– Wedlug ciebie kazdy jest Jehowa. Jestes nie lepszy niz Raskolnikow…
– Niz kto?
– …tak, Raskolnikow, ktory…
– Raskolnikow!
– …ktory sadzil, ze mozna usprawiedliwic morderstwo staruszki…
– Nie lepszy?
– …tak, usprawiedliwic… siekiera! Moge ci to udowodnic!
Sapiac nerwowo Clevinger wyliczal symptomy choroby Yossariana: nieuzasadnione przekonanie, ze otaczaja go sami wariaci, morderczy poped do koszenia obcych ludzi z karabinu maszynowego, przekrecanie faktow, wyssane z palca podejrzenia, ze ludzie go nienawidza i spiskuja, aby go zgladzic.
Yossarian byl jednak pewien swojej racji, gdyz jak wyjasnil Clevingerowi, o ile wie, nigdy sie nie myli. Wszedzie widzi wokol siebie tylko szalencow i jedyna rzecza, jaka wsrod tego szalenstwa moze zrobic rozsadny mlody dzentelmen taki jak on, to zachowac rozsadek. Jest to tym wazniejsze, ze wie, iz jego zycie znajduje sie w niebezpieczenstwie.
Yossarian po powrocie ze szpitala przygladal sie wszystkim spod oka. Milo wyjechal do Smyrny na zbior fig, lecz mimo jego nieobecnosci kuchnia dzialala sprawnie. Yossarian poczul przenikliwy zapach ostro przyprawionej baraniny juz w karetce, ktora podskakiwala po wyboistej drodze ciagnacej sie jak stare szelki pomiedzy szpitalem a eskadra. Na obiad byly kebabcze, duze smakowite porcje przyprawionego miesa, marynowanego przez siedemdziesiat dwie godziny w miksturze, ktorej tajemnice Milo wykradl jakiemus chytremu lewantynskiemu handlarzowi; skwierczaly teraz na ruszcie jak diabli. Do tego podano perski ryz i szparagi z parmezanem, a na deser byl krem z wisniami i swiezo parzona kawa z koniakiem lub benedyktynem. Posilek serwowali w ogromnych porcjach na adamaszkowych obrusach zreczni wloscy kelnerzy, ktorych major… de Coverley porwal i przywiozl na wyspe w darze Milowi.
Yossarian opychal sie, dopoki nie poczul, ze zaraz peknie, i w blogiej ociezalosci osunal sie na oparcie krzesla, majac usta wypelnione soczystym wspomnieniem uczty. Nikt z oficerow eskadry nie jadal nigdy w zyciu tak dobrze jak teraz w stolowce Mila i Yossarian zastanawial sie przez chwile, czy nie jest to wystarczajaca rekompensata za wszystko inne. Zaraz jednak odbilo mu sie i natychmiast przypomnial sobie, ze jego zycie jest w niebezpieczenstwie, wyskoczyl wiec jak oparzony ze stolowki, zeby poszukac doktora Daneeki i zazadac zwolnienia ze sluzby liniowej i odeslania do kraju. Doktor Daneeka siedzial na wysokim stolku, wygrzewajac sie w sloncu przed swoim namiotem.
– Piecdziesiat akcji – powiedzial krecac glowa. – Pulkownik zada piecdziesieciu lotow bojowych.
– Ale ja mam tylko czterdziesci cztery!
Doktor Daneeka pozostal niewzruszony. Byl to smutny, podobny do ptaka czlowiek, ze szpatulkowata twarza o ostrych rysach przywodzacych na mysl dobrze utrzymanego szczura.
– Piecdziesiat lotow bojowych – powtorzyl krecac glowa. – Pulkownik zada piecdziesieciu lotow.
3 Havermeyer
Kiedy Yossarian wrocil ze szpitala, zastal jedynie Orra i nieboszczyka. Ten nieboszczyk z namiotu Yossariana byl niezwykle uciazliwy i Yossarian go nie lubil, mimo ze nigdy go nie widzial. Fakt, ze on tak lezy pod bokiem przez caly dzien, draznil Yossariana do tego stopnia, ze kilkakrotnie juz chodzil na skarge do sierzanta Towsera, ktory twierdzil, ze nieboszczyk w ogole nie istnieje, co zreszta teraz bylo juz prawda. Jeszcze bardziej beznadziejnie konczyly sie proby zwracania sie bezposrednio do majora Majora, wysokiego, koscistego dowodcy eskadry, ktory wygladal troche jak udreczony Henry Fonda i uciekal ze swego pokoju przez okno, ilekroc Yossarianowi udalo sie sforsowac sierzanta Towsera. Nieboszczyk z namiotu Yossariana nie byl zbyt przyjemnym wspollokatorem. Wyprowadzal z rownowagi nawet Orra, tez niezbyt przyjemnego wspollokatora, majstrujacego w dniu powrotu Yossariana przy kraniku do piecyka na rope, ktory zaczal budowac, kiedy Yossarian lezal w szpitalu.
– Co robisz? – spytal na wszelki wypadek Yossarian wchodzac do namiotu, chociaz od razu zobaczyl, o co chodzi.
– Chce naprawic kranik – odpowiedzial Orr. – Troche przecieka.
– Prosze cie, przestan – powiedzial Yossarian. – Denerwujesz mnie.
– Kiedy bylem malym chlopcem – odpowiedzial Orr – calymi dniami chodzilem z dzikimi jablkami w ustach, po jednym z kazdej strony.
Yossarian polozyl worek, z ktorego zaczal wykladac przybory toaletowe, i zastygl podejrzliwie w pozie pelnej napiecia. Po minucie nie wytrzymal i spytal:
– Dlaczego?
Orr zachichotal zwyciesko.
– Bo sa lepsze niz kasztany – odpowiedzial.
Orr kleczal w namiocie na ziemi. Pracujac bez wytchnienia rozbieral kranik, ukladal starannie wszystkie drobniutkie czesci, liczyl je i bez konca badal kazda z osobna, jakby nigdy w zyciu nie widzial czegos podobnego, a potem skladal malutkie urzadzenie z powrotem i znowu zaczynal od poczatku, nie tracac cierpliwosci ani zainteresowania, nie wykazujac najmniejszych oznak zmeczenia, nie zdradzajac niczym, ze kiedykolwiek skonczy. Yossarian patrzyl na to jego majsterkowanie i czul rosnaca pewnosc, ze jezeli Orr natychmiast nie przestanie, bedzie musial go z zimna krwia zamordowac. Jego spojrzenie powedrowalo w strone kordelasa, ktory nieboszczyk w dniu swego przybycia zawiesil na ramie moskitiery. Noz wisial obok pustej kabury nieboszczyka, z ktorej Havermeyer ukradl rewolwer.
– Jak nie bylo dzikich jablek – mowil dalej Orr – uzywalem kasztanow. Kasztany sa prawie tej samej wielkosci co dzikie jablka, a ksztalt maja nawet lepszy, chociaz ksztalt nie gra tu zadnej roli.
– Pytalem cie, dlaczego chodziles z dzikimi jablkami w ustach – powtorzyl Yossarian. – O to pytalem.
– Bo maja lepszy ksztalt niz kasztany – odpowiedzial Orr. – Juz ci to mowilem.
– Dlaczego – zaklal Yossarian z podziwem – w ogole wypychales sobie czymkolwiek policzki, ty diabelski, technicznie uzdolniony, wydziedziczony skurwysynu?
– Wcale nie wypychalem sobie policzkow czymkolwiek – odpowiedzial Orr – tylko dzikimi jablkami. A kiedy nie bylo dzikich jablek, uzywalem kasztanow. Do wypychania policzkow oczywiscie.
Zachichotal. Yossarian postanowil nie odzywac sie wiecej. Orr czekal, ale Yossarian go przetrzymal.
– Po jednym z kazdej strony – powiedzial Orr.
– Po co?
Orr natychmiast chwycil go w swoje szpony.
– Co po co? – spytal.
Yossarian rozesmial sie i potrzasajac glowa odmawial odpowiedzi.
– Ciekawa historia z tym zaworem – zastanawial sie na glos Orr.
– Dlaczego? – spytal Yossarian.
– Bo chcialem miec… Yossarian juz sie domyslal.
– Jezu Chryste! Ale dlaczego chciales miec…
– …policzki jak jabluszka.
– …policzki jak jabluszka? – spytal Yossarian.
– Chcialem miec policzki jak jabluszka – powtorzyl Orr. – Od dziecka marzylem o tym, zeby miec kiedys policzki jak jabluszka, i postanowilem pracowac, dopoki nie osiagne swojego celu, i Bog mi swiadkiem, ze nie spoczalem, dopoki nie osiagnalem swojego celu, chodzac po calych dniach z dzikimi jablkami w ustach. Po jednym z kazdej strony – dodal chichoczac.
– Ale dlaczego chciales miec policzki jak jabluszka?
– Wcale nie chcialem miec policzkow jak jabluszka – powiedzial Orr. – Chcialem miec pucolowate policzki. Nie zalezalo mi specjalnie na kolorze, chcialem tylko, zeby byly pucolowate. Pracowalem nad tym jak ci zwariowani faceci, o ktorych sie czasem czyta, ze po calych dniach sciskaja w dloni gumowa pileczke, zeby sobie wzmocnic reke. Prawde mowiac, ja tez nalezalem do tych zwariowanych facetow. Tez po calych dniach sciskalem gumowa pileczke w dloni.