ujmujacej niezgrabnosci, ze bylo wprost niemozliwe spodziewac sie z jego strony powaznego zagrozenia, nawet gdyby istnialy powody, aby przypuszczac, ze moze byc niebezpieczne. Rasa ludzka juz dawno przezwyciezyla swoj dziecinny lek przed czymkolwiek o obcym wygladzie. Ten strach nie mogl przetrwac po pierwszym kontakcie z przyjaznymi, pozaziemskimi rasami.
— Pozwol, ze ja sie tym zajme — powiedzial spokojnie Hilvar. — Umiem postepowac ze zwierzetami.
— Alez to nie jest zwierze — wyszeptal w odpowiedzi Alvin. — Jestem pewien, ze to istota inteligentna i ze do niej nalezy ten robot.
— To ona moze nalezec do robota. W kazdym razie jej mentalnosc musi byc bardzo dziwna. Wciaz nie wykrywam zadnego rodzaju mysli. Hej — co sie dzieje?
Potwor nie zmienil pozycji, w ktorej spoczywal na krawedzi wody i w ktorej utrzymanie wkladal najwyrazniej sporo wysilku, ale posrodku trojkata wyznaczanego przez oczy zaczela sie tworzyc polprzezroczysta membrana — membrana, ktora lopotala i drzala i nagle wydobyl sie z niej slyszalny dzwiek. Byl to niski, donosny belkot nie ukladajacy sie w zadne zrozumiale slowa, chociaz stalo sie oczywiste, ze stwor chce do nich przemowic.
Przykro bylo patrzec na te desperacka probe porozumienia sie. Przez kilka minut wysilki stworzenia spelzaly na niczym; potem, zupelnie nagle, uswiadomilo sobie chyba, ze popelnilo jakis blad. Lopoczaca membrana skurczyla sie, a czestotliwosc emitowanych przez nia dzwiekow skoczyla o kilka oktaw w gore i znalazla sie w spektrum normalnej mowy ludzkiej. Poczely padac zrozumiale juz slowa, nadal jednak przeplatane belkotem, jak gdyby stwor przypominal sobie dopiero slownictwo, ktore znal dawno temu, ale przez dluzszy okres go nie uzywal. Hilvar staral sie mu pomoc, jak mogl.
— Teraz cie rozumiemy — powiedzial wolno i wyraznie. — Czy mozemy ci w czyms pomoc? Widzielismy swiatlo, ktore wyslales. Sprowadzilo nas tutaj z Lys.
Na dzwiek slowa „Lys“ stwor zdal sie oklapnac, jak gdyby spotkalo go jakies wielkie rozczarowanie.
— Lys — powtorzyl za Hilvarem. Nie mogl sobie poradzic z „s“ i slowo to w jego wykonaniu zabrzmialo jak „Lyd“. — Zawsze Lys. Nikt wiecej nie przychodzi. Wolamy Wielkich, ale oni nas nie slysza.
— Kto to sa Wielcy? — spytal Alvin pochylajac sie z ozywieniem do przodu. Delikatne, nieustajace w ruchu wici zafalowaly szybciej wskazujac na niebo.
— Wielcy — powtorzyl stwor. — Z planet wiecznego dnia. Oni przyjda. Mistrz nam obiecal.
Niczego to nie wyjasnialo. Zanim Alvin przystapil do zadawania dalszych pytan, wtracil sie Hilvar. Jego indagacje byly tak cierpliwe, tak spokojne i tak wnikliwe, ze Alvin, pomimo rozsadzajacej go niecierpliwosci, wolal mu nie przerywac. Wzbranial sie przyznac, ze Hilvar przewyzsza go inteligencja, ale nie ulegalo watpliwosci, ze jego umiejetnosc postepowania ze zwierzetami rozciaga sie nawet na te fantastyczna istote. Co wiecej, ona udzielala mu odpowiedzi. Jej wymowa stawala sie, w miare postepujacej konwersacji, coraz wyrazniejsza i chociaz z poczatku jej odpowiedzi byly szorstkie, prawie niegrzeczne, to teraz lody zostaly przelamane i stwor coraz chetniej odpowiadal na stawiane mu pytania.
Alvin stracil zupelnie poczucie uplywu czasu przysluchujac sie, jak Hilvar sklada po kawalku niewiarygodna historie. Nie mogli dowiedziec sie calej prawdy; wciaz pozostawalo wiele miejsca na przypuszczenia i domysly.
Z czasem stwor zaczal zmieniac swoj wyglad. Osunal sie w wody jeziora, a krotkie nogi, na ktorych sie wspieral, zdawaly sie zlewac z reszta cielska. Naraz zaszla jeszcze bardziej niezwykla zmiana; trzy ogromne slepia zamknely sie powoli, skurczyly do rozmiarow glowki od szpilki i zamilkly zupelnie. Odnosilo sie wrazenie, ze stwor zobaczyl wszystko, co chcial zobaczyc, i oczy przestaly mu byc potrzebne.
Zachodzily tez ciagle jeszcze inne, bardziej subtelne przemiany i w koncu nad powierzchnia wody pozostala tylko wibrujaca blona, za posrednictwem ktorej przemawial stwor. Bez watpienia i ona, kiedy przestanie byc potrzebna, rozpusci sie w oryginalna, bezpostaciowa mase protoplazmy.
Alvinowi trudno bylo uwierzyc, ze inteligencja moze zamieszkiwac tak niestabilna forme — ale najwieksze zdziwienie mialo dopiero nastapic. Chociaz oczywiste bylo, iz stwor nie jest pochodzenia ziemskiego, uplynelo sporo czasu, zanim Hilvar, pomimo znajomosci biologii, rozpoznal typ organizmu, z ktorym mieli do czynienia. Nie byla to pojedyncza istota; w dialogu, ktory z nimi prowadzila, zawsze mowila o sobie „my“. W rzeczywistosci nie byla niczym innym, jak kolonia niezaleznych stworzen organizowanych i kontrolowanych przez nieznane sily.
Bardzo podobne zwierzeta — na przyklad meduzy — ozdabialy niegdys oceany Ziemi. Niektore z nich osiagnely duze rozmiary, ciagnac na dlugosci piecdziesieciu czy nawet stu stop za swymi przezroczystymi korpusami warkocze parzacych macek. Ale zadne u nich, poza umiejetnoscia reagowania na proste bodzce, nie przejawialy najmniejszego przeblysku inteligencji.
Tutaj mieli na pewno do czynienia z inteligencja, choc byla to tylko inteligencja upadajaca, zdegradowana. Alvin mial nigdy nie zapomniec tego nieziemskiego spotkania, podczas ktorego Hilvar skladal powoli ze strzepow historie Mistrza, proteinowy polip szukal po omacku slow, ciemne wody jeziora z pluskiem omywaly ruiny Shalmirane, a troj-oki robot obserwowal ich swym nieruchomym wzrokiem.
Rozdzial 13
Mistrz przybyl na Ziemie wsrod chaosu Wiekow Przejsciowych, kiedy walilo sie juz Imperium Galaktyczne, ale nie zostaly jeszcze calkowicie przerwane linie komunikacyjne pomiedzy gwiazdami. Wywodzil sie z rasy ludzkiej, ale jego domem byla planeta okrazajaca Siedem Slonc. Bedac jeszcze mlodziencem, zmuszony zostal do opuszczenia swego rodzinnego swiata i tesknota za nim przesladowala go przez cale zycie. Za swoje wygnanie winil msciwych nieprzyjaciol, ale faktem bylo, iz cierpial na nieuleczalna chorobe, ktora jak sie wydawalo, sposrod wszystkich inteligentnych ras zamieszkujacych wszechswiat atakowala tylko gatunki homo sapiens. Ta choroba byla mania religijna.
We wczesnych stadiach swego rozwoju rasa ludzka wydala na swiat nieprzeliczone zastepy wieszczow, prorokow i mesjaszy, ktorzy zapewniali siebie i swych wyznawcow, ze im tylko dane bylo poznac tajemnice wszechswiata. Niektorym z nich udalo sie nawet ustanowic religie, ktore przetrwaly wiele pokolen i wplynely na losy miliardow ludzi; o innych zapominano jeszcze za ich zycia.
Rozwoj nauki, ktora z monotonna regularnoscia obalala kosmologie prorokow i tworzyla teorie, do ktorych nigdy one nie pasowaly, doprowadzil w koncu do zaniku tych wiar. Nie zniszczyl czci ani pokory, ktora odczuwaly wszystkie istoty rozumne kontemplujac ogrom wszechswiata, w ktorym przyszlo im zyc, oslabil jednak i w koncu zatarl niezliczone religie, z ktorych kazda z niewiarygodna arogancja twierdzila, ze ona jest jedyna kopalnia prawdy, a z milionow rywalek i poprzedniczek wszystkie sie mylily.
