najmniejszej kwestii: nie ukrywana i zjadliwa niechec do wszelkiego rodzaju hucpy, stworzenie bogatej i bezsprzecznie jego wlasnej odmiany amerykanskiej angielszczyzny oraz stylu, ktorego zewnetrzne aspekty mozna probowac powielac, ale istoty i indywidualnosci nie udalo sie moim zdaniem oddac nikomu.

Nalezalem do wielu probujacych go powielac adeptow, ludzac sie, ze jestem jedyny. Slowa w rodzaju „palant' i „ciegi' zaczely sie pojawiac w moim pisarskim slowniku w szyderczych humoreskach, ktore wyrzucalem z siebie przynajmniej raz w tygodniu na zmiane z opowiadaniami produkowanymi mniej wiecej w tym samym tempie. W bibliotece uniwersyteckiej odkrylem jego utwor opublikowany chyba w roku 1919. Przyznaje teraz ze wstydem, ze kiedy go czytalem, pekalem ze smiechu, bijac niemal brawo, a przeciez gdyby go dzisiaj wydac, skazano by autora na dozywotnie dyby i nikt uczciwy by sie za nim nie ujal. Cienki tomik zatytulowany jest „W obronie kobiet'. Jego rzekoma (i obludna) teza glosi, ze kobiety sa w zasadzie bardziej inteligentnymi przedstawicielkami ludzkiej rasy; mezczyzni sa w porownaniu z nimi glupsi. Dowod? Kobiety naklaniaja mezczyzn, zeby sie z nimi zenili, zeby z nimi zyli i tolerowali je na forum towarzyskim. Z zazenowaniem przyznaje, ze jako pisarz przejalem nie tylko slownictwo Menckena. Zwyczajem, konwencja tamtej epoki bylo stereotypowe prezentowanie kobiety jako obiektu protekcjonalnych docinkow. Ciesze sie, ze zadna z moich owczesnych literackich prob nie ukazala sie drukiem i z tego, co wiem, nie przetrwala do dzisiaj w formie manuskryptu.

Zlozylem papiery na wydzial dziennikarski, wyobrazajac sobie blednie, ze bede tam duzo pisal i czytal oraz ze praca w gazecie jest z samej swojej natury pociagajaca, jesli nie elektryzujaca. Widzac jednak wsrod wymaganych na tym kierunku zajec kursy adiustacji, redagowania i korekty, przenioslem sie czym predzej na anglistyke i z glebokim oddechem ulgi blogoslawilem swoje szczescie. Mialem wrazenie, ze o maly wlos uniknalem nieodwracalnej i straszliwej katastrofy.

W pierwszym semestrze, podobnie jak i pozniej, zapisalem sie na wiecej kursow, niz to bylo konieczne. Dlaczego nie, skoro i tak wszystkie koszty pokrywalo panstwo? Uczeszczajac na kursy wakacyjne, zdolalem zrealizowac czteroletni program w trzy lata. W pierwszym roku zaliczylem pokrywajace sie czesciowo kursy bakteriologii, botaniki i zoologii. Byly to dla mnie calkowicie nowe i absolutnie fascynujace dziedziny wiedzy. Zapisalbym sie chetnie na wstepny kurs fizyki (wciaz mam taka ochote), ale nie mialem wolnego okienka (i do tej pory nie moge znalezc). Na zajeciach z historii cywilizacji – trwaly chyba dwa semestry – nie bylo ani przez chwile mowy o rzeczy, ktora nie budzilaby we mnie dreszczu podniecenia. Wciaz zywe jest w mojej pamieci uniesienie, z jakim sluchalem po raz pierwszy o Indusie, Tygrysie i Eufracie – jaki dzwieczny rezonans budza te wspaniale slowa – a takze o Praksytelesie i Peryklesie. Cwiczenia z angielskiego okazaly sie woda na moj mlyn: interpunkcja i skladnia byly latwe, a prace pisemne dawaly sposobnosc pokazania tego, co mam na warsztacie.

Piszac swoje prace, staralem sie zawsze tak chytrze opracowac temat, aby bez wiekszych zmian moc przedstawic tekst do publikacji w jednym ze znanych mi popularnych czasopism. Kiedy przygotowujac rozprawke na temat paleontologii, natknalem sie w akapitach poswieconych okresom geologicznym na terminy w rodzaju mezozoiczny i jurajski, ktore moglem powtorzyc z pamieci, ale ktorych nie probowalem nawet zrozumiec, najpierw napisalem prace po bozemu, a nastepnie przerobilem ja na humorystyczna parodie utrzymana (taka mialem nadzieje) w miazdzaco protekcjonalnym stylu H. L. Menckena o uzywaniu niezrozumialego zargonu narzucanego nam przez pedagogow (kolejne slowo, ktore przejalem od Menckena). Przepisany na maszynie tekst powedrowal wszedzie i nigdzie sie nie ukazal. Nie byl pewnie taki humorystyczny, jak myslalem.

Opowiadania, ktore pisalem w tym czasie, mialy ekstrawagancki watek, zakonczony czesto w cudowny sposob przez ironiczna interwencje sily wyzszej, stajacej po stronie szlachetnych i pokrzywdzonych. Pamietam, ze w jednym z nich francuski farmer w Prowansji, potajemnie kolaborujacy z okupantem, patrzy z niemym przerazeniem, jak wszystkich jego dziesieciu synow zostaje wybranych w trakcie prowadzonej losowo selekcji wiesniakow, ktorzy maja zostac rozstrzelani w ramach akcji odwetowej. W innym przybysz poszukujacy na chrzescijanskim Poludniu osoby, ktora zaginela w tajemniczych okolicznosciach, okazuje sie Jezusem albo kims w rodzaju aniola zemsty, postanawiajacym ukarac winnych morderstwa. Z przyjemnoscia donosze, ze rowniez te opowiadania nigdzie sie nie ukazaly.

Na fakultatywny kurs wspolczesnego teatru (chcialem rowniez zostac dramaturgiem; pisanie sztuk wydawalo sie latwiejsze, wymagalo bowiem mniejszej liczby slow) chodzila takze zdolna blondynka o nazwisku Mary Alden, ktora szybko nabrala do mnie antypatii i nie starala sie jej wcale ukrywac. Byla w moim wieku, moze troche starsza, i przez kilka lat pracowala w teatrze. Nasza dwojka dominowala w dyskusjach i zajmowalismy przeciwstawne stanowiska niemal w kazdej kwestii. Wkurzaly ja moje sprzecznosci. Przyjechawszy niedawno z Nowego Jorku, mialem nad nia te przewage, ze znalem ludzi pracujacych w tamtejszym show-biznesie, o ktorych ona w przeciwienstwie do prowadzacego zajecia jeszcze nie slyszala. Nie mogla mi wybaczyc mojego zarozumialstwa. Bylo mi przykro, ze Mary Alden mnie nie znosi, bo ja ja lubilem. Traktowala jako swietosc to, co dla mnie bylo przedmiotem zabawy.

Niestety cos podobnego przydarzylo mi sie potem jeszcze kilka razy – z absolwentem filozofii, niejakim Norwoodem Hansonem, na parowcu wiozacym do Anglii pokazny kontyngent stypendystow Fulbrighta; z kolega z wydzialu na Uniwersytecie Stanu Pensylwania, Gordonem Smithem, gdy zwiedzalismy uswiecone krwia poleglych pole bitwy i cmentarze w Gettysburgu; oraz kilkakrotnie z kolega z Uniwersytetu Nowojorskiego, Davidem Krause'em, tyle ze David i ja pozostalismy przyjaciolmi przez caly czas studiow i potem. Dwaj pozostali nigdy juz sie do mnie nie odezwali.

Moja matka mogla im powiedziec, ze mam pokrecony umysl.

Przekonawszy sie na pierwszym semestrze, ze moge, nie wysilajac sie, uzyskac najlepsze oceny praktycznie ze wszystkich przedmiotow, ulozylem ze znawstwem weterana program na nastepny semestr, tak aby dwa lub trzy razy w tygodniu konczyc wczesniej zajecia, spotykac sie z zona w srodmiesciu i lapac autobus, ktory dowozil nas na wyscigi, gdzie obstawialismy duble. (Byl to dziecinny kaprys, bo zadne z nas nie obstawialo dubli, kiedy bywalismy wczesniej na wyscigach, i nie robilo tego nigdy potem). Wysiadajac ktoregos razu z tramwaju z ksiazkami w reku po spedzonej na kampusie polowie dnia, zobaczylem ze zdumieniem Shirley, ktora machala reka i biegla do mnie z twarza zarozowiona z radosci. W reku trzymala list, ktory przyszedl tego ranka juz po moim wyjsciu z pensjonatu. Bylo to zawiadomienie o przyjeciu do druku w „Esquire' utworu, ktory napisalem pierwotnie jako zadanie z angielskiego. Majac opisac jakas metode lub wynalazek, wymyslilem serie niezawodnych systemow, wszystkie glupawe, pozwalajacych zawsze wygrywac na wyscigach.

Razem z zawiadomieniem przyszedl czek na dwiescie dolarow!

W wieku dwudziestu dwoch lat bylem juz uznanym pisarzem, a teraz wraz z publikacja Beating the Bangtails, rowniez eseista (nie byle jaki honor w roku 1946, dwa lata przed pojawieniem sie na krajowej scenie Vidala, Capote'a i Mailera, ktorzy sprawili, ze poczulem sie zacofany, stary, zazdrosny i spisany na straty).

Nie bylem jednak uznanym ekspertem od koni i wieksza czesc dwustu dolarow, ktore przyniosla mi studencka rozprawka o tym, jak wygrac pieniadze na wyscigach, przepuscilem w ciagu kilku naszych nastepnych wizyt na torze.

Irytujace klopoty ze znalezieniem odpowiedniego miejsca zamieszkania, spedzajace sen z powiek nowozencom w Los Angeles, w Nowym Jorku zostaly rozwiazane przez niestrudzenie przedsiebiorcza Dottie przy jak zwykle dobrodusznej i powsciagliwej aprobacie Barneya. Ich przyjaciele byli mieszkancami i wlascicielami swiezo wyremontowanej pieciopietrowej waskiej kamienicy z winda, zlokalizowanej we wspanialym punkcie na Manhattanie, przy Zachodniej Siedemdziesiatej Szostej, tuz przy Central Parku, przecznice od Amerykanskiego Towarzystwa Historycznego i tuz obok Amerykanskiego Muzeum Historii Naturalnej. Kiedy na pierwszym pietrze od frontu zwolnila sie kawalerka, wprowadzilismy sie.

Mielismy stad, mowiac metaforycznie, dwa kroki do kilku linii metra, wielu przystankow autobusowych i wszelkiego rodzaju sklepow. Jedna linia metra jezdzilem przez dwa nastepne lata na Uniwersytet Nowojorski, inna wozila mnie przez rok na polnoc, na Uniwersytet Columbia, gdzie konczylem studia. Wielkosc pokoju nie zwiekszyla sie w znaczacym stopniu w stosunku do tego, czym dysponowalismy w kalifornijskim pensjonacie, ale rozkladana sofa pozwolila lepiej wykorzystac przestrzen. Poza tym mielismy tu aneks kuchenny, w ktorym swietnie miescil sie stolik na cztery osoby. Moglismy przyjmowac gosci i robilismy to. Wsrod ludzi, ktorych zapraszalismy na kolacje, pojawil sie raz albo dwa Maurice „Buck' Baudin Junior, wykladowca na kursie pisarskim Uniwersytetu Nowojorskiego, gdzie tak dobrze radzilem sobie wraz z grupka kilku znajomych. Buck byl ode mnie tylko piec lat starszy, ale nawet po przeniesieniu sie na Columbie nie potrafilem zwracac sie do niego inaczej jak „prosze pana'. Umeblowaniem apartamentu zajely sie Dottie i Shirley i uczynily to ze smakiem, racjonalnie i, jak na ich standardy, zapewne niedrogo. Zona Lee, Perlie, znala sie troche na dekoracji wnetrz i bardzo chwalila sensowny uklad mebli i autentyczny wyglad kilku niemal prawdziwych antykow. Dottie byla zadowolona, ze udalo jej sie zakwaterowac corke oraz studiujacego i piszacego ziecia w mieszkaniu, ktore mogla pokazywac z duma swoim znajomym.

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату