– A wiec jest winien – zauwazyl oficer bez dystynkcji i zapisal to slowo na nowej stronicy w teczce. – Ksieze kapelanie – kontynuowal podnoszac wzrok – oskarzamy was takze o popelnienie zbrodni i wykroczen, o ktorych jeszcze nie wiemy. Czy przyznajecie sie do winy?

– Nie wiem. Skad moge wiedziec, czy jestem winien, jesli nie mowicie mi, o co jestem oskarzony?

– Jak mozemy wam powiedziec, jezeli sami nie wiemy?

– Winien – zdecydowal pulkownik.

– Jasne, ze winien – zgodzil sie major. – Skoro to sa jego zbrodnie i wykroczenia, to znaczy, ze on je popelnil.

– A wiec jest winien – zaintonowal oficer bez dystynkcji i odszedl na bok. – Teraz nalezy do pana, pulkowniku.

– Dziekuje, to byla czysta robota – pochwalil pulkownik i zwrocil sie do kapelana: – Okay, kapelanie. Zabawa skonczona. Moze ksiadz splywac.

– Co mam zrobic? – nie zrozumial kapelan.

– Zjezdzaj stad, powiedzialem! – ryknal pulkownik, gniewnie wskazujac kciukiem za siebie. – Zmiataj stad, do cholery.

Kapelan byl zaszokowany gniewnymi slowami i tonem pulkownika i, ku swojemu zdumieniu i zaskoczeniu, gleboko dotkniety, ze go puszczaja wolno.

– Jak to, wiec nie zostane ukarany? – spytal z pretensja i zdziwieniem.

– Jasne, ze cie ukarzemy. Ale na pewno nie pozwolimy ci tu sterczec, kiedy bedziemy decydowac, jak i kiedy to zrobic. Dlatego wynos sie stad. Zbieraj tylek w troki.

Kapelan wstal niepewnie i zrobil kilka krokow.

– Wiec moge odejsc?

– Na razie. Ale niech ksiadz nie probuje opuszczac wyspy. Mamy ksiedza numer. I niech ksiadz nie zapomina, ze obserwujemy go przez dwadziescia cztery godziny na dobe.

Kapelanowi nie miescilo sie w glowie, ze moga mu pozwolic odejsc. Ruszyl w strone wyjscia niezwykle ostroznie, oczekujac, ze w kazdej chwili zostanie wezwany z powrotem nie znoszacym sprzeciwu glosem albo zatrzymany w pol kroku poteznym ciosem w ramie lub w glowe. Nie robili nic, aby go powstrzymac. Zatechlym, mrocznym, wilgotnym korytarzem doszedl do schodow. Chwiejac sie na nogach i ciezko dyszac wyszedl na dwor. Gdy tylko poczul sie wolny, natychmiast przepelnilo go uczucie wolajacej o pomste do nieba krzywdy moralnej. Byl wsciekly, byl wsciekly na potwornosci tego dnia, jak jeszcze nigdy w zyciu. Przemknal przez obszerny, wypelniony echami hali budynku w nastroju krancowego wzburzenia i msciwej urazy. Nie bedzie tego dluzej tolerowac, powtarzal w duchu, po prostu nie bedzie tego dluzej tolerowac. Dochodzac do wejscia ujrzal ku swej radosci pulkownika Korna wbiegajacego samotnie po szerokich stopniach. Kapelan gleboko zaczerpnal tchu i ruszyl odwaznie, aby przeciac mu droge.

– Panie pulkowniku, nie bede tego dluzej tolerowac – wypalil z determinacja i zobaczyl z przerazeniem, ze pulkownik wbiega dalej po schodach nie zwracajac na niego uwagi. – Panie pulkowniku!

Beczkowata, rozlazla postac jego przelozonego zatrzymala sie, odwrocila i wolnym truchcikiem zblizyla do niego.

– O co chodzi, kapelanie?

– Panie pulkowniku, chcialbym z panem porozmawiac o tej porannej katastrofie. To okropne, po prostu okropne!

Pulkownik Korn milczal przez chwile, obserwujac kapelana z blyskiem cynicznego rozbawienia w oku.

– Tak, kapelanie, to rzeczywiscie bylo okropne – powiedzial wreszcie. – Nie mam pojecia, jak o tym zameldowac, tak zeby nie mieli do nas pretensji.

– Nie to mialem na mysli – osadzil go kapelan ostro, bez najmniejszego leku. – Niektorzy z tych dwunastu ludzi mieli juz na swoim koncie po siedemdziesiat akcji bojowych.

Pulkownik Korn zasmial sie.

– Czy bylaby to mniej okropne, gdyby wszyscy byli nowi? – spytal zjadljwie.

