Joseph Heller

Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”

Przelozyl Andrzej Szulc

Dla mojej siostry Sylvii

PODZIEKOWANIA

Autor chcialby podziekowac

Donaldowi Kaplanowi, Judy Walsh

oraz pracownikom Brooklynskiej Biblioteki Publicznej,

a takze calemu personelowi Biblioteki Publicznej East Hampton

l. Zloty pierscien

Zloty pierscien na karuzelach byl zrobiony z mosiadzu. Juz jako male dzieci na Coney Island nie wierzylismy, ze jest z prawdziwego zlota. A kiedy troche doroslismy i jezdzac na zewnetrznych koniach wychylalismy sie na bok, zeby chwycic metalowe pierscienie sunace ku nam podczas tych kilku finalowych obrotow, karuzela nas nie ekscytowala i nie mielismy wielkiej checi, zeby przejechac sie jeszcze raz w nagrode za zlapanie ostatniego zlotego pierscienia. Mielismy wowczas dosc drobniakow, zeby fundnac sobie nastepna jazde, gdyby naszla nas ochota, wolelismy jednak wydac je na atrakcje, ktore byly wyzsze i szybsze, bardziej widowiskowe – diabelskie kolejki – oraz dla zgrywy, na elektryczne samochodziki.

Na szczescie uwielbialismy precle, ziemniaczane chipsy, paczki z marmolada i czekoladowe batony. Podobno Mark Twain powiedzial kiedys, ze gdy jestesmy juz dosc duzi, by siegnac po sloik dzemu na wysokiej polce w spizarni, odkrywamy, ze stracilismy ochote na dzem. Zaden tego rodzaju ponury los nie przytrafil sie mnie, moim przyjaciolom ani nikomu z malej czteroosobowej rodziny, w ktorej bylem najmlodszy, w odniesieniu do artykulow takich, jak chalwa, solone orzeszki, lody, koszerna solona wolowina, hot dogi, a nawet kanapki z salami. Kiedy mielismy dosc gotowki, by kupic sobie, ile tylko chcemy, tych przysmakow, w dalszym ciagu odczuwalismy na nie wilczy apetyt i bylismy sklonni folgowac sobie – i wciaz folgujemy – jedzac tyle, ile zapragnelismy, a czasami wiecej, o wiele wiecej, niz naprawde chcielismy i chcemy.

Ostatnio moim najlepszym ratunkiem przed otyloscia jest pozbywanie sie z domu wszelkich artykulow spozywczych, ktorymi rozsadek zakazuje sie opychac. Orzeszki pistacjowe na przyklad, niewazne, czy w malych sloiczkach, czy w pieciofuntowych torbach, maja nikla szanse przetrwania, gdy znajda sie w zasiegu mojej reki. Jesli w zamrazarce sa lody, odczuwam silna moralna potrzebe usuniecia ich z domu tak szybko, jak tylko uda mi sie wszystkie przelknac. Odkrylem niedawno, ze slone precelki pasuja swietnie do kazdego deseru, ktory zamierzam zjesc w domu. Sa rowniez dobre bez zadnych dodatkow. Jesli przed pojsciem do lozka przypomne sobie przypadkiem, ze mamy w lodowce plastry indyczej piersi, istnieje duze prawdopodobienstwo, ze idac umyc zeby w lazience uracze sie kilkoma – z krakersami albo polowka plaskiego chlebka pita oraz sola i musztarda.

A jednak to lody wciaz smakuja mi najbardziej i wciaz budza najbogatsze skojarzenia, siegajace niemal samego tworzenia sie pamieci, ewokujac marki i wyroby, ktore dawno juz odeszly w przeszlosc, jak kubeczki Dixie ze zdjeciami kowbojskich gwiazd, umieszczonymi po wewnetrznej stronie pokrywki pod przezroczystym woskowanym papierem. Niczym magdalenka u Prousta, medytacje na temat lodow szybko przenosza mnie z powrotem na lono rodziny, gdy mialem osiem albo dziewiec lat i maly pojemnik starczal z powodzeniem calej czworce: matce, siostrze, bratu i mnie. (Ja bylem od nich o wiele mlodszy). W lecie lody mozna bylo dostac wszedzie. Ale rowniez jesienia, po zmianie czasu, a nawet zima, w ciemna noc po kolacji i przed pojsciem spac, rzucone przez kogos z nas haslo „lody' moglo przybrac realny ksztalt dla naszej malej rodziny zajmujacej male mieszkanie – cztery pokoje wychodzace na Trzydziesta Pierwsza Zachodnia, niedaleko Surf Avenue na Coney Island. Zasiadajac z nami przy radiu, po zrobieniu zakupow na kolacje, przyrzadzeniu kolacji, podaniu kolacji oraz posprzataniu kuchni po kolacji, matka mowila z zydowskim zaspiewem, ze chetnie skosztowalaby malego loda. Nie mielismy wtedy lodowki ani zamrazarki – nie miala ich zadna mieszkajaca tam rodzina – i w domu nie bylo oczywiscie lodow. O tak poznej porze otwarty byl tylko drugstore dwie przecznice dalej. To ja wyrazalem wowczas chec pojscia i jesli byla ladna pogoda, pozwalano mi. Pojemnik kosztowal dziesiec centow. Ulubiony przez nas wszystkich smak nazywal sie w tamtych czasach „zloty blask'. Trudno dzis uwierzyc, ze zawierajacy zaledwie pol kwarty lodow pojemnik mogl dawac naszej czworce tyle radosci, ale tyle wlasnie, z tego co pamietam, mozna bylo dostac za dziesiec centow, a wiecej nie bylismy sklonni wydac. Liczylismy sie z kazdym groszem, poniewaz nie mielismy duzo pieniedzy, ale mnie, rodzinnemu „beniaminkowi', nigdy nie dawano tego odczuc.

Moja siostra Sylvia byla ode mnie o siedem lat starsza. Brat Lee, pierwotnie Eli, urodzony w Rosji i przywieziony do tego kraju w wieku szesciu lat, byl z kolei o wiele starszy od niej. Wlasciwie byli tylko moim przyrodnim rodzenstwem; urodzili sie ze zwiazku mojego ojca i jego pierwszej zony, ktora umarla. Moja matka byla zatem dla nich macocha. Dopiero teraz zdaje sobie sprawe, ze byli, praktycznie rzecz biorac, sierotami, i choc nigdy o tym nie mowili, musieli czuc sie troche jak sieroty. Mnie, najmlodszego, wszyscy traktowali w rezultacie jak jedynaka, ktorym pod pewnymi wzgledami bylem.

Dopiero w wieku kilkunastu lat dowiedzialem sie o naszych rodzinnych koligacjach i niemal mnie zatkalo, gdy sprawa wyszla na jaw podczas wesela brata. Matka szla za nim sama przejsciem miedzy lawkami, a ja sluchalem oniemialy rabbiego, ktory odprawial nabozenstwo, wychwalajac ja za milosc i troske, jakie okazywala panu mlodemu, nie bedacemu jej biologicznym synem, oraz jego siostrze. Czulem sie zgorszony i oszukany. Zagniewany na kogos, przestawalem wowczas i przestaje czesto do tej pory mowic z osoba, ktora mnie obrazila. Nie rozmawialem przez dluzszy czas z siostra, kiedy zaczela palic papierosy, i innym razem, gdy ufarbowala wlosy. Teraz moglem przestac sie odzywac do calej trojki, tak gleboko i bolesnie urazony, ze za nic w swiecie nie chcialbym wyjawic powodu (wtedy bowiem musialbym sie odezwac). Moj najstarszy na swiecie przyjaciel, Marvin Winkler, ktorego w wieku niemowlecym czesto pakowano razem ze mna do kojca, zdumial sie, gdy przypomnialem mu calkiem niedawno ten incydent i opisalem swoja reakcje. Jego matka poinformowala go o naszych rodzinnych stosunkach, kiedy byl jeszcze dzieckiem, i uprzedzila, by nie zranil moich uczuc, podnoszac te sprawe. Siostra tez zdziwila sie, czytajac moja relacje na ten temat w poswieconym mi biograficznym artykule, do ktorego rowniez z nia przeprowadzono wywiad. Razem z matka i bratem uwazala, jak twierdzi, ze zawsze o tym wiedzialem. Nie byl to zaden skandal, nawet nie sekret. Nie mowili na ten temat, poniewaz nie bylo takiej potrzeby.

Z drugiej strony prawda jest, ze ani brat, ani siostra nie opowiadali mi nigdy o ojcu, a juz na pewno o jego wczesniejszym malzenstwie, az do chwili, gdy jako dorosly zaczalem ich z czystej ciekawosci wypytywac. Matka wspomniala o nim tylko raz, informujac mnie z wlasnej woli, ze ojciec mogl zjesc caly czekoladowy tort za jednym posiedzeniem – jako kierowca firmy cukierniczej mogl zawsze dostac tort – i ze zanim poszedl do szpitala z peknietym wrzodem zoladka, stolec mial czarny jak wegiel. Powiedziala to, strofujac mnie za moj wlasny nadmierny apetyt, moglem bowiem zjesc tyle tortu, ile mi dala, i zawsze chcialem wiecej. Bardzo wczesnie odkrylem, iz lupane orzechy laskowe z rodzynkami stanowia wspaniala wieczorna przekaske przed snem.

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×