– Cudownie! – ucieszyl sie kapelan, z duma rzucajac na lozko poszewke z ubraniem Yossariana. – Uciekaj do Szwecji. A ja zostane tutaj i bede wytrwaly. Tak jest, bede nekal i zadreczal pulkownika Cathcarta i pulkownika Korna przy kazdej okazji. Nie boje sie. Bede nawet zaczepiac generala Dreedle.
– General Dreedle odszedl – przypomnial Yossarian wciagajac spodnie i pospiesznie upychajac koszule za pasek. – Teraz jest general Peckem.
Gadatliwa pewnosc siebie kapelana nie przygasla ani na moment.
– No to bede zaczepial generala Peckema, a nawet generala Scheisskopfa. I wiecie, co jeszcze zrobie? Przy pierwszym spotkaniu wyrzne w pysk kapitana Blacka. Tak jest, wyrzne go w pysk. Zrobie to przy wszystkich, zeby nie mogl mi oddac.
– Czy wyscie obaj zwariowali? – wybaluszajac oczy zaprotestowal major Danby ze strachem i oburzeniem. – Czyscie potracili zmysly? Sluchaj, Yossarian…
– Powiadam wam, ze to cud – obwiescil kapelan i chwyciwszy majora Danby wpol walcowal z nim, wysoko unoszac lokcie. – Prawdziwy cud. Skoro Orr doplynal do Szwecji, to i ja moge odniesc zwyciestwo nad pulkownikiem Cathcartem i pulkownikiem Kornem, jezeli tylko bede wytrwaly.
– Blagam, niech ksiadz sie zamknie – poprosil grzecznie major Danby i uwolniwszy sie z objec kapelana poklepal spocone czolo drzaca dlonia. Pochylil sie ku Yossarianowi, ktory wkladal buty.
– A co z pulkownikiem…
– Guzik mnie obchodzi.
– Ale to moze…
– Niech diabli porwa ich obu.
– To moze okazac sie dla nich korzystne – ciagnal uparcie major Danby. – Pomyslales o tym?
– Jezeli o mnie chodzi, to niech sobie dranie prosperuja. I tak nie moge im przeszkodzic, moge tylko narobic im klopotu uciekajac. Mam teraz swoje wlasne obowiazki, Danby. Musze dotrzec do Szwecji.
– To ci sie nigdy nie uda. To niemozliwe. To jest prawie geograficzne nieprawdopodobienstwo, zeby dostac sie stad tam.
– Do diabla, Danby, wiem o tym. Ale przynajmniej bede probowal. Jest w Rzymie dzieciak, ktoremu chcialbym uratowac zycie. Wezme ja ze soba do Szwecji, jezeli uda mi sie ja odnalezc, wiec nie bedzie to zupelnie egoistyczne.
– To jest absolutne szalenstwo. Sumienie nigdy nie da ci spokoju.
– Bog z nim – rozesmial sie Yossarian. – Coz warte jest zycie bez wyrzutow sumienia? Prawda, kapelanie?
– Wyrzne kapitana Blacka w pysk przy pierwszej okazji – przechwalal sie kapelan, wypuszczajac w powietrze dwa lewe proste i niezgrabny sierpowy. – O tak.
– Pomyslales o hanbie? – spytal major Danby…
– O jakiej hanbie? Hanba jest to, co dzieje sie tutaj. – Yossarian zawiazal mocno drugie sznurowadlo i zerwal sie na rowne nogi. – No, Danby, jestem gotow. I co powiesz? Bedziesz siedzial cicho i pozwolisz mi zabrac sie na samolot?
Major Danby patrzyl na Yossariana w milczeniu z dziwnym, smutnym usmiechem. Przestal sie pocic i zupelnie sie uspokoil.
– A co bys zrobil, gdybym probowal cie powstrzymac? – spytal silac sie zalosnie na zart. – Pobilbys mnie? Yossarian byl zdziwiony i urazony pytaniem.
– Nie, oczywiscie, ze nie. Dlaczego tak mowisz?
– Ja cie zbije – pochwalil sie kapelan wywijajac piesciami tuz przed nosem majora Danby. – Ciebie i kapitana Blacka, i moze nawet kaprala Whitcomba. Czy to nie byloby cudowne, gdybym nagle przestal sie bac kaprala Whitcomba?
– Zatrzymasz mnie? – spytal Yossarian majora Danby patrzac mu prosto w oczy.
Major Danby uskoczyl przed kapelanem i zawahal sie przez chwile.
– Nie, jasne, ze nie! – wyrzucil z siebie i nagle zaczal machac obiema rekami w strone drzwi gestem przesadnego pospiechu. -Jasne, ze cie nie zatrzymam. Idz, jak Boga kocham, i pospiesz sie! Moze potrzebujesz pieniedzy?
– Mam troche pieniedzy.
– Wez jeszcze troche – powiedzial z zarem major Danby, entuzjastycznie wtykajac Yossarianowi gruby plik wloskich banknotow i sciskajac oburacz jego dlon, zarowno po to, aby dodac ducha Yossarianowi, jak i po to, aby opanowac drzenie wlasnych palcow.
– W Szwecji musi byc teraz pieknie – powiedzial z tesknota. – Dziewczeta sa takie urocze. I ludzie sa tacy postepowi.
– Do widzenia! – zawolal kapelan. – Powodzenia. Ja zostane tutaj i bede wytrwaly. Spotkamy sie po wojnie.
– Trzymaj sie, kapelanie. Dziekuje, Danby.
– Jak sie czujesz?
– Doskonale. Nie, prawde mowiac, bardzo sie boje.
– To dobrze – powiedzial major Danby. – To dowod, ze jeszcze zyjesz. To, co cie czeka, nie bedzie zabawne.
– A wlasnie ze bedzie – rzucil Yossarian kierujac sie do wyjscia.
– Mowie powaznie. Bedziesz musial rozgladac sie od rana do wieczora. Oni porusza niebo i ziemie, zeby cie zlapac.
– Bede sie rozgladac od rana do wieczora.
– Bedziesz musial stale uwazac.
– Bede stale uwazal.
– Uwazaj! – krzyknal major Danby.
Yossarian odskoczyl. Za drzwiami stala zaczajona dziwka Nately'ego. Noz chybil o wlos i Yossarian ruszyl w droge.