niego zdenerwowanie. – Dajmy spokoj mistyce.
– Coz to za mistyka? – usmiechnal sie wyrozumiale moj sobowtor. – Wiedza jest to ilosc i jakosc otrzymanej i opracowanej samodzielnie informacji. Moja wiedza jest po prostu zaprogramowana. I to juz wszystko. Te moja wiedze nazwalbym subwiedza.
– Moze raczej podswiadomoscia? – poprawil go Ziernow. Moje „anty-ja” nie przystalo jednak na te poprawke.
– Czy ktos zbadal procesy zachodzace w podswiadomosci? Nikt tego jeszcze nie zrobil. Moja wiedza jest niepelna, poniewaz nic mi nie mowi o zrodlach, z ktorych zostala zaczerpnieta, niemniej jest to jednak wiedza. Co to jest szybkosc subswietlna? Jest to predkosc nieco tylko mniejsza od predkosci swiatla. Podobnie i moja subwiedza jest jak gdyby negatywnym odpowiednikiem mojej superpamieci.
– A co wie pan poza tym, ze jest pan modelem? – zapytala nagle Irena.
Wydalo mi sie, ze widze w lustrze, jak sie usmiecham z jakas arogancja i wyzszoscia. Ale to oczywiscie byl on. I to on z rowna arogancja odpowiedzial:
– Wiem na przyklad to, ze kocham pania rownie mocno jak Jurek Anochin.
Wszyscy oprocz mnie sie rozesmiali. Ja sie zaczerwienilem. Nie wiem dlaczego wlasnie ja, a nie Irena. A Irena powiedziala:
– Syntetyczna milosc. Zapadlo milczenie.
– Pan jest jak banka mydlana – powiedziala Irena i w jej glosie uslyszalem litosc. – Om dmuchna i z pana nie zostanie slad.
– Ja jednak przeczuwam cos… Ja wiem, ze bedzie inaczej.
– Ze co bedzie?
– Ze bede zyl poza psychika Jurka Anochina – po raz pierwszy moj sobowtor zamyslil sie, rozmarzony, moze nawet nagle zasmucony. – Chwilami wydaje mi sie, ze juz tak zyje. To jest tak jak z wieloma innymi zaprogramowanymi sprawami. Jestem na przyklad przekonany, ze najblizsze prawdy bylo na paryskim kongresie wystapienie tego autora ksiazek fantastycznonaukowych. Albo inny przyklad – jestem pewien, ze domysly Ziernowa dotyczace kontaktow sa sluszne. Odnosze takze wrazenie, ze niezupelnie nas rozumieja. Kiedy mowie „nas”, mam na mysli nas, ludzi, nie gniewajcie sie o to, ale nie jestem przeciez „rozowym oblokiem”. Odnosze wrazenie, ze niejedno w naszym zyciu ii w naszej psychice jest dla nich jeszcze niejasne, ze wymaga dalszych badan, ze te badania beda jeszcze kontynuowane. Nie pytajcie, gdzie i jak beda kontynuowane – tego nie wiem. Nie pytajcie mnie o to, co sie dzieje pod kopula – nie wiem, nie widzialem tego. A wlasciwie widzialem to ale oczyma Anochina. Jedno tylko wiem na pewno – skoro tylko opowiem wam to wszystko, wylacza sie zaprogramowane funkcje. Przepraszam za bledy w terminologii, nie jestem cybernetykiem. A wtedy zostane odwolany – usmiechnal sie. – Juz mnie wzywaja. Zegnajcie.
– Odprowadze cie – powiedzialem.
– Ja tez – poderwal sie Wano. – Chcialbym jeszcze raz zobaczyc „Charkowianke”.
– Nie ma juz „Charkowianki” – Jurij Anochin-2 otworzyl drzwi na pomost. – Nie odprowadzajcie mnie. Wiecie przeciez, co sie ze mna stanie, Jurek to juz nawet sfilmowal – usmiechnal sile ze smutkiem. – Na razie jestem jeszcze czlowiekiem i taka ciekawosc bylaby dla ranie przykra.
Wyszedl i juz zza drzwi pokiwal mi reka.
– Nie badz na mnie zly, stary, za te mistyfikacje. Mozesz mi wierzyc, ze jeszcze sobie porozmawiamy. Ile dusza zapragnie – usmiechnal sie i zniknal za drzwiami.
NA ZAWSZE!
Nikt nie zrozumial jego ostatnich slow, nikt nie chcial sie odezwac pierwszy, kiedy wyszedl. Tchnienie smierci, ktora czyhala gdzies nie opodal na lodowej szosie, owionelo jak gdyby nas wszystkich. Cokolwiek daloby sie powiedziec o modelowaniu i o syntetyzacji, byl to jednak czlowiek!
– Szkoda – westchnal wreszcie Totek – z pewnoscia juz nadlatuja…
– Daj spokoj – przerwala mu Irena. – Nie trzeba…
Ale nie musielismy juz milczec.
– A ja cie z poczatku nie poznalem, Jurku – przyznal sie strapiony Wano. – Tamten wydal mi sie bystrzejszy.
– Wszystkim sie wydal – wtracil Diaczuk, nie wiadomo czy ironicznie, czy z zachwytem. – Pamiec mial jak Biblioteka Narodowa. Z taka pamiecia tylko zyc, nie umierac!
„A on na pewno tak chcial zyc…”.
Pomyslalem. On odpowiedzial mi:
– A ja to, twoim zdaniem, co? Ja i teraz bardzo chce zyc.
Wszystko to slyszalem w glebi mej swiadomosci. Nie majaczylem, niczego nie zmyslalem, nie. Ja po prostu sluchalem.
– Gdzie teraz jestes? – zapytalem go, takze w mysli.
– Na szosie lodowej. Dokola jest bialo. Ale nie ma tu sniegu.
– Boisz sie?
– To przeciez nie jest smierc tylko przejscie do innej formy istnienia. To jest jak sen.
– Sen sie kiedys konczy. Twoje sny takze?
– Tak. Moje sny tez kiedys sie koncza. Budze sie wtedy.
– Jak myslisz, czy jeszcze kiedys do nas wrocisz?
– Tak. Kiedys – tak.
– A gdybys sprobowal w ogole nie odchodzic?
– Tego nie moge zrobic.
– Wiec sie zbuntuj!
– To jest silniejsze ode mnie, stary.
– Skoro tak, to co z ciebie za czlowiek? Gdzie twoja sila woli? Nie ma jej?
– Na razie nie ma.
– Co to znaczy – „na razie”?
– Co tam mruczysz pod nosem, Jura? To wiersze?
Poruszalem widocznie wargami i dlatego Irena zadala to pytanie.
– Co to za wiersze? Twoje?
Musialem sklamac:
– Nie, to Blok. „Ja cie poznaje, zycie! Godze sie na ciebie i pozdrawiam cie dzwiekiem miedzianym mej tarczy!”.
– Co znowu za zycie?
– Czy to nie wszystko jedno? A chocby i syntetyzowane.
– Sformulowanie nie jest dokladne – wtracil sie natychmiast – ortodoksi mieliby sie do czego przyczepic. Lepszy wrobel w garsci, powiadaja, niz golab na dachu. Stara dewiza kolaborantow. Zadasz, abym wspolpracowal z wroga cywilizacja.
– To znowu Thompson. Mam tego dosyc.
– Oni takze maja tego dosc. Polapali sie.
– Tak sadzisz?
– Wiem.
– A co mi chciales powiedziec?
– Chcialem ci powiedziec, ze jeszcze sie spotkamy.
– Chcialbys, zeby to nastapilo?
– Czemu pytasz?
– Mnie to bynajmniej nie zachwyca. Wcale mnie nie zachwyca taka perspektywa.