaly za tymi wzgorzami, ale i te male wzniesienia wywarly na Alvinie niezatarte wrazenie.
Lazik zatrzymal sie w waskiej, oslonietej z obu stron dolinie, zalewanej jeszcze cieplem i swiatlem chylacego sie ku zachodowi slonca. Hilvar spojrzal na Alvina.
— Stad musimy pojsc pieszo — powiedzial wyrzucajac z pojazdu ekwipunek. — Dalej nie mozemy juz jechac.
Alvin rozejrzal sie po otaczajacych ich wzgorzach, potem spojrzal na wygodny fotel, w ktorym siedzial.
— A nie ma drogi okreznej? — spytal bez wielkiej nadziei na twierdzaca odpowiedz.
— Oczywiscie, ze jest — odparl Hilvar — ale nie pojedziemy naokolo. Wejdziemy na szczyt. To bedzie o wiele bardziej interesujace. Przelacze lazik na sterowanie automatyczne, tak zeby czekal na nas po drugiej stronie wzgorza, tam gdzie zejdziemy na dol.
Zdecydowany nie poddawac sie bez walki, Alvin zdobyl sie na ostatnia probe.
— Niedlugo zapadnie zmrok — zaprotestowal. — Nie zdolamy przebyc tej trasy przed zachodem slonca.
— Wiem o tym — odrzekl Hilvar z nadzwyczajna szybkoscia sortujac pakunki i sprzet. — Noc spedzimy na szczycie i skonczymy wycieczke rano.
Alvin dal za wygrana.
Hilvar pozapinal wszystkie tasmy plecakow, sprawdzil, czy wszystko jest w porzadku, po czym ruszyli wolno dolina. Obejrzawszy sie za siebie, Alvin dostrzegl jeszcze ruszajacy do tylu i znikajacy lazik; ciekaw byl, ile czasu uplynie, zanim bedzie mogl znowu zasiasc w jego wygodnym fotelu.
Wspinaczka nie byla mimo wszystko zbyt uciazliwa. Posuwali sie czesciowo zarosnieta sciezka tracac ja co chwila z oczu, ale Hilvar dobrze chyba znal droge, bo szedl bez wahania naprzod, chociaz Alvin nie mogl czasem dostrzec jej sladu.
Po polgodzinie marszu pod gore Alvin po raz pierwszy zlowil uchem cichy, unoszacy sie w powietrzu pomruk. Nie potrafil umiejscowic zrodla tego dzwieku, poniewaz dochodzil on zewszad. Nie ustawal ani na chwile i przybieral wciaz na sile. Spytalby Hilvara, co to jest, ale wolal oszczedzac oddech.
Hilvar zlitowal sie nad nim, gdy pokonali juz dwie trzecie wzniesienia i zarzadzil krotki odpoczynek. Przystaneli, opierajac sie o wychodzacy na zachod nasyp. Pulsujacy grzmot byl teraz bardzo glosny i chociaz Alvin spytal o jego zrodlo Hilvara, ten wzbranial sie przed udzieleniem odpowiedzi. Gdyby powiedzial Alvinowi, co ich czeka u celu wspinaczki, popsulby wszystko. Gdy ujrzeli wreszcie szczyt, Hilvar zdobyl sie na ostatni zryw i ruszyl biegiem w gore zbocza. Alvin zdecydowal zignorowac to wyzwanie; dowlokl sie noga za noga na wierzcholek i zwalil wyczerpany na ziemie obok Hilvara.
Dopoki nie odzyskal tchu, nie byl zdolny do podziwiania roztaczajacego sie stad widoku i do szukania zrodla nieustannego grzmotu, ktory wypelnial teraz powietrze. Przed nimi, poczynajac od szczytu wzgorza, teren opadal stromo w dol — tak stromo, ze po paru krokach przechodzil w niemal pionowe urwisko. Z urwiska tego tryskala daleko wstega wody, ktora wyginajac sie lukiem w powietrzu, walila w dol i roztrzaskiwala na dnie przepasci o skaly. Tam ginela w mieniacej sie wszelkimi kolorami teczy mgielce, a z otchlani dobiegal nieustanny dudniacy grzmot odbijajacy sie gluchym echem od wznoszacych sie z obu stron skalnych scian.
Hilvar zatoczyl reka luk ogarniajacy caly horyzont.
— Stad — powiedzial podnoszac glos, aby byc slyszanym poprzez grzmot wodospadu — widac cale Lys.
Alvin uwierzyl mu. W kierunku pomocnym, mila za mila, ciagnal sie las poprzecinany tu i owdzie polanami, polami uprawnymi i wedrujacymi nitkami rzek. Gdzies w tej panoramie krylo sie Airlee, ale proby jego wypatrzenia skazane byly z gory na niepowodzenie. Jeszcze dalej na polnoc drzewa i polany ustepowaly miejsca zielonemu kobiercowi pomarszczonemu w wielu miejscach przez pasma wzgorz. A jeszcze dalej, ledwo widoczne, przypominajace wal odleglych chmur, wznosily sie gory oddzielajace Lys od pustyni.
Widok na wschod i na zachod malo sie roznil od widoku na pomoc, ale patrzac w kierunku poludniowym odnosilo sie wrazenie, ze gory odlegle sa o kilka zaledwie mil. Alvin widzial je wyraznie i teraz dopiero uswiadomil sobie, ze byly daleko wyzsze od wzgorza, na ktorym stali. Miedzy gorami a miejscem, gdzie sie znajdowali, lezala kraina o wiele dziksza od tej, ktora podrozowali do tej pory. Wydawala sie wyludniona i pusta, jak gdyby Czlowiek nie mieszkal tutaj od wielu, wielu lat.
Hilvar odpowiedzial na nieme pytanie Alvina.
— Ta czesc Lys byla kiedys zamieszkana — powiedzial. — Nie wiem, dlaczego zostala opuszczona, ale moze pewnego dnia powrocimy do niej. Teraz spotkac tam mozna tylko zwierzeta.
I rzeczywiscie. Kraj lezacy przed nimi nie nosil zadnych znamion ludzkiej dzialalnosci — nie dostrzegalo sie wycietych w lesie polan czy uregulowanych rzek, ktore swiadcza o obecnosci Czlowieka. Pozostala tylko jedyna pamiatka jego tam pobytu. W odleglosci wielu mil, jak ukruszony zab, wystawala ponad dach lasu samotna biala ruina. Wszystko inne pochlonela z powrotem dzungla.
Slonce skrylo sie za zachodnia sciana Lys. Przez zapierajacy dech w piersiach moment dalekie pasmo gor zdawalo sie plonac zlocistym ogniem, potem kraina utonela powoli w cieniu i zapadla noc.
— Powinnismy to zrobic wczesniej — powiedzial jak zawsze praktyczny Hilvar rozpakowujac swoj plecak. — Za piec minut bedzie ciemno choc oko wykol… i zimno. — Wzniosl nad glowe wysmukly trojnog zakonczony grusz-kowata bulwa i wydal w mysli jakis rozkaz, ktorego Alvin nie odebral. Ich male obozowisko zalala nagle powodz swiatla i ciemnosci cofnely sie. Alvin poczul, ze gruszka oprocz swiatla emituje rowniez cieplo.
Niosac w jednym reku trojnog, a w drugim swoj plecak, Hilvar ruszyl w dol zbocza, a Alvin podazyl spiesznie za nim, starajac sie utrzymac w kregu swiatla. Wybrali miejsce na oboz w malej kotlince, kilkaset jardow ponizej szczytu wzgorza, i przystapili do rozpakowywania reszty ekwipunku.
Najpierw roztoczyli nad soba wielka polkule z niemal niewidocznego, ale sztywnego materialu, ktora oslonila ich przed zrywajacym sie chlodnym wiatrem. Kopula ta wytwarzana byla przez mala skrzyneczke, ktora Hilvar polozyl na ziemi, a potem zignorowal zupelnie. Byc moze wytwarzala tez ona te wygodne, polprzezroczyste materace, na ktorych Alvin wyciagnal sie z taka przyjemnoscia.
Posilek, ktory Hilvar wydobyl ze swych bagazy, byl pierwszym syntetykiem, jaki Alvin jadl w Lys. Zasiedli do kolacji wsrod zapadajacej nocy i wschodzacych gwiazd. Kiedy skonczyli, bylo juz zupelnie ciemno, a poza kregiem swiatla wysylanym przez gruszke Alvin dostrzegal ruchliwe cienie lesnych stworzen, ktore wyszly ze swych kryjowek na zer.
Lezeli na materacach i rozmawiali o tym, co widzieli, o tajemnicy, w