Pomimo ze ludzkosc osiagnela wreszcie pewien bardzo elementarny poziom cywilizacji, nadal pojawialy sie rozne izolowane od wiekow kulty. I chociaz gloszone przez nie creda przescigaly sie w fantastycznosci, zawsze potrafily przyciagnac jakas grupe zwolennikow. Rozwijaly sie one ze szczegolna sila w okresach zamieszania i chaosu i nie bylo nic dziwnego w tym, ze Stulecia Przejsciowe staly sie arena wielkiego rozkwitu irracjonalizmu. Gdy rzeczywistosc stawala sie przygnebiajaca, ludzie usilowali znalezc ucieczke od niej w mitach.
Mistrz, chociaz wypedzony z ojczystego swiata, nie opuscil go nie wyposazony na droge. Siedem Slonc bylo centrum wladzy i nauki galaktycznej, a on musial miec wplywowych przyjaciol. Swoja arka uczynil maly, ale szybki statek, uwazany za jeden z najszybszych z do tej pory zbudowanych. Zabral tez ze soba na tulaczke inne wspaniale wytwory nauki i techniki galaktycznej — miedzy innymi robota, ktory obserwowal teraz Alvina i Hilvara.
Nikt nie znal wszystkich funkcji i mozliwosci tej maszyny. W pewnym sensie stala sie ona alter ego Mistrza; bez niej religia Wielkich upadlaby prawdopodobnie w jakis czas po jego smierci. Mistrz i robot wloczyli sie razem po gwiezdnych szlakach, aby w koncu, i na pewno nie przypadkiem, zawitac z powrotem do swiata, z ktorego pochodzili przodkowie Mistrza.
W swej wedrowce Mistrz zatrzymywal sie na wielu planetach i znajdowal wyznawcow wsrod wielu ras. Jego osobowosc musiala byc nadzwyczaj potezna, skoro inspirowala tak samo ludzi, jak i istoty niepodobne do nich ani fizycznie, ani psychicznie. Nie ulegalo watpliwosci, ze religia o tak duzej sile oddzialywania musiala nosic w sobie duzy ladunek doskonalosci i szlachetnosci. Mistrz musial byc najwieks/ym, a zarazem ostatnim z wszystkich mesjaszy ludzkosci. Zaden z jego poprzednikow nie potrafil zgromadzic wokol siebie takiej rzeszy wiernych, ani tez ich nauki nie zostaly przeniesione przez takie otchlanie czasu i przestrzeni.
Co glosily te nauki, tego Alvin z Hilvarem nie mogli w zaden sposob pojac. Wielki polip staral sie jak mogl, aby im to wytlumaczyc, ale nie rozumieli wielu uzywanych przez niego slow, a poza tym mial on nawyk powtarzania calych, zaczerpnietych z kazan sentencji z tak mechaniczna szybkoscia, ze trudno bylo pojac, co mowil. Po jakims czasie udalo sie Hilvarowi sprowadzic rozmowe z tych nic nie wnoszacych bezdrozy teologii i skoncentrowac ja na faktach.
Mistrz zjawil sie na Ziemi z grupka swych najbardziej fanatycznych wyznawcow w okresie poprzedzajacym upadek miast, kiedy Port Diaspar byl jeszcze otwarty na gwiazdy. Musieli przybyc na roznego typu statkach; polipy, na przyklad, w pojezdzie wypelnionym morska woda, ktora stanowila ich naturalne srodowisko. Czy ruch zostal na Ziemi dobrze przyjety, nie bylo pewne, ale nie napotkal przynajmniej zadnej gwaltownej opozycji i po dlugiej wedrowce znalazl wreszcie swa przystan w lasach i gorach Lys.
Pod koniec swego dlugiego zycia Mistrz powrocil myslami do domu, z ktorego go niegdys wypedzono. Poprosil przyjaciol, aby wyniesli go w kosmos, skad mogl jeszcze raz spojrzec na gwiazdy. Opadajac z sil czekal az do kulminacji Siedmiu Slonc i pod sam koniec belkotal wiele rzeczy, ktore roznie potem interpretowano. Wspominal wciaz o Wielkich, ktorzy opuscili teraz wszechswiat tej materii i przestrzeni, ale ktorzy pewnego dnia powroca, i nakazal swym wyznawcom, aby pozostali i przywitali ich, gdy nadejda. To byly jego ostatnie sensowne slowa. Nie odzyskal juz swiadomosci, ale tuz przed smiercia wypowiedzial fraze, ktora