– To znaczy w jakim?

– W tym, w ktorym Amerykanie obserwowali rozowe obloki?

– O wiele dalej na zachod – uscislil Diaczuk. – Sprawdzalem to na mapie.

– Powiedzialem: „mniej wiecej”. Rozowe obloki na ogol znajduja sile w ruchu.

– Dzikie kaczki takze – zachichotal Tolek.

– Nie wierzycie, Diaczuk?

– Nie wierze. To po prostu smieszne – nie klebiaste, nie pierzaste. Zreszta teraz nie ma ich w ogole. – Popatrzyl na bezchmurne niebo. – A moze to obloki warstwicowe? Sa podobne do nadtopionych od gory soczewek. A zarozawia je slonce. No nie – geste, ciemnorozowe jak kisiel malinowy. Znacznie nizej niz chmury klebiaste, wygladaja jak wydete przez wiatr worki albo jak sterowce, ktorymi nikt nie kieruje. Bzdury!

Chodzilo o tajemnicze rozowe obloki, o ktorych Amerykanie nadali z zimowiska Mac Murdoch komunikat przez radio. Obloki te podobne do rozowych sterowcow przeszly nad wyspa Rossa, widziano je w rejonie szelfowego lodowca Shackletona i nad Ziemia Adeli, a jakis amerykanski lotnik napotkal je o trzysta kilometrow od Mirnego. Amerykanski radiooperator w rozmowie z Kola Samojlowem, ktory przyjmowal ten komunikat, dodal od siebie: „Sam widzialem te cholerne obloki. Pedza po niebie jak swinki Disneya!”.

W mesie w Mirnym rozowe obloki nie cieszyly sie powodzeniem. Czesciej mozna bylo uslyszec sceptyczne uwagi niz komentarze swiadczace o powazniejszym zainteresowaniu. „Krol wisusow” Zora Bruk z „klubu wesolych pomyslow” nacieral na flegmatycznego sejsmologa, weterana Antarktydy:

– Slyszeliscie o latajacych talerzach?

– A bo co?

– A o bankiecie w Mac Murdoch?

– A bo co?

– Odprowadzaliscie korespondenta „Life’u”, kiedy lecial do Nowego Jorku?

– A bo co?

– Bo nic. Tylko ze za nim polecialy do redakcji rozowe kaczki.

– Wiesz co? Caluj psa w nos!

Zora usmiechal sie, wyszukiwal nastepna ofiare. Mnie oszczedzil, nie uwazal sie widocznie za dostatecznie uzbrojonego do potyczki ze mna. Jadlem obiad z glacjologiem Ziernowem, ktory byl ode mnie starszy zaledwie o osiem lat, ale mogl juz pisac przed swoim nazwiskiem „prof.”. Cokolwiek by sie o tym mowilo, kazdy chcialby miec stopien doktorski w trzydziestym szostym roku zycia, chociaz mnie, humaniscie z zamilowania, glacjologia nie wydawala sie byc tak bardzo wazna dla postepu ludzkosci nauka. Kiedys wyrazilem ten poglad w rozmowie z Ziernowem.

Odpowiedzial mi:

– A wiecie, ile jest na Ziemi lodu i sniegu? Na samej tylko Antarktydzie powierzchnia pancerza lodowego w zimie siega dwudziestu dwoch milionow kilometrow kwadratowych, a w Arktyce jedenastu milionow plus Grenlandia i wybrzeza Oceanu Lodowatego. A dodajcie jeszcze do tego wszystkie szczyty gorskie z wiecznym sniegiem i lodowce, nie liczac juz zamarzajacych w zimie rzek. Ile to bedzie razem? Mniej wiecej jedna trzecia powierzchni wszystkich ladow. Kontynent lodowy jest dwakroc wiekszy niz Afryka. To nie jest takie niewazne dla ludzkosci.

Jak to sie mowi – wziely mnie te lody. Przelknalem takze serdeczne zyczenia, zebym sie czegos nauczyl w czasie mego pobytu na Antarktydzie. Ale od tego czasu Ziernow obdarzal mnie swoja laskawa uwaga, a w dniu, kiedy nadszedl komunikat o rozowych oblokach, spotkawszy mnie na obiedzie od razu zaproponowal:

– Chcecie odbyc mala przejazdzke w glab kontynentu? Ze trzysta kilometrow?

– W jakim celu?

– Zamierzamy sprawdzic, jak to jest z tym amerykanskim zjawiskiem. Wszyscy uwazaja to za malo prawdopodobne. Bedziecie robili kolorowe zdjecia, obloki sa przeciez rozowe.

– Wielkie rzeczy – powiedzialem – najbanalniejszy efekt optyczny.

– Nie wiem. Nie moge kategorycznie temu zaprzeczyc. W komunikacie podkresla sie, ze ich kolor nie zalezy podobno od oswietlenia. Oczywista mozna przyjac, ze jest tam jakas domieszka aerosolu pochodzenia ziemskiego, albo, przypuscmy, pochodzacy z meteorytow pyl z kosmosu. Zreszta interesuje mnie cos innego.

– Co?

– Stan lodow w tym rejonie.

Nie zapytalem wtedy, dlaczego interesuje go stan lodow w tym rejonie, ale przypomnialem sobie o tym, kiedy Ziernow rozmyslal na glos przed tajemnicza sciana lodowa. Najwyrazniej laczyl ze soba te dwie rzeczy.

W amfibii przysiadlem sie do roboczego stolika Diaczuka.

– Dziwna sciana, dziwnie scieta – powiedzialem. – Pila ja ktos spilowal czy jak? Ale co tu maja do rzeczy oblekli?

– Czemu laczysz z tym obloki? – zdziwil sie Tolek.

– To nie ja je lacze. Dlaczego Ziernow, zastanawiajac sie nad lodowcem, nagle napomknal o oblokach?

– Nie badz za madry. To rzeczywiscie dziwny lodowiec, ale obloki nic tu nie maja do rzeczy. Przeciez nie sa produktem lodowca.

– A gdyby tak bylo?

– Gdyby ciocia miala wasy… Pomoz mi lepiej przygotowac sniadanie. Jak myslisz – omlet z proszku czy konserwy?

Nie zdazylem mu odpowiedziec. Nastapil wstrzas i upadlismy na podloge. „Spadamy w przepasc, czy po prostu amfibia sie obsunela?” W tejze chwili straszliwe czolowe uderzenie odrzucilo nas do tylu. Polecialem na przeciwlegla sciane. Cos zimnego i ciezkiego zwalilo mi sie na glowe, stracilem przytomnosc.

SOBOWTORY

Ocknalem sie, ale niezupelnie, lezalem bowiem bez ruchu, nie majac sily otworzyc oczu. Pracowala tylko swiadomosc, a moze raczej podswiadomosc – metne, nieokreslone wrazenia przebiegaly mi przez mozg, a rownie nieokreslona i rownie metna mysl usilowala je uscislic. Bylem chyba w stanie niewazkosci, wydawalo mi sie, ze plyne czy tez wisze nie w powietrzu nawet i nie w prozni, lecz w jakims cieplawym bezbarwnym koloidzie, gestym i niewyczuwalnym, a zarazem wypelniajacym mnie bez reszty. Ow koloid przenikal przez pory skory, przenikal do oczu i ust, wypelnial zoladek i pluca, mieszal sie z krwia, a moze nawet zmienil jej krazenie w moim ciele. Mialem dziwne, wszelako uparcie nie opuszczajace mnie uczucie, ze ktos niewidzialny uwaznie patrzy przez moje cialo, przyglada sie ciekawie kazdej komorce i kazdemu nerwowi, zaziera do kazdego zakatka mozgu. Nie odczuwalem ani strachu, ani bolu, spalem i nie spalem zarazem, snil mi sie bezsensowny, bezksztaltny sen, a jednoczesnie wiedzialem, ze nie jest to sen.

Kiedy odzyskalem swiadomosc, dookola bylo tak samo jasno i cicho. Z trudem unioslem powieki, towarzyszyl temu dotkliwy klujacy bol w skroniach. Tuz przed moimi oczyma wystrzelal w gore gladki, rdzawy, jak gdyby wypolerowany pien drzewa. Eukaliptus czy palma? A moze maszt okretowy, ktorego wierzcholka nie widzialem – nie bylem w stanie podniesc glowy. Namacalem cos twardego i zimnego, chyba kamien. Popchnalem ten kamien, bezszelestnie odtoczyl sie w trawe. Moje oczy szukaly zieleni trawnika w podmoskiewskim parku, ale trawnik ten nie wiedziec czemu mial barwe ochry. Zas z gory, z okna albo z nieba naplywalo tak oslepiajaco biale swiatlo, ze pamiec podsunela mi natychmiast zarowno obraz nieskonczonej bialej pustyni, jak i blekitny odblask sciany lodowej. Od razu wszystko sobie przypomnialem.

Pokonujac bol unioslem sie i usiadlem, rozgladalem sie dokola, poznawalem wszystko. Brunatny trawnik to bylo linoleum, rudawy pien byl noga stolu, a kamien w zasiegu mojej reki okazal sie moja wlasna kamera filmowa. Z pewnoscia wlasnie ta kamera uderzyla mnie w glowe, kiedy amfibia zaczela spadac. Ale gdzie jest w takim razie Diaczuk? Zawolalem go, nie odpowiedzial. Nie odpowiedzieli takze na moje wolanie ani Ziernow, ani Czocheli. W ciszy nie przypominajacej bynajmniej ciszy pokoju, w ktorym mieszkasz lub pracujesz, czytelniku – w ktorym zawsze kapie skads woda, skrzypi podloga, tyka zegarek albo brzeczy mucha, co przypadkowo wleciala z ulicy – slychac bylo tylko moj glos. Przylozylem reke z zegarkiem do ucha – zegarek szedl. Bylo dwadziescia po dwunastej.

Jakos tam wstalem i przytrzymujac sie sciany podszedlem do kabiny nawigatora. Byla pusta, ze stolu zniknely

Вы читаете Jezdzcy z nikad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×