na zawsze odbilo sie na twarzy majora Danby w dniu ataku na Awinion, kiedy to general Dreedle kazal go wyprowadzic na dwor i rozstrzelac. Grymas strachu utrwalil sie glebokimi, czarnymi bliznami i Yossarian litowal sie nad tym lagodnym, moralnym, podstarzalym idealista, podobnie jak litowal sie nad wszystkimi ludzmi, ktorych wady nie byly zbyt wielkie, a klopoty zbyt powazne.
– Danby, jak ty mozesz wspolpracowac z takimi ludzmi jak Cathcart i Korn? Czy nie robi ci sie na ich widok niedobrze? – spytal z wyrachowana uprzejmoscia.
Major Danby byl zaskoczony pytaniem Yossariana.
– Robie to dla ojczyzny – odpowiedzial takim tonem, jakby to bylo oczywiste. – Pulkownik Cathcart i pulkownik Korn sa moimi przelozonymi i jedynie wykonujac ich rozkazy moge sie przyczynic do zwyciestwa. Wspolpracuje z nimi, poniewaz jest to moim obowiazkiem. A takze dlatego – dodal znacznie ciszej, spuszczajac oczy – ze nie jestem czlowiekiem zbyt energicznym.
– Ojczyzna cie juz wiecej nie potrzebuje – dowodzil Yossarian bez gniewu – wiec pomagasz wylacznie im.
– Staram sie o tym nie myslec – przyznal szczerze major Danby. – Staram sie skoncentrowac wylacznie na sprawie najwazniejszej i zapomniec, ze oni tez na tym korzystaja. Staram sie postepowac tak, jakby oni nie istnieli.
– Wiesz, to jest wlasnie moj problem – zadumal sie Yossarian krzyzujac ramiona. – Pomiedzy mna a kazda idea znajduje zawsze Scheisskopfow, Peckemow, Kornow i Cathcartow. I to zmienia nieco sama idee.
– Musisz starac sie o nich nie myslec – poradzil major Danby z przekonaniem. – I nie wolno ci przez nich zwatpic w idealy. Idee sa dobre, tylko ludzie czasami sa zli. Musisz starac sie patrzec z pewnego dystansu.
Yossarian odrzucil jego rade jednym sceptycznym ruchem glowy.
– Kiedy patrze, obojetne z jakiego dystansu, widze facetow, ktorzy zgarniaja forse. Nie widze raju ani swietych, ani aniolow. Widze ludzi, ktorzy robia forse na kazdym ludzkim odruchu i na kazdej ludzkiej tragedii.
– Staraj sie o tym nie myslec – nalegal major Danby. – I staraj sie nie przejmowac.
– Tym sie specjalnie nie przejmuje. Naprawde denerwuje mnie tylko to, ze oni mnie maja za frajera. Oni mysla, ze oni sa ci sprytni, a cala reszta nas to frajerzy. I wiesz co, Danby, przed chwila po raz pierwszy przyszlo mi do glowy, ze oni moga miec racje.
– O tym tez staraj sie nie myslec – obstawal przy swoim major Danby. – Musisz myslec wylacznie o ojczyznie i godnosci czlowieka.
– Akurat! – powiedzial Yossarian.
– Naprawde. To nie pierwsza wojna swiatowa. Nie wolno ci zapominac, ze toczymy wojne z agresorami, ktorzy w razie zwyciestwa nie pozostawia przy zyciu ani ciebie, ani mnie.
– Wiem o tym – odparl Yossarian sucho, krzywiac sie w naglym przyplywie rozdraznienia. – Jezu Chryste, Danby, ja zapracowalem na ten medal, ktory dostalem niezaleznie od tego, z jakiego powodu mi go dali. Uczestniczylem w siedemdziesieciu cholernych akcjach bojowych. Nie mow mi, ze trzeba walczyc w obronie ojczyzny. Przez caly czas walczylem w obronie ojczyzny. Teraz mam zamiar powalczyc troche w obronie samego siebie. Ojczyznie juz nic nie zagraza, a mnie owszem.
– Wojna sie jeszcze nie skonczyla. Niemcy posuwaja sie na Antwerpie.
– Niemcy zostana rozbici w ciagu kilku miesiecy. A Japonczycy za nastepne kilka miesiecy. Gdybym oddal zycie teraz, zrobilym to nie dla ojczyzny, ale dla Cathcarta i Korna. Wiec na razie oddaje swoj celownik. Odtad mysle tylko o sobie.
– Alez, stary, pomysl, co by sie stalo, gdyby wszyscy doszli do tego wniosku – odpowiedzial major Danby poblazliwie, z usmiechem wyzszosci.
– Wowczas bylbym ostatnim idiota, gdybym ja jeden myslal inaczej, no nie? – Yossarian wyprostowal sie z zagadkowym wyrazem twarzy. – Wiesz, mam dziwne uczucie, ze odbylem juz z kims identyczna rozmowe. To tak jak z kapelanem, ktory mial wrazenie, ze wszystko przezywa dwukrotnie.
– Kapelan chce, zebys zgodzil sie na odeslanie do kraju – zauwazyl major Danby.
– Kapelan moze sie wypchac.
– O rany – westchnal major Danby z zalem potrzasajac glowa. – On sie trapi, ze wplynal na twoja decyzje.
– Wcale na mnie nie wplynal. Wiesz, co moglbym zrobic? Moglbym zostac tutaj, w tym lozku i wegetowac. Moglbym wegetowac sobie wygodnie i pozostawic decyzje innym.
– Musisz podejmowac decyzje – zaprotestowal major Danby.
– Czlowiek nie moze wegetowac jak jarzyna.
– Dlaczego?
W oczach majora Danby pojawil sie daleki, cieply blysk.
– To musi byc przyjemne, wegetowac sobie jak jarzyna – przyznal z rozmarzeniem.
– To paskudne – odpowiedzial Yossarian.
– Nie, to musi byc bardzo przyjemne, kiedy sie jest wolnym od wszelkich trosk i watpliwosci – obstawal przy swoim major Danby.
– Mysle, ze chcialbym wegetowac jak jarzyna, nie podejmujac zadnych waznych decyzji.
– Jaka jarzyna chcialbys byc, Danby?
– Ogorkiem albo marchewka.
– Jakim ogorkiem? Ladnym czy brzydkim?
– Oczywiscie ladnym.
– Scieto by cie w kwiecie wieku i pokrajano do salatki. – Twarz majora Danby wydluzyla sie.
– No to brzydkim – powiedzial.
– - Pozwolono by ci zgnic i uzyto by cie na kompost dla ladnych ogorkow.
– W takim razie nie chce juz byc jarzyna – powiedzial major Danby z usmiechem smutnej rezygnacji.
– Danby, czy ja naprawde musze sie zgodzic na ten wyjazd do kraju? – spytal Yossarian powaznie. Major Danby wzruszyl ramionami.
– To jedyny sposob, zeby wszystko uratowac.
– To jest sposob, zeby wszystko stracic, Danby. Powinienes to wiedziec.
– Moglbys miec prawie wszystko, co zechcesz.
– Nie chce miec wszystkiego, co zechce – odparl Yossarian i w przystepie bezsilnego gniewu uderzyl piescia w materac. – Niech to szlag trafi, Danby! Na tej wojnie zgineli moi przyjaciele. Nie moge wdawac sie teraz w konszachty. To, ze mnie ta cholera zranila, bylo najlepsza rzecza, jaka mi sie kiedykolwiek przydarzyla.
– Wolisz isc do wiezienia?
– A ty pozwolilbys sie odeslac do kraju?
– Jasne, ze tak! – oswiadczyl major Danby z przekonaniem.
– Niewatpliwie tak – dodal po chwili nieco mniej pewnie. – Tak, mysle, ze pozwolilbym sie odeslac do kraju, gdybym byl na twoim miejscu – zdecydowal niepewnie po paru chwilach bicia sie z myslami.
Potem z odraza odwrocil glowe gwaltownym ruchem wyrazajacym udreke i wyrzucil z siebie: – Oczywiscie, ze pozwolilbym sie odeslac do kraju! Ale jestem tak okropnym tchorzem, ze nie moglbym byc na twoim miejscu.
– Ale gdybys nie byl tchorzem? – dopytywal sie Yossarian przygladajac mu sie wnikliwie. – Przypuscmy, ze mialbys dosc odwagi, zeby sie komus przeciwstawic?
– Wowczas nie pozwolilbym sie odeslac do kraju – oswiadczyl major Danby z radosna energia i entuzjazmem wczuwajac sie w role.
– Ale na pewno nie pozwolilbym sie tez postawic przed sadem polowym.
– Latalbys dalej?
– Nie, oczywiscie, ze nie. To bylaby calkowita kapitulacja. Poza tym moglbym zginac!
– Wiec ucieklbys?
Major Danby chcial dac dumna odpowiedz, ale nagle zatrzymal sie, a jego polotwarte usta zatrzesly sie. Wydal wargi z wyrazem zmeczenia.
– Przeciez wtedy chyba nie mialbym zadnej szansy?
Jego czolo i wylupiaste biale galki oczne znowu lsnily nerwowo. Bezwladne dlonie skrzyzowal na kolanach i zdawalo sie, ze nie oddycha, gdy tak siedzial ze swiadomoscia kleski wbi;ajac wzrok w podloge.