Chrisa wraz z jego helikopterem i transopterem; w ten sposob Chris mial lepszy widok.
I oto stali przed frontem potoku. Tuz u ich stop konczyla sie wegetacja. W odleglosci trzech metrow od nich teren zapadal sie na glebokosc dziesieciu centymetrow. Byl szarobrazowy i wygladal tak, jakby ogrodnik przygotowal starannie swoja grzadke pod zasiew. Wszystko kipialo w mikrorozmiarach, ziarnka piasku i grudki ziemi zmienialy swoje polozenie, opadaly zdzbla trawy, zmieniajac kolor i rozkladajac sie.
To byla istotnie armia, sunaca do przodu, niszczaca bezszelestnie. Hala przeszedl dreszcz.
– Na pewno chcesz tu zostac? – zapytal Res. Z zapalem skinela glowa i zwrocila sie do Chrisa:
– Jestem gotowa.
– Chwileczke, przeczekajmy pierwszy atak. Helikoptery wystartowaly z samolotu. Lecialy powoli na wysokosci okolo dziesieciu centymetrow nad frontem. Trudno bylo dostrzec ich poczynania, ale wzdluz linii lotu wykwitaly obloki dymu, jakby ktos rozdeptywal purchawki.
– Bomby z antycialami – wyjasnil Chris. – Odwrotnie ukierunkowana struktura komorek. – Hal wyczul w jego slowach dume. – Nastepuje zlaczenie jader i ciala traca zdolnosc do zycia! Trzeba tylko postepowac bardzo szybko, zeby nie zdazyly sie przestawic. No, Hal, mozemy zaczynac!
Hal odebral ostroznie transopter z rak Res i odniosl go do szybowca.
Z daleka widzial niewyraznie, jak kilka helikopterow laduje tuz za frontem wsrod potoku. Chris, jakby wyczuwajac nie wypowiedziane pytanie Hala, wyjasnil:
– Trzeba zabrac nosicieli genow. To jest cos w rodzaju krolowych w waszych pszczelich rojach. Sprobujemy ich uratowac. Ich wyhodowanie kosztowalo nas niemalo potu.
Hal usmiechnal sie. On mowil o pocie, pomyslal. Porzadna kropla mojego potu bylaby, dla ciebie prawdziwym szokiem, slonym jeziorem…
Lecieli wzdluz