chyba podkreslac, jakie to moze miec skutki. Jestesmy zdani wylacznie na wasza pomoc, bo sami nie mozemy tak szybko byc na miejscu. Prawdopodobnie jestesmy w stanie zlikwidowac ten potok.
– A jutrzejsze spotkanie? – zapytal Gwen.
– Z naszej strony nic nie stoi, na przeszkodzie – odparl Chris.
– Kto od was poleci z nami? – zapytal Hal.
– Karl Nilpach i ja. Gela bedzie reprezentowala ekspedycje na spotkaniu. Zreszta jest jeszcze inny powod, zeby pozostala tu. – Ostatnie slowa Chris wypowiedzial cicho, jakby z wahaniem.
Wkrotce znalezli sie przed gotowym do startu samolotem. Gwen wlaczyl nadajnik kieszonkowy i powiedzial do Chrisa:
– Wlasnie nadeszlo zezwolenie na lot. Hal Reon ma wszelkie pelnomocnictwa – o tym Hal dowiedzial sie dopiero teraz – mozecie startowac.
– Dziekuje – odparl Chris. – Prosze dac zezwolenie na wlot do waszej maszyny.
Podczas gdy Res kierowala minihelikopterami, Hal czekal przed samolotem.
– Co to za pelnomocnictwo? – zapytal Gwena. Gwen spojrzal na niego, usmiechnal sie i wzruszyl ramionami. Nastepnie powiedzial powaznie:
– Jestes upowazniony do takiego postepowania, jakie uznasz za sluszne. – Jego nastepne slowa brzmialy znowu bardziej zartobliwie: – Uwazaj na Res, zeby nie przebrala miary!
– Gluptas! – zawolala Res juz z samolotu. Wczesnym rankiem dotarli nad kontynent afrykanski. Pod nimi lezal Nouakchott ze swym historycznym portem, budynkami z dwudziestego wieku, podlegajacymi ochronie zabytkow, i z miastami satelitami o wiezowcach ze szkla i plastyku. I niestety z fundamentami z betonu, jako ze takie byly najbardziej efektywne.
Lecieli na nieduzej wysokosci i na zmniejszonych obrotach. Ruch byl jeszcze maly.
We wschodnich czesciach miasta staly kolumny autocystern, agregatow pompowniczych i wiertniczych. Jednostki ochotnikow usilowaly dniem i noca zahamowac zarlocznosc mikrobow, nasycajac profilaktycznie beton – jako ze potok znajdowal sie jeszcze przed miastem – specjalna ciecza, ktora miala odebrac bestiom apetyt.
– Czy to cos da? – zapytal Hal, kiedy przelatywali nad tymi dzielnicami.
– Na dluzej nie. – Res potrzasnela glowa. – One okrazaja spryskany teren, przegrupowuja sie, a potem atakuja znowu, tak sa wytrwale i uparte. Zawsze zwyciezaja.
– A ogien? – zapytal naiwnie Hal.
– To nie byla udana proba – odparla Res. – One zasklepiaja sie, tworzac kule, ktore cieplo unosi do gory. Oczywiscie te z zewnatrz spalaja sie. Kule pekaja jeszcze w powietrzu, a tam, gdzie upadna ich czastki, tworza sie nowe stada. Diabelski pochod!
– Gorzej niz myslalem – wlaczyl sie do rozmowy Chris.
– Zaraz bedziemy na miejscu – powiedziala Res. Pod nimi ukazaly sie znowu autocysterny i baza lotnicza, z ktorej bez przerwy startowaly samoloty w kierunku wschodzacego slonca.
– Tam! Widzisz? – zapytala Res.
– Tak – odparl Chris.
Ani Res, ani Hal nie widzieli Chrisa, byli jednak pewni, ze wraz ze swymi towarzyszami stoi teraz przed soczewka malego transoptera, przyklejonego do szyby panoramicznej.
W dole rozciagalo sie az po horyzont szerokie, szare pasmo, przy ktorym roilo sie od samolotow i ciezkich spychaczy.
Res, ktora przejela stery, krazyla tuz nad nimi.
Mimo woli Hal przypomnial sobie nagle swoj pierwszy pobyt obok potoku i film wyswietlony przez maluchow. Sceneria niemal sie powtarzala – nawet owa goraczkowa krzatanina na skraju strefy zagrozenia.
– Wyprobowujemy nowa metode – wyjasnila Res. – Od przodu spychamy na potok material, tam, gdzie przeszla juz glowna fala. Dzieki temu tworza sie wysepki, ktore wymieraja po spozyciu materialu, a mikroby posuwaja sie wolniej.
– Nosiciele genow moga sie otorbic i przezyc – wtracil Chris. – Ta metoda jest bardzo niebezpieczna.
– Wiem… Kilka z nich odizolowalismy juz i przeprowadzimy na nich badania. Czy jestes pewny, ze znasz sie na nich? – zapytala nagle ostro Res.
– Jezeli pochodza od nas, co nie jest wykluczone, to jest to najlepsza odmiana. Nie zrozum mnie zle: sa najbardziej agresywne i najlepiej zorganizowane. W krotkim czasie mozna je przestawic na rozne rodzaje pozywienia. Mozliwe tez, ze robia to same, jezeli, tak jak tu, nie znajduja sie pod kontrola. Bardziej jednak interesuje mnie, skad one sie wziely. Lecimy dalej.
Hal spojrzal na Res. Wygladala na zaskoczona.
– Chris, myslalem, ze mozemy przedsiewziac cos przeciw nim! – Hal wskazal na dol, zapominajac, ze
Chris nie jest w stanie ogarnac wzrokiem tego widoku.
– Jezeli przystapimy do dziela, to poradzimy sobie z nimi w ciagu kilku godzin – odparl niecierpliwie Chris. – Ale do ich uaktywnienia przyczynil sie na pewno “Ocean I”. Musimy sprawdzic, czy ktos z zalogi przezyl, zrozumcie to!
– Niedlugo cale miasto zostanie ewakuowane. Czy wiesz, co to znaczy? Pomijam juz sprawe kosztow. Ale to wywoluje panike, niepewnosc, strach, sieje zwatpienie…
Zalegla pelna napiecia cisza. Potem Res powiedziala sarkastycznie:
– Nie znajdziesz zadnego sladu. One przybywaja z pustyni. W piasku wszelki slad ginie.
– Wybacz – odparl Chris – ale wolalbym przekonac sie o tym osobiscie.
– Ale nie teraz! – Glos Hala brzmial zdecydowanie. – Najpierw trzeba zatrzymac ten potok.
Res spojrzala na niego, a potem na transopter.
– W ten sposob do niczego nie dojdziemy – powiedziala lagodzac sytuacje. – Czy nie mozna pogodzic jednego z drugim?
Hal poczul wdziecznosc za jej propozycje.
– Przepraszam cie, Chris, ale w takiej sytuacji trudno jest zapanowac nad soba.
– W porzadku – odparl Chris. – Oczywiscie mozemy przeprowadzic jednoczesnie obydwie rzeczy, mamy wystarczajaco duzo specjalistow. Tylko ze tak jak ty, Hal, ja tez mam swoje instrukcje, a najwazniejszym nakazem jest bezpieczenstwo, przede wszystkim tych ludzi, ktorzy biora udzial w akcji.
– Sadzisz, ze wplynie na to twoja obecnosc? zawolal Hal rozdrazniony i natychmiast pozalowal tych slow. Na szczescie przetwornik nie byl w stanie oddac wszystkich niuansow.
– Nie, ale tylko ja moge interweniowac. Na przyklad przerwac akcje.
– Wystarczy juz! – szepnela Res, a na glos dodala: – Oczywiscie, Chris, zadbano juz o pelne bezpieczenstwo. Uczyniono wszystko, na co stac ludzi.
– Makroludzi – rozesmial sie Chris. – Dobrze. Rozpoczne akcje, a potem wystartujemy. Ladujemy!
Tuz obok nich opuscil sie drugi samolot, z ktorego wysiadl Mark. Przywital sie przelotnie z Halem i krotko z Res, ale zbyt wylewnie, jak na kolega z pracy, tym bardziej ze z pewnoscia widzieli sie poprzedniego dnia. Hala ucieszyl ten fakt ze wzgledu na Res. Nie mogl powstrzymac sie od uwagi:
– Za kilka godzin bedzie po wszystkim. Wszystko, co tu sie znajduje, cofnijcie na odleglosc stu metrow od potoku. Zaniknijcie teren i wydajcie wspolpracownikom zakaz wstepu. Ciekawscy sa rowniez niepozadani w strefie zagrozenia.
– Ale… – wtracil Mark.
– Bardzo prosze – przerwal mu Hal – przyjdzie pora i na wyjasnienia. Ale teraz mamy bardzo malo czasu.
– Tak przeciez nie mozna – protestowal niepewnie Mark.
– A jednak, Mark, nieraz trzeba tak postapic – perswadowala Res.
Mark wzruszyl ramionami, usmiechnal sie do niej i wsiadl do samolotu, po czym wydal polecenia droga radiowa. Pojazdy ozywily sie, spryskano tarcze spychaczy, ktore wkrotce sie wycofaly. Nasilony jeszcze niedawno ruch lotniczy zamarl. Zalogi staly w odleglosci stu metrow, przypatrujac sie przez lornetki.
Juz dluzej niz rok meczyli sie tu, odnoszac jedynie mierny skutek, a teraz sukces mial byc osiagniety w ciagu kilku godzin? Patrzac tak na nich, rozczarowanych, ale ogarnietych nowa nadzieja, Hal poczul niepokoj. Czy maluchom uda sie przegnac duchy, ktore sami wywolali?
– Postarajcie sie dla nas o jakies ladowisko z boku – poprosil Chris.
Hal znalazl kawalek plastyku i ulozyl go jako ladowisko. Potem podeszli do potoku. Res trzymala w reku