I znowu kapelan zapomnial jezyka w gebie. Amoralna logika za kazdym razem zbijala go z tropu. Mowil dalej z mniejsza pewnoscia siebie i nieco drzacym glosem:

– Panie pulkowniku, to nie jest sprawiedliwe, zeby w naszej grupie zmuszac ludzi do odbywania osiemdziesieciu lotow, podczas gdy w innych grupach odsyla sie ludzi do kraju po piecdziesieciu albo piecdziesieciu pieciu.

– Rozpatrzymy te sprawe – powiedzial pulkownik Korn z wyraznym znudzeniem i ruszyl w swoja droge. – Adios, padre.

– Co to znaczy, panie pulkowniku? – nalegal kapelan glosem, w ktorym zabrzmiala natarczywosc.

Pulkownik Korn zatrzymal sie z nieprzyjemnym wyrazem twarzy i zszedl o stopien nizej.

– To znaczy, ze zastanowimy sie nad tym, padre – odpowiedzial z sarkazmem i pogarda. – Nie chce pan chyba, zebysmy robili cokolwiek bez zastanowienia, prawda?

– Nie, panie pulkowniku, chyba nie. Ale juz sie przeciez nad tym zastanawialiscie.

– Tak, padre, zastanawialismy sie. Ale zeby zrobic panu przyjemnosc, pozastanawiamy sie jeszcze troche i jezeli zmienimy decyzje, pan bedzie pierwsza osoba, ktora o tym zawiadomimy. A teraz, adios. – Pulkownik Korn obrocil sie na piecie i szybko zaczal sie oddalac.

– Panie pulkowniku! – Na okrzyk kapelana pulkownik Korn zatrzymal sie ponownie. Powoli zwrocil w strone kapelana twarz z wyrazem ponurego zniecierpliwienia. Slowa wylewaly sie z kapelana niespokojnym strumieniem. – Panie pulkowniku, prosze o pozwolenie zwrocenia sie z ta sprawa do generala Dreedle. Chce udac sie z protestem do sztabu skrzydla.

Grube, czarniawe policzki pulkownika Korna nadely sie niespodziewanie tlumionym smiechem i odpowiedzial dopiero po chwili.

– Dobrze, padre – odparl ze zlosliwa uciecha, z trudem usilujac zachowac powage. – Ma pan moja zgode na zwrocenie sie do generala Dreedle.

– Dziekuje, panie pulkowniku. Sadze, ze powinienem pana uprzedzic, iz jak mi sie wydaje, mam pewien wplyw na generala Dreedle.

– To ladnie, ze mnie pan uprzedzil, padre. A ja sadze, ze powinienem pana uprzedzic, iz nie zastanie pan w sztabie generala Dreedle. – Pulkownik Korn usmiechnal sie szyderczo, a potem zaniosl sie tryumfalnym smiechem. – General Dreedle odszedl, padre, a przyszedl general Peckem. Mamy nowego dowodce skrzydla.

Kapelana zatkalo.

– General Peckem! – powtorzyl.

– Tak jest, kapelanie. Czy ma pan jakies chody u niego?

– Alez ja w ogole nie znam generala Peckema – zaprotestowal zalosnie kapelan.

Pulkownik Korn zasmial sie znowu.

– To wielka szkoda, padre, bo pulkownik Cathcart zna go bardzo dobrze. – Pulkownik Korn z luboscia chichotal spokojnie przez chwile, a potem urwal gwaltownie. – A nawiasem mowiac, padre – ostrzegl zimno, tknawszy kapelana palcem w piers – skonczyly sie wasze konszachty z doktorem Stubbsem. Dobrze wiemy, ze to on przyslal pana na skarge.

– Doktor Stubbs? – Zdumiony kapelan potrzasnal glowa na znak protestu. – Nie widzialem sie z doktorem Stubbsem, panie pulkowniku. Przywiezli mnie tutaj jacys trzej obcy oficerowie, ktorzy bezprawnie zaciagneli mnie do piwnicy, gdzie mnie przesluchiwali i obrazali.

Pulkownik Korn ponownie tknal kapelana palcem w piers.

– Pan dobrze wie, ze doktor Stubbs opowiadal ludziom w swojej eskadrze, ze nie musza latac, jezeli maja zaliczone siedemdziesiat akcji. – Rozesmial sie chrapliwie. – Teraz, padre, beda musieli latac dalej, gdyz przenosimy doktora Stubbsa na Pacyfik. Wiec adios, padre. Adios.

37 General Scheisskopf

Dreedle odszedl, a przyszedl general Peckem, ale nie zdazyl jeszcze na dobre wprowadzic sie do biura swego poprzednika, gdy jego wspanialy sukces militarny zaczal sie walic w gruzy.

Вы читаете Paragraf 22
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату