odpowiedz, ale przeszkodzil mu w tym Clevinger, blady, chudy, z trudem chwytajacy oddech i juz ze Izami blyskajacymi w niedozywionych oczach.
Dowodztwo grupy bylo zaniepokojone, bo nigdy nie wiadomo, do czego ludzie sie dopytaja, skoro raz poczuja, ze maja prawo zadawac pytania. Pulkownik Cathcart wyslal wiec pulkownika Koma, zeby z tym skonczyl, i pulkownik Korn zalatwil sprawe, wydajac okolnik odnosnie do zadawania pytan. Okolnik byl genialny, jak stwierdzil sam pulkownik Korn w raporcie do pulkownika Cathcarta. Zgodnie z okolnikiem prawo do zadawania pytan mieli tylko ci, ktorzy nigdy nie zadawali pytan. Wkrotce zaczeli przychodzic na zajecia tylko ci, ktorzy nie zadaja pytan, a potem z zajec w ogole zrezygnowano, gdyz Clevinger, kapral i pulkownik Korn zgodnie uznali, ze nie ma ani potrzeby, ani mozliwosci upolityczniania ludzi, ktorzy nie maja zadnych watpliwosci.
Pulkownik Cathcart i podpulkownik Korn mieszkali i pracowali w budynku dowodztwa grupy podobnie jak wszyscy oficerowie sztabowi z wyjatkiem kapelana. Dowodztwo miescilo sie w ogromnym, pelnym przeciagow, starym budynku wzniesionym z sypiacego sie piaskowca i wyposazonym w pohukujaca kanalizacje. Na tylach budynku pulkownik Cathcart kazal urzadzic nowoczesna strzelnice do rzutkow, aby zapewnic oficerom grupy ekskluzywna rozrywke. Dzieki generalowi Dreedle kazdy oficer i szeregowiec z personelu latajacego musial spedzic na strzelnicy minimum osiem godzin w miesiacu.
Yossarian tez strzelal do rzutkow, lecz ani razu nie trafil. Appleby strzelal i nigdy nie chybial. Yossarianowi strzelanie szlo podobnie jak gra w karty. W karty tez nigdy nie udawalo mu sie wygrac. Nie wygrywal nawet wtedy, kiedy oszukiwal, bo zawsze trafial na wiekszych oszustow. Musial pogodzic sie ze swiadomoscia, ze nigdy nie zostanie strzelcem do rzutkow i nigdy nie dojdzie do majatku.
“Dzisiaj trzeba miec nie lada glowe, zeby nie zostac bogatym' – pisal pulkownik Cargill w jednym ze swoich umoralniajacych okolnikow, jakie regularnie puszczal w obieg z podpisem generala Peckema. “Kazdy glupiec potrafi dzis zbic majatek i wiekszosc z nich to robi. Ale co maja robic ludzie myslacy i utalentowani? Wymiencie na przyklad choc jednego poete, ktory dobrze zarabia'.
– T. S. Eliot – powiedzial byly starszy szeregowy Wintergreen ze swojego boksu, w ktorym segregowal poczte, i nie przedstawiajac sie trzasnal sluchawka.
Pulkownik Cargill w Rzymie byl zupelnie zbity z tropu.
– Kto to byl? – spytal general Peckem.
– Nie mam pojecia – odpowiedzial pulkownik Cargill.
– Czego chcial?
– Nie wiem.
– A co powiedzial?
– T. S. Eliot – poinformowal generala pulkownik Cargill.
– Co to znaczy?
– T. S. Eliot – powtorzyl pulkownik Cargill.
– T. S. Eliot i nic wiecej?
– Tak jest, panie generale. Powiedzial tylko T. S. Eliot.
– Zastanawiam sie, co to moze znaczyc – powiedzial z zaduma general Peckem.
Pulkownik tez sie zastanawial.
– T. S. Eliot – dziwowal sie general.
– T. S. Eliot – wtorowal mu pulkownik pograzony w posepnych rozmyslaniach.
Nagle general Peckem ocknal sie z usmiechem czlowieka, ktory doznal olsnienia. Na jego twarzy odmalowal sie wyraz chytrej przenikliwosci. W oku rozjarzyl sie zlosliwy blysk.
– Niech mnie polacza z generalem Dreedle – powiedzial do pulkownika. – Niech mu nie mowia, kto dzwoni. Po chwili pulkownik Cargill podal mu sluchawke.
– T. S. Eliot – powiedzial general Peckem i odlozyl sluchawke.
– Kto to byl? – spytal pulkownik Moodus.
General Dreedle na Korsyce nie odezwal sie. Pulkownik Moodus byl jego zieciem, ktoremu na skutek uporczywych nalegan zony i wbrew samemu sobie wyrobil posade. General Dreedle wpatrywal sie w pulkownika Moodusa z niezmienna nienawiscia. Juz sam widok pulkownika Moodusa, ktory jako jego adiutant byl stale na widoku, budzil w nim obrzydzenie. General byl przeciwny malzenstwu swojej corki z pulkownikiem Moodusem, poniewaz nie lubil chodzic na sluby. Teraz z twarza grozna i skupiona podszedl do wielkiego sciennego lustra i wpatrywal sie w swoje przysadziste odbicie. Mial szpakowata glowe o szerokim czole, stalowoszare kepki wlosow nad oczami i tepa, agresywna szczeke. General pograzyl sie w ponurych rozmyslaniach na temat zagadkowego telefonu, ktory przed chwila otrzymal. Powoli jego twarz rozjasnila sie, a wargi wykrzywil zlosliwy usmiech.
– Polacz mnie z Peckemem – powiedzial. – Nie mow bydlakowi, kto dzwoni.
– Kto to byl? – pytal pulkownik Cargill w Rzymie.
– Ten sam facet – odpowiedzial general Peckem wyraznie zaniepokojony. – Uwzial sie na mnie.
– Czego chcial?
– Nie mam pojecia.
– A co powiedzial?
– To samo.
– T. S. Eliot?
– T. S. Eliot i nic wiecej. Moze to jakis nowy szyfr albo cos w rodzaju hasla? Niech pan kaze komus sprawdzic u lacznosciowcow, czy to nie jest czasem nowy szyfr albo cos w rodzaju hasla – powiedzial general z nadzieja.
Centrala lacznosci odpowiedziala, ze T. S. Eliot to nie jest nowy szyfr ani zadne haslo.
Pulkownik Cargill wystapil z nowym pomyslem.
– Moze zatelefonowac do sztabu Dwudziestej Siodmej Armii i spytac, czy oni cos wiedza? Pracuje tam niejaki Wintergreen, z ktorym jestem w dobrych stosunkach. To jemu zawdzieczam wiadomosc, ze nasza beletrystyka jest zbyt napuszona.
Byly starszy szeregowy Wintergreen powiedzial pulkownikowi, ze w sztabie Dwudziestej Siodmej Armii nie ma zadnych danych na temat T. S. Eliota.
– Co slychac z nasza beletrystyka? – postanowil spytac pulkownik Cargill, skoro juz rozmawial z bylym starszym szeregowym Wintergreenem. – Czy jest jakas poprawa?
– Nadal jest zbyt napuszona – odpowiedzial byly starszy szeregowy Wintergreen.
– Nie zdziwilbym sie, gdyby to byla robota generala Dreedle – wyznal wreszcie general Peckem. – Pamieta pan, co bylo z ta strzelnica?
General Dreedle udostepnil prywatna strzelnice pulkownika Cathcarta wszystkim oficerom i szeregowcom z personelu latajacego grupy. General Dreedle zyczyl sobie, zeby jego zolnierze spedzali na strzelaniu do rzutkow tyle czasu, na ile im tylko pozwoli przepustowosc strzelnicy i rozklad lotow. Strzelanie do rzutkow przez osiem godzin miesiecznie bylo dla nich doskonalym cwiczeniem. Nabierali dzieki temu wprawy w strzelaniu do rzutkow.
Dunbar przepadal za strzelaniem do rzutkow, poniewaz zajecie to bylo mu wyjatkowo nienawistne i czas okropnie mu sie dluzyl. Obliczyl, ze jedna godzina na strzelnicy w towarzystwie takich ludzi, jak Havermeyer i Appleby, odpowiada siedemnastu latom pomnozonym przez jedenascie.
– Mysle, ze jestes po prostu wariat – powiedzial Clevinger slyszac o tym odkryciu Dunbara.
– Kogo to obchodzi? – zainteresowal sie Dunbar.
– Mowie powaznie – obstawal przy swoim Clevinger.
– No i co z tego? – odparl Dunbar.
– Gotow jestem nawet przyznac, ze w ten sposob zycie wydaje sie dluzsze…
– Jest dluzsze…
– Jest dluzsze… Jest dluzsze? No dobrze, jest dluzsze, kiedy wypelniaja je okresy nudy i cierpienia, ale…
– Wiesz, jak szybko? – spytal nagle Dunbar.
– He?
– Ucieka – wyjasnil Dunbar.
– Co?
– Czas.
– Czas?
– Czas – potwierdzil Dunbar. – Czas, czas, czas.