takich zasad, w ktore swiecie wierzyl. Clevinger byl wariatem.
– Co to znaczy oni? – dopytywal sie. – Kto, wedlug ciebie, chce cie zamordowac?
– Oni wszyscy – odpowiedzial mu Yossarian.
– Jacy oni?
– A jak ci sie wydaje?
– Nie mam pojecia.
– No to skad wiesz, ze nie chca mnie zamordowac?
– Stad, ze… – Clevingera zatkalo i umilkl zbity z tropu.
Byl przekonany, ze ma racje, ale Yossarian rozporzadzal niezbitymi dowodami, gdyz zupelnie nie znani mu ludzie strzelali do niego z dzialek za kazdym razem, kiedy lecial zrzucac na nich bomby, co nie bylo wcale zabawne. A tyle innych rzeczy, jeszcze mniej zabawnych? Nie bylo tez nic zabawnego w tym, ze mieszkal jak wloczega w namiocie na Pianosie, majac za plecami wielkie gory, a przed soba spokojna, blekitna ton morza, ktore moglo pochlonac czlowieka w mgnieniu oka i odeslac go po trzech dniach z powrotem na brzeg, loco i franco, wzdetego, sinego i nadgnilego, z zimna woda wyciekajaca z nozdrzy.
Namiot Yossariana stal pod waskim bezbarwnym laskiem oddzielajacym jego eskadre od eskadry Dunbara. Tuz obok przebiegal wykop nieczynnej linii kolejowej, w ktorym ulozono rurociag doprowadzajacy benzyne lotnicza do cystern na lotnisku. Dzieki Orrowi byl to najbardziej luksusowy namiot w calej eskadrze. Ilekroc Yossarian wracal z wakacji w szpitalu albo z urlopu w Rzymie, zaskakiwalo go jakies nowe udogodnienie, ktore Orr wprowadzil podczas jego nieobecnosci. Raz byla to woda biezaca, innym razem kominek lub betonowa podloga. Yossarian wybral miejsce i wspolnie z Orrem ustawili namiot. Orr, wiecznie usmiechniety pigmej z odznaka pilota i gesta, falujaca kasztanowata czupryna z przedzialkiem posrodku, wnosil swoja wiedze, Yossarian zas, jako wyzszy, silniejszy, szerszy w ramionach i szybszy, wykonywal wiekszosc prac. Mieszkali tylko we dwoch, chociaz namiot byl szescioosobowy. Kiedy przyszlo lato, Orr podwinal boczne scianki, zeby wpuscic wiatr, ktory jednak nie chcial jakos wiac i odswiezac rozpalonego powietrza.
Najblizszym sasiadem Yossariana byl Havermeyer, ktory uwielbial sezamki, mieszkal sam w dwuosobowym namiocie i noc w noc strzelal do malutkich polnych myszek wielkimi kulami z czterdziestki piatki skradzionej nieboszczykowi z namiotu Yossariana. W nastepnym namiocie McWatt nie mieszkal juz z Clevingerem, ktory jeszcze nie wrocil, gdy Yossarian wyszedl ze szpitala. McWatt mieszkal teraz z Natelym, ktorym spedzal urlop w Rzymie, gdzie zakochany po uszy zalecal sie do pewnej zaspanej dziwki, smiertelnie znudzonej i swoim procederem, i jego zalotami. McWattowi brakowalo piatej klepki. Byl pilotem i przy kazdej okazji przelatywal najnizej, jak tylko mogl, nad namiotem Yossariana, zeby go nastraszyc. Lubil rowniez pikowac z szalenczym rykiem motorow na tratwe z desek i pustych beczek, przy ktorej lotnicy kapali sie nago tuz przy piaszczystej, nieskazitelnie bialej plazy. Mieszkanie w jednym namiocie z wariatem nie bylo latwe, ale Nately nie mial nic przeciwko temu. On tez byl wariatem i wszystkie wolne chwile spedzal przy budowie klubu oficerskiego, do ktorej Yossarian nawet nie przylozyl reki.
Prawde mowiac, wiele bylo klubow oficerskich, do ktorych budowy Yossarian nie przylozyl reki, ale najbardziej szczycil sie tym na Pianosie, byl to bowiem trwaly i okazaly pomnik jego silnej woli. Yossarian ani razu nie przyszedl pomoc przy budowie, za to pozniej, gdy klub juz ukonczono, przychodzil bardzo czesto, urzeczony tym duzym, pieknym, nieregularnym budynkiem krytym gontem. Byla to rzeczywiscie wspaniala konstrukcja i Yossariana przepelnialo uczucie nieklamanej dumy, ilekroc spojrzal na nia i pomyslal, ze nawet nie kiwnal palcem przy jej wznoszeniu.
Ostatnim razem, kiedy nawymyslali sobie z Clevingerem od wariatow, siedzieli we czterech w glebi sali, obok stolu do gry w kosci, przy ktorym niezmiennie wygrywal Appleby. Appleby gral w kosci rownie dobrze jak w ping- ponga, a w ping-pongu byl rownie dobry jak we wszystkim innym. Wszystko, co robil, robil dobrze. Byl jasnowlosym chlopcem z Iowy, wierzyl, nigdy sie nad tym nie zastanawiajac, w Boga, Macierzynstwo i Amerykanski Styl Zycia i byl przez wszystkich lubiany.
– Jak ja nienawidze tego skurwysyna – warknal Yossarian.
Klotnia miedzy nim a Clevingerem wybuchla przed kilkoma minutami, kiedy to Yossarian nie mogl znalezc karabinu maszynowego.
Wieczor byl pelen ruchu i gwaru. Rojno bylo przy barze, przy stole do gry w kosci i przy stole do ping-ponga. Ludzie, ktorych Yossarian chcial wykosic z karabinu maszynowego, tloczyli sie przy barze spiewajac stare sentymentalne piosenki, ktore wszystkim oprocz niego sie podobaly. Nie majac karabinu maszynowego, Yossarian rozgniotl obcasem pileczke pingpongowa, gdy potoczyla sie w jego strone odbita rakietka jednego z dwoch grajacych oficerow.
– Ach, ten Yossarian – dwaj oficerowie ze smiechem pokrecili glowami i wzieli nowa pileczke z pudelka na polce.
– Ach, ten Yossarian – odpowiedzial im Yossarian.
– Yossarian – szepnal Nately ostrzegawczo.
– Sami widzicie – powiedzial Clevinger.
Oficerowie rozesmieli sie, ze Yossarian ich przedrzeznia.
– Ach, ten Yossarian – powtorzyli glosniej.
– Ach, ten Yossarian – zawtorowal im Yossarian.
– Yossarian, prosze cie – blagal Nately.
– Sami widzicie – powtorzyl Clevinger – ze on jest nie przystosowany do zycia w spoleczenstwie.
– Zamknij sie – powiedzial Dunbar. Dunbar lubil Clevingera, poniewaz Clevinger go draznil, zwalniajac w ten sposob bieg czasu.
– Appleby'ego wcale tu nie ma – obwiescil tryumfalnie Clevinger.
– A kto mowil o Applebym? – spytal Yossarian.
– Pulkownika Cathcarta tez nie ma.
– A kto tu mowil cos o pulkowniku Cathcarcie?
– No, to ktorego skurwysyna tak nienawidzisz?
– A jaki skurwysyn jest na sali?
– Nie bede sie z toba sprzeczal – zdecydowal nagle Clevinger. – Sam nie wiesz, kogo nienawidzisz.
– Wszystkich, ktorzy chca mnie otruc – powiedzial Yossarian.
– Nikt cie nie chce otruc.
– Jak to, przeciez juz dwa razy zatruli mi jedzenie. Moze nie wsypali mi trucizny do jedzenia, raz kiedy bombardowalismy Ferrare, a drugi raz podczas Wielkiego Oblezenia Bolonii?
– Wtedy wszyscy dostali zatrute jedzenie – wyjasnil Clevinger.
– A co to za roznica?
– A poza tym to wcale nie byla trucizna! – krzyknal Clevinger podniecajac sie coraz bardziej, w miare jak coraz mniej z tego wszystkiego rozumial.
Yossarian wyjasnil mu z cierpliwym usmiechem, ze jak daleko siega pamiecia, ktos zawsze czyha na jego zycie. Sa ludzie, ktorzy go lubia, i sa inni, ktorzy go nie lubia i chca go ukatrupic. Nienawidza go za to, ze jest Asyryjczykiem. Ale nie moga mu nic zrobic, jak tlumaczyl Clevingerowi, poniewaz ma zdrowego ducha w zdrowym ciele i jest silny jak byk. Nie moga mu nic zrobic, poniewaz jest Tarzanem, Mandrakiem i Flash Gordonem z komiksow w jednej osobie. Jest Billem, Szekspirem. Jest Kainem, Ulissesem, Latajacym Holendrem; jest Lotem z Sodomy, Deirdre z legendy, Sweeneyem wsrod slowikow, jest tajemniczym Z-247. Jest…
– Wariat! – zapial Clevinger. – Wiesz, kto ty jestes? Jestes wariat!
– …wspanialy, najprawdziwszy, bombowy, autentyczny cud natury. Jestem bona fide supraman.
– Superman? – krzyknal Clevinger. – Ty jestes superman?
– Supraman – poprawil go Yossarian.
– Panowie, dajcie spokoj – uciszal ich zawstydzony Nately.
– Wszyscy na nas patrza.
– Jestes wariat – krzyczal glosno Clevinger ze lzami w oczach.
– Masz kompleks Jehowy.
– Dla mnie wszyscy sa Natanielami.
Clevinger przerwal swoja oracje wietrzac jakis podstep.
– Kto to jest Nataniel? – spytal.
– Jaki Nataniel? – rzucil niewinnie Yossarian. Clevinger zrecznie ominal pulapke.