ktora byli uwiklani, i o roznicach, jakie dzielily ich dwie kultury. Hilvar byl zafascynowany Ukladami Wiecznosci, ktore wyniosly Diaspar poza zasieg czasu, i Alvinowi trudno bylo udzielac wyczerpujacych odpowiedzi na niektore z jego pytan. W koncu Hilvar powiedzial:
— Jestem zmeczony. A ty… tez pojdziesz spac? Alvin rozcieral obolale stopy.
— Chcialbym — odparl — ale nie wiem, czy potrafie zasnac. Nie jestem do tego przyzwyczajony.
— To cos wiecej niz przyzwyczajenie — usmiechnal sie Hilvar. — Slyszalem, ze kiedys byla to dla kazdego czlowieka koniecznosc. My nadal lubimy sie przespac przynajmniej raz na dobe, nawet jesli mialyby to byc tylko cztery godziny. Podczas snu odpoczywaja cialo i umysl. Czy w Diaspar nikt nigdy nie spi?
— Tylko w rzadkich przypadkach — odparl Alvin. — Jeserac, moj nauczyciel, robil to raz czy dwa po jakims wyjatkowym wysilku umyslowym. Dobrze zaprojektowane cialo nie powinno potrzebowac takich okresow wypoczynku; skonczylismy z tym miliony lat temu.
Jego zachowanie przeczylo jednak wypowiadanym wlasnie slowom. Odczuwal zmeczenie, jakiego nigdy dotad nie zaznal; wydawalo sie promieniowac od stop i rozplywac po calym ciele. Nie bylo w tym uczuciu niczego nieprzyjemnego — wrecz przeciwnie. Hilvar przygladal mu sie z usmiechem i Alvin zdazyl jeszcze pomyslec, czy przyjaciel nie wyprobowuje czasem na nim potegi swojego umyslu. Nawet jesli tak bylo, to nie mial nic przeciwko temu.
Swiatlo splywajace z metalowej gruszki przygaslo i Alvin zasnal.
Rozdzial 12
Obudzil sie w srodku nocy. Cos go zaniepokoilo, jakis szept, ktory wciskal sie w mozg pomimo nieustannego grzmotu wodospadu. Usiadl w ciemnosciach i wstrzymawszy oddech wsluchiwal sie w dudniacy ryk wody i cichsze, przerywane szmery powodowane przez nocne stworzenia. Wytezyl wzrok, ale nic nie widzial. Swiatlo gwiazd bylo zbyt nikle, aby oswietlic polacie krainy lezacej setki stop nizej; tylko postrzepiona linia ciemniejszej nocy przeslaniajacej gwiazdy wskazywala na obecnosc gor na poludniowym horyzoncie. Poczul w panujacych ciemnosciach, ze Hilvar rowniez siada na swym poslaniu.
— Co sie stalo? — doszedl go szept przyjaciela.
— Wydawalo mi sie, ze cos slyszalem. Jakis halas.
— Jaki halas?
— Nie wiem; moze tylko mi sie przysnilo.
Zapadla cisza, podczas ktorej dwie pary oczu wpatrywaly sie w noc usilujac przeniknac jej tajemnice. Nagle Hilvar chwycil Alvina za ramie.
— Patrz! — wyszeptal.
Daleko na poludniu, zbyt nisko nad linia horyzontu, aby wziac go za gwiazde, jarzyl sie pojedynczy, swietlisty punkt. Byl jaskrawobialy, wpadajacy we fiolet i rozjarzal sie coraz bardziej. Wkrotce oko nie moglo juz zniesc jego blasku. Po chwili eksplodowal i wydawalo sie, ze w krawedz swiatla uderzyla blyskawica. Gory i kraina, ktora otaczaly, wyryly sie na chwile ogniem na tle nocnych ciemnosci.
O wiele pozniej nadlecialo echo odleglego wybuchu i w lesie porastajacym zbocze wzgorza zerwal sie wiatr. Ucichl szybko i jedna po drugiej na niebo zaczely z powrotem wypelzac gwiazdy.
Po raz drugi w swym zyciu Alvin przezyl chwile grozy. Nie byl to strach tak osobisty i konkretny, jak w sali Ruchomych Drog, kiedy podejmowal decyzje, ktora przywiodla go do Lys. Moze byl to raczej zachwyt niz strach; stanal twarza w twarz z nieznanym i wydawalo mu sie, iz czuje, ze tam, za gorami, znajduje sie cos, z czym musi sie spotkac.
— Co to bylo? — szepnal po chwili.
— Staram sie dowiedziec — odparl Hilvar i znowu zamilkl. Alvin domyslil sie, co robi przyjaciel, i nie przeszkadzal mu w jego niemym poszukiwaniu odpowiedzi.
Po chwili Hilvar parsknal z niezadowoleniem.
— Wszyscy spia — powiedzial. — Nikt nic nie wie. Musimy zaczekac do rana. Nie lubie budzic przyjaciol, o ile nie jest to naprawde konieczne.
Po chwili milczenia Hilvar odezwal sie znowu:
— Cos sobie wlasnie przypomnialem — powiedzial przepraszajaco. — Dawno juz tu nie bylem i nie jestem calkowicie tego pewien, ale to musialo byc w Shalmirane.
— Shalmirane? To ono jeszcze istnieje?
— Tak. Prawie o tym zapomnialem. Seranis mowila mi kiedys, ze forteca znajduje sie w tej partii gor. Oczywiscie lezy od wiekow w gruzach, ale moze nadal ktos ja zamieszkuje.
Shalmirane! Byla to magiczna nazwa dla tych dzieci dwojga ras tak bardzo rozniacych sie od siebie pod wzgledem historii i kultury. W calych dziejach Ziemi nie bylo nic wiekszego od obrony Shalmirane przed Najezdzca, ktory podbil caly wszechswiat. Chociaz prawdziwe fakty zatarly sie juz we mgle tak gruba zaslona spowijajaca Wieki Zarania, to legenda przetrwala i trwac bedzie nadal, dopoki istniec bedzie Czlowiek.
W ciemnosciach rozlegl sie znowu glos Hilvara:
— Wiecej mogliby nam powiedziec ludzie z poludnia. Mam tu kilku przyjaciol; porozumiem sie z nimi rano.
Alvin ledwie go slyszal; zatopil sie w myslach usilujac przypomniec sobie wszystko, co kiedykolwiek slyszal o Shalmirane. Nie bylo tego wiele; po tak dlugim okresie nikt nie potrafil oddzielic prawdy od legendy. Pewne bylo tylko, ze Bitwa o Shalmirane wyznaczyla koniec podbojow Czlowieka i poczatek jego powolnego upadku.
„Wsrod tych gor“ — myslal Alvin — „moze lezec odpowiedz na wszystkie, dreczace mnie od lat pytania“.
— Ile czasu — zwrocil sie do Hilvara — zajeloby nam dotarcie do fortecy?
— Nigdy tam nie bylem, ale to duzo dalej, niz zamierzalem sie zapuscic. Watpie, czy doszlibysmy tam w ciagu jednego dnia.
— A nie mozemy pojechac lazikiem?
— Nie; droga prowadzi przez gory, a tam nie moga sie poruszac zadne pojazdy.
Alvin znowu popadl w zadume. Byl zmeczony; od nadmiernego wysilku bolaly go stopy i miesnie ud. Moze odlozyc te wyprawe na pozniej? Tak, tylko to pozniej moze juz nie nastapic…
Alvin zmagal sie z myslami w niklym swietle gwiazd, z ktorych wiele juz umarlo od czasu wzniesienia Shalmirane, i w koncu podjal decyzje. Nic sie nie zmienilo; gory na nowo podjely straz nad spiaca kraina. Ale punkt zwrotny historii nadszedl i minal, a rasa ludzka zmierzala ku nowej, jakze dziwnej przyszlosci.
Alvin z Hilvarem nie zasneli juz tej nocy i o swicie zwineli oboz. Kiedy dotarli do skraju lasu, slonce stalo juz wysoko nad wschodnia sciana Lys. Tutaj Natura byla u siebie. Posrod gigantycznych drzew, ktore przeslanialy swiatlo sloneczne i rzucaly mroczne cienie na podsciolke dzungli, nawet Hilvar czul sie nieswojo. Na szczescie rzeka bioraca swoj poczatek u stop wodospadu plynela na poludnie zbyt prostym korytem, aby mozna je uznac za calkowicie naturalne, i trzymajac sie jej brzegu mogli uniknac przedzierania sie przez geste zarosla. Nawet Alvin, dla ktorego wszystko bylo ciagle nowe, wyczuwal, ze ten las ma w sobie cos fascynujacego, cos, czego brakowalo mniejszym, bardziej swojskim lasom polnocnego Lys. Wiele drzew najwyrazniej nie pochodzilo z Ziemi, a prawdopodobnie nawet z Ukladu Slonecznego. Gigantyczne sekwoje, wysokie na trzysta lub czterysta stop, wygladaly jak strazniczki pilnujace mniejszych drzew. Kiedys nazywano je najstarszymi na Ziemi; nadal byly nieco starsze od Czlowieka.
Rzeka stawala sie coraz szersza; rozlewala sie co chwila w male jeziorka, na ktorych kotwiczyly mikroskopijne wysepki. Nad powierzchnia wody uwijaly sie jaskrawo ubarwione owady.
Pod wieczor ujrzeli przed soba gory. Rzeka pelniaca dotad sumiennie role przewodniczki toczyla teraz leniwie swe wody, jak gdyby rowniez spodziewala sie rychlego konca swej podrozy. Zdawali sobie jednak jasno sprawe, ze nie dotra do gor przed zmrokiem. Na dlugo przed zachodem slonca w lesie zrobilo sie tak ciemno, ze dalszy marsz stal sie niemozliwy.
Alvin z Hilvarem rozbili na noc oboz pod niebotyczna sekwoja, ktorej najwyzsze konary skapane byly jeszcze w promieniach slonca.
Kiedy zaszlo wreszcie niewidoczne slonce, na rozkolysanych wodach marudzilo jeszcze swiatlo. Dwaj badacze, za jakich sie teraz uwazali, a zreszta takimi tez byli — lezeli w gestniejacym mroku wpatrujac sie w rzeke i rozmyslajac o wszystkim, co widzieli. Alvin stwierdzil, ze ogarnia go to samo uczucie przyjemnego wyczerpania, ktore poznal po raz pierwszy poprzedniej nocy i poddal mu sie bez oporu. Zasypiajac zdazyl jeszcze pomyslec, kto ostatni szedl ta droga i jak dawno temu to bylo.
Kiedy zostawili za soba las i znalezli sie przed gorska sciana Lys, slonce stalo juz wysoko. Przed nimi teren wznosil sie stromo falami nagiej skaly ku niebu. Tutaj rzeka konczyla swoj bieg tak samo widowiskowo, jak go zaczynala, gdyz na jej drodze ziemia rozstepowala sie i masy wody znikaly z rykiem w tej czelusci z oczu. Alvin byl ciekaw, co sie z nia dalej dzieje i przez jakie podziemne groty przeplywa, zanim z powrotem ujrzy swiatlo dzienne.
Byc moze gdzies tam gleboko istnieja nadal utracone oceany Ziemi, a ta starozytna rzeka wciaz podaza za wzywajacym ja zewem morza.
Hilvar stal przez chwile wpatrzony w ogromny wir. Potem wskazal na gorska przelecz.
— Shalmirane lezy w tamtym kierunku — powiedzial pewnie. Alvin nie pytal go, skad to wie; zakladal, ze umysl Hilvara nawiazal kontakt z umyslem jakiegos odleglego o wiele mil przyjaciela i informacja, o ktora prosil, zostala mu bezglosnie przeslana.
Dotarcie do przeleczy nie zajelo im zbyt duzo czasu i kiedy ja mineli, ich oczom ukazal sie niezwykly plaskowyz o lekko wygietym obrzezu. Alvin nie odczuwal teraz ani zmeczenia, ani strachu — tylko pelna napiecia nadzieje i przeczucie zblizajacej sie przygody. Nie mial pojecia, co tu odkryje, ale w to, ze cos odkryje, ani przez chwile nie watpil.
W miare zblizania sie do wierzcholka natura terenu zmieniala sie gwaltownie. Nizsze partie zboczy pokrywal porowaty kamien wulkaniczny, spietrzony tu i owdzie w wielkie haldy zuzla. Teraz pod nogami mieli twarde, szkliste tafle, gladkie i zdradliwie sliskie, jak gdyby skala splywala tu kiedys z gory roztopionymi strumieniami.
Hilvar dotarl pierwszy do krawedzi. Alvin dogonil go kilka sekund pozniej i stanal bez slowa u boku przyjaciela. Stali nie na skraju plaskowyzu, ktorego sie spodziewali, ale na krawedzi gigantycznej niecki, glebokiej na pol mili i o srednicy trzech mil. Teren przed nimi opadal stromo, aby przy dnie doliny powrocic powoli do poziomu i wzniesc sie ponownie coraz to stromiej po jej przeciwleglej stronie. Najnizej polozona czesc niecki zajmowalo okragle jezioro, ktorego powierzchnia wstrzasaly nieustanne spazmy.
Chociaz dzien byl sloneczny, cale wielkie zaglebienie sprawialo wrazenie ebonitowoczarnego,