ponownie Czajkowski i to, co zdawalo sie w pierwszej chwili autentycznym murzynskim spirituals, a okazalo w rzeczywistosci largiem z symfonii Dvofaka „Nowy Swiat'). Sluchalem uwaznie, by rozpoznac kolejne utwory, i w tym czasie inne, ktorych dotad nie znalem, pojawialy sie ponownie i stawaly znajome.

Kiedy ludzie przeprowadzali sie z jednego do drugiego mieszkania na Coney Island, chodzilo zazwyczaj o zaoszczedzenie na czynszu; wynajmujac nowe, nie placilo sie za pierwszy miesiac albo dwa. Gdy wyprowadzali sie z Coney Island do dzielnic o wyzszym ekonomicznym statusie, robili to, bo mogli sobie w koncu na cos takiego pozwolic. Najwyrazistszym wspomnieniem, jakie zachowalem z naszego wczesniejszego mieszkania, jest widok mojego brata, ktory po wyniesieniu wszystkich naszych rzeczy wrocil tam ze mna i ze szczotka, zeby po raz ostatni pozamiatac katy we wszystkich pokojach. Nie chcial, aby nowi lokatorzy, wyjasnil, pomysleli, ze ich poprzednicy byli flejtuchami. Do konca zycia odznaczal sie ta sumiennoscia, dbaloscia o poprawne zachowanie.

W nowym mieszkaniu, kladac sie do lozka, czesto wyobrazalem sobie ukradkiem (a moze mialem taka nadzieje), ze przy kazdym rogu naszego ciemnego bloku stoi policjant, obserwujac bacznie moj dom oraz okno i strzegac mnie… sam nie wiem przed czym. Z wyjatkiem autentycznego ubostwa, przed ktorego swiadomoscia skutecznie mnie chroniono, nic nam nie grozilo. Zarowno w domu, jak i na dworze bylismy bezpieczni. Nie zdarzaly sie porwania ani wlamania i przy ladnej pogodzie na ulicy zawsze byla chmara dzieciakow, z ktorymi mozna sie bylo bawic, oraz ludzi, ktorzy mieli na nas oko. Od najwczesniejszych klas bylismy zachecani, chlopcy i dziewczynki, do tego, by chodzic bez opieki doroslych do szkoly polozonej w odleglosci prawie pol mili, przecinajac przy tym ulice. W poludnie wpadalismy do domu na lunch, a potem bieglismy z powrotem na zajecia popoludniowe i wracalismy pieszo o trzeciej, kiedy konczyly sie lekcje, cali, zdrowi i bez leku. Z wyjatkiem lata ruch uliczny nie stanowil wiekszego zagrozenia; trwal Wielki Kryzys, w naszej okolicy nie zarabialo sie zbyt duzo i nie bylo wiele samochodow. Od dziewiatego, dziesiatego roku zycia moglismy bawic sie wieczorem na ulicy albo wloczyc po deptaku az do momentu, kiedy padalismy z nog lub ktos po nas przyszedl.

Dwa mieszkania, o ktorych mowilem, miescily sie. w budynkach przy bocznej uliczce laczacej Surf Avenue – polozona najblizej deptaka, plazy i brzegu szeroka arterie, nie rozniaca sie od innych alei w nadmorskich miastach – oraz linie tramwajowa poprowadzona wzdluz prostego piaskowo-kamiennego wykopu, ktory nazywalismy Railroad Avenue. Kiedy w drodze do szkoly mijalem tory, mogl do mnie dolaczyc przyjaciel i kolega od drugiej polowy pierwszej klasy, Albie Covelman, lub pare lat pozniej Seymour Ostrow, ktory po smierci ojca przeprowadzil sie na nasza ulice z Sea Gate, ogrodzonego prywatnego osiedla lezacego kilka przecznic dalej, po drugiej stronie szkoly. Na Mermaid Avenue dolaczalismy do gestniejacego tlumu szkolnych kolegow, ktorzy mieszkali za moja ulica. Przed szkola stalo w szeregu, zgodnie z poleceniami, albo baraszkowalo na rozleglym placu wiecej dziewczat i chlopcow, niz mozna bylo zliczyc i poznac, od klas przedszkolnych az do osmej. Naplywali ze wszystkich stron. Musze zaznaczyc, ze nie przypominam sobie, zeby w szkole podstawowej, a potem w sredniej, nawet w druzynie koszykowki lub futbolu, byl ktos o czarnym kolorze skory. Do lezacej kilka mil dalej szkoly sredniej chodzili uczniowie z kilku zroznicowanych etnicznie dzielnic, nie az tak jednak zroznicowanych, by w ktorejkolwiek z nich znalazl sie Murzyn. Nie pamietam zadnych dyskusji na ten temat przed druga wojna swiatowa.

Linia tramwajowa oraz aleje Surf i Mermaid (przy tej ostatniej bylo najwiecej sklepow) dzielily Coney Island na trzy, a czasem na cztery segmenty. Niektore ulice mialy domy mieszkalne miedzy plaza i Surf Avenue, inne nie. Cala dzialke pierwszorzednego terenu miedzy Surf Avenue i deptakiem zajmowal otwarty tylko w lecie katolicki sierociniec dla chlopcow, ktorzy przyjezdzali tam, jak sadze, wylacznie na krotko. Z blond wlosami i mleczna, upstrzona piegami cera sprawiali na nas wrazenie niezbyt zdrowych, kiedy przygladalismy sie im przechodzac; my tez, z naszymi opalonymi smaglymi twarzami, musielismy im sie wydawac dziwni i egzotyczni. Aleje biegly rownolegle do siebie, poczynajac od wysokich ogrodzen i strzezonych wjazdow do Sea Gate na krancu Coney Island az do koncowej stacji metra BMT w dzielnicy rozrywek. Kazdy z lezacych miedzy nimi trzech segmentow byl gesto zaludniony i kazdy kwartal ulic stanowil zwarta miniature rzadzacej sie wlasnymi prawami wioski. Najwieksza z alei, Surf Avenue, biegla dalej za stacje metra, mijajac wesole miasteczko, karuzele, diabelskie mlyny i inne atrakcje; linia tramwajowa, ktora zaczynala sie przy Sea Gate, ostatni przystanek miala daleko za Coney Island, w Sheepshead Bay.

Choc slawna i zamieszkana przez zapobiegliwy solidny ludek, Coney Island nie imponuje zbytnio rozmiarami i wlasciwie nie jest wyspa, lecz szerokim na nie wiecej niz pol mili piaszczystym cyplem, z oceanem po jednej i zatoka Gravesend po drugiej stronie. Na niewielkim, z pewnoscia nie szerszym niz dwiescie jardow, odcinku ulicy miedzy Surf Avenue i linia tramwaj owa Norton's Point, staly cztery dwu- lub trzypietrowe bloki mieszkalne i kilka mniejszych, jedno- albo dwurodzinnych domkow i na dworze bylo zawsze dosc rowiesnikow, zeby w cos zagrac. Starsi chlopcy potrzebowali czesto zawodnikow do skompletowania druzyny i uczyli nas wtedy rzucac i lapac pilke. Byly i dziewczynki. Moja siostra, zblizajaca sie teraz do osiemdziesiatki i mieszkajaca na Florydzie, wciaz przyjazni sie z kilkoma kobietami, ktore poznala wtedy na podworku. I zawsze byli rodzice, przewaznie usmiechniete matki, obserwujace nas radosnie z okien, gdy gralismy w pilke, bawilismy sie w berka albo jezdzilismy na wrotkach. Kiedy pozwalaly na to domowe obowiazki i pogoda, znosily na dol krzesla, siadaly przed domami po obu stronach ulicy i rozmawialy w jidysz ze soba i po angielsku lub w mieszance obu jezykow z nami.

W pogodne popoludnia zjawiala sie tam regularnie mieszkajaca obok pani Shatzkin, dzwigajac w czarnym ceratowym worku duzy garnek ze swiezymi i wciaz cieplymi domowej roboty knedlami – grubymi, okraglymi pierogami z ziemniaczanym farszem sowicie doprawionym pieprzem oraz przypalona na brazowo cebulka w specjalnym ciescie jej wynalazku – ktore smazyla na oleju roslinnym i za pomoca ktorych wiazala koniec z koncem. Robila rowniez inne knedle, nadziewane kasza gryczana. Oba rodzaje byly palce lizac i kosztowaly po piec centow sztuka. Moja matka bardzo je lubila i czesto wolala, zebym zjadl kawalek. Niejaka pani Gelber, ktora mieszkala za rogiem na Surf Avenue, przyrzadzala w swojej kuchni i sprzedawala cos, co nazywalismy „jablkami w galaretce'. One rowniez kosztowaly piataka. Wkrotce robila ich dosyc, zeby zaopatrywac stragany w wesolym miasteczku. A pani Shatzkin wynajela niebawem duzy lokal na rogu i zatrudniwszy kilka pan w srednim wieku – prawdopodobnie swoje krewne, gdyz byly do niej bardzo podobne – przyrzadzala knedle na oczach wszystkich i sprzedawala je klientom na ulicy; potem rozwinela interes, otwierajac bar na bardziej uczeszczanym deptaku i zaopatrujac rowniez inne stragany. Co najmniej cztery pokolenia Shatzkinow, wszyscy z takimi samymi rumianymi gebami i duzymi brazowymi piegami, utrzymywaly sie z knedli produkowanych przez zalozycielke kwitnacej dynastii.

Inne kobiety przychodzily czesto z tackami sezamek i podobnych lakoci, ktore kosztowaly dwa centy za sztuke. Wczesnym wieczorem wiosna, latem lub jesienia na ulicy i podworkach letnich bungalowow pojawiala sie czasami zazywna czarna kobieta spiewajaca w jidysz z calkiem niezlym zydowskim akcentem. Jesli bylismy na gorze, matka zawijala zawsze kilka centow w strzepek gazety i rzucala je z okna, tak samo jak to czynila w stosunku do innych ulicznych artystow, umilajacych nam czas gra na skrzypcach lub akordeonie. Choc pozbawiona mojego wilczego apetytu, byla na rowni ze mna amatorka dobrego jedzenia. Lubila zwlaszcza slone wedzone potrawy. Pod koniec zycia sprobowala w tajemnicy bekonu i natychmiast uznala jego smak za wyborny. Ktoz by sie z nia nie zgodzil? Uwielbiala rowniez wedzona bieluge.

Tak jak ja. Jestem do niej podobny, ale wyzszy. Wysokie plaskie i szerokie czolo, duza twarz o wystajacych kosciach policzkowych, zdecydowane, czasami wydete wargi. Niedawno moj przyjaciel Marvin, ktory mieszka ode mnie szmat drogi i z ktorym nie widzialem sie od kilku lat, zdumial sie, jaki jestem do niej podobny. Moja siostra i brat w miare uplywu lat coraz bardziej upodobniaja sie do siebie. Maja duze jasnoniebieskie oczy. Moje sa, tak jak u matki, piwne.

Kazdy na Coney Island robil, co tylko mogl i co miescilo sie w granicach prawa, zeby zarobic tyle pieniedzy, ile potrzebowal, i tak sie sklada, ze tym, ktorych znam, powiodlo sie calkiem niezle. Wszyscy nasi ojcowie pracowali, podobnie jak starsi bracia i siostry, gdy pokonczyli juz szkoly i zrobili mature. Prawie nikt nie myslal wtedy powaznie o wyzszych studiach – brakowalo ochoty i nie mozna bylo sobie na nie pozwolic. (Moj brat Lee chcial isc do college'u i oddalby wszystko, zeby moc studiowac, twierdzi Sylvia). Kilka lat przed skonczeniem przeze mnie szkoly Lee zwrocil sie o przyslanie katalogow i formularzy do takich uczelni jak MIT, Oberlin, Harvard, Yale i innych o podobnie wysokim poziomie, ktorych czesnego w zaden sposob nie zdolalbym oplacic i na ktore na pewno nie zostalbym przyjety. Kiedy po wojnie przyjeto mnie na Uniwersytecie Nowojorskim do Phi Beta Kappa – w rownym stopniu dzieki sukcesowi, jakim bylo ukazanie sie w druku moich opowiadan, co osiagnieciom naukowym – nie mialem pojecia, co to za stowarzyszenie. Ale moj brat wiedzial i az pokrasnial, taki byl ze mnie dumny. „Jakies Phi Beta Kappa', brzmial jego radosny komentarz f propos mojej ignorancji. Dla Lee bylo juz jednak za pozno na studia i nie wiem, czy to nie spelnione pragnienie stanowilo dla niego kolejne bolesne rozczarowanie, czy tez tylko nie zaspokojona zachcianke. Mial rakiete tenisowa, ktora trzymal w drewnianej prasie w garderobie. Nigdy nie

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×