kolosalny, niesmiertelny partacz! Kiedy sie pomysli o Jego potedze i mozliwosciach, jakie mial, aby zrobic cos naprawde dobrego, a potem spojrzy na ten bezmyslny, odrazajacy balagan, jakiego narobil, Jego nieudolnosc musi zdumiewac. Premii to on za to nie dostal. Przeciez zaden szanujacy sie przedsiebiorca nie przyjalby takiego fajtlapy nawet na magazyniera!

Zona porucznika Scheisskopfa pobladla nie wierzac wlasnym uszom i wpatrywala sie w niego przerazona.

– Lepiej nie mow o Nim w ten sposob, kochanie – ostrzegla go sciszonym glosem z przygana i niechecia. – Moze cie za to ukarac.

– A czy nie dosc mnie juz karze? – parsknal Yassarian z odraza.

– Nie, to nie powinno Mu ujsc na sucho. Stanowczo nie mozna Mu puscic plazem wszystkich tych nieszczesc, jakie na nas sprowadzil. Kiedys bedzie musial mi za to zaplacic. Wiem nawet kiedy. Na Sadzie Ostatecznym. Tak, wtedy znajde sie tak blisko Niego, ze bede mogl schwycic tego cwoka za kark i…

– Przestan! Przestan! – krzyknela nagle zona porucznika Scheisskopfa i zaczela walic go nieudolnie piesciami po glowie. – Przestan!

Yossarian zaslonil sie ramieniem, pozwalajac jej przez kilka sekund wyladowywac kobieca furie, po czym chwycil ja za przeguby i lagodnie, ale stanowczo posadzil z powrotem na lozku.

– Dlaczego, u diabla, tak sie denerwujesz? – spytal ze zdziwieniem, skruszony i rozbawiony zarazem. – Myslalem, ze nie wierzysz w Boga.

– Nie wierze – powiedziala wybuchajac gwaltownym placzem.

– Ale Bog, w ktorego nie wierze, jest Bogiem dobrym, sprawiedliwym i milosiernym, a nie zlym i glupim, o jakim ty mowisz. Yossarian rozesmial sie i puscil jej rece.

– Moze wprowadzimy nieco wiecej swobody religijnej w stosunkach miedzy nami – zaproponowal pojednawczo. – Ty mozesz nie wierzyc w swojego Boga, a ja nie bede wierzyl w swojego. Zgoda?

Byl to najbardziej nielogiczny Dzien Dziekczynienia, jaki pamietal, i tesknie wracal myslami do blogoslawionego okresu czternastodniowej kwarantanny w szpitalu poprzedniego roku. Ale nawet tamta idylla skonczyla sie nuta tragiczna: Yossarian nadal cieszyl sie doskonalym zdrowiem, kiedy okres kwarantanny dobiegl konca i oswiadczono mu, ze ma opuscic szpital i isc na wojne. Uslyszawszy te zla wiadomosc usiadl w lozku i krzyknal:

– Widze wszystko podwojnie!

Na oddziale znowu zrobilo sie pieklo. Specjalisci zbiegli sie do niego ze wszystkich stron i otoczyli go tak ciasnym pierscieniem, ze czul wilgotny podmuch ich nosow nieprzyjemnie muskajacy najrozniejsze czesci jego ciala. Myszkowali waskimi strumieniami swiatla po jego oczach i uszach, atakowali jego kolana i stopy gumowymi mloteczkami i kamertonami, pobierali mu krew z zyl i pokazywali na granicy pola widzenia wszystko, co mieli pod reka.

Szefem tego zespolu lekarzy byl dystyngowany, zatroskany dzentelmen, ktory podsunal Yossarianowi palec pod nos i spytal:

– Ile palcow widzicie?

– Dwa – powiedzial Yossarian.

– A teraz ile palcow widzicie? – spytal doktor wyciagajac dwa palce.

– Dwa – odpowiedzial Yossarian.

– A teraz? – spytal doktor nie pokazujac ani jednego palca.

– Dwa – odpowiedzial Yossarian. Twarz lekarza rozjasnil usmiech.

– Na Jowisza, on ma racje – oswiadczyl tryumfalnie – on rzeczywiscie widzi wszystko podwojnie.

Przewieziono Yossariana na wozku do pokoju, w ktorym lezal ten drugi zolnierz widzacy wszystko podwojnie, a pozostalych pacjentow poddano nastepnej czternastodniowej kwarantannie.

– Widze wszystko podwojnie! – zawolal zolnierz, ktory wszystko widzial podwojnie, kiedy przywieziono do sali Yossariana.

– Widze wszystko podwojnie! – zawtorowal mu Yossarian rownie glosno, z dyskretnym mrugnieciem.

– Sciany! Sciany! – krzyczal zolnierz. – Rozsuncie sciany!

– Sciany! Sciany! – krzyczal Yossarian. – Rozsuncie sciany! Jeden z lekarzy udal, ze odsuwa sciane.

– Czy tyle wystarczy? – spytal.

Zolnierz, ktory wszystko widzial podwojnie, skinal slabo glowa i opadl na poduszke. Yossarian tez skinal slabo glowa, wpatrujac sie w swego utalentowanego kolege z wielka pokora i podziwem. Nie watpil, ze ma przed soba mistrza. Jego utalentowany kolega byl bez watpienia kims, od kogo nalezalo sie uczyc i starac sie mu dorownac. W nocy utalentowany kolega umarl i Yossarian uznal, ze ich drogi musza sie rozejsc.

– Widze wszystko pojedynczo! – krzyknal czym predzej. Nowa grupa specjalistow przycwalowala ze swymi instrumentami do jego lozka, aby stwierdzic, czy to prawda.

– Ile widzicie palcow? – spytal go szef pokazujac jeden palec.

– Jeden.

Lekarz pokazal dwa palce.

– A teraz ile widzicie palcow?

– Jeden.

Doktor pokazai dziesiec palcow.

– A teraz?

– Jeden.

Doktor ze zdumieniem zwrocil sie do pozostalych lekarzy.

– On widzi wszystko pojedynczo! – wykrzyknal. – Wyleczylismy go.

– W sama pore – oswiadczyl lekarz, z ktorym Yossarian znalazl sie sam na sam, wysoki, torpedoksztaltny, sympatyczny mezczyzna z nie golonym kasztanowatym zarostem i z paczka papierosow w kieszonce koszuli, ktore palil beztrosko jednego po drugim, opierajac sie o sciane. – Przyjechali krewni, zeby was zobaczyc. Och, nie martwcie sie – dodal ze smiechem. – Nie wasi krewni. To matka, ojciec i brat tego chlopaka, ktory umarl. Przyjechali tutaj az z Nowego Jorku, zeby zobaczyc umierajacego zolnierza, i wy nam najlepiej pasujecie.

– Co tez pan mowi? – spytal Yossarian podejrzliwie. – Ja przeciez nie umieram.

– Alez oczywiscie, ze umieracie. Wszyscy umieramy. Do diabla, czy myslicie, ze czeka was co innego?

– Ale nie przyjechali do mnie – zaprotestowal Yossarian. – Przyjechali zobaczyc swego syna.

– Musza brac to, co jest. Jezeli chodzi o nas, to kazdy umierajacy chlopiec jest rownie dobry. Albo rownie zly. Dla czlowieka nauki wszyscy umierajacy chlopcy sa rowni. Mam dla was propozycje. Wy pozwolicie im przyjsc i popatrzec na was przez kilka minut, a ja nie powiem nikomu, ze symulowaliscie bole watroby.

Yossarian odsunal sie od niego gwaltownie.

– To pan wie?

– Oczywiscie, ze wiem. Nie jestesmy tacy glupi. – Doktor rozesmial sie przyjaznie i zapalil kolejnego papierosa. – Jak ktos moze uwierzyc w wasza chora watrobe, skoro lapiecie za cycki kazda siostre, ktora sie do was zblizy? Jezeli chcecie uchodzic za chorego na watrobe, to musicie zrezygnowac z seksu.

– Bardzo wygorowana cena za to tylko, zeby utrzymac sie przy zyciu. Dlaczego mnie pan nie wydal, skoro pan wiedzial, ze symuluje?

– A dlaczego, u diabla, mialbym was wydac? – spytal doktor z blyskiem zdziwienia. – Wszyscy zyjemy w swiecie iluzji. Zawsze chetnie podaje pomocna dlon wspolkonspiratorom na drodze do przetrwania, pod warunkiem, ze oni odplaca mi tym samym. Ci ludzie przybyli z daleka i nie chcialbym sprawic im zawodu. Mam slabosc do starych ludzi.

– Ale oni przyjechali zobaczyc swojego syna.

– Spoznili sie. Moze nie zauwaza roznicy.

– A jak zaczna plakac?

– Na pewno zaczna plakac. Po to miedzy innymi przyjechali. Bede podsluchiwal za drzwiami i przyjde z pomoca, gdyby sytuacja stala sie zbyt klopotliwa.

– Wszystko to wydaje mi sie troche zwariowane – zauwazyl Yossarian.-A dlaczego wlasciwie oni chca patrzec, jak ich syn umiera?

– Nigdy nie potrafilem odpowiedziec na to pytanie – przyznal doktor. – Ale zawsze chca patrzec. No wiec jak? Musicie tylko polezec przez kilka minut i troche poumierac. Co wam szkodzi?

– Dobra – poddal sie Yossarian. – Pod warunkiem, ze to potrwa tylko kilka minut i ze bedzie pan czekal za

Вы читаете Paragraf 22
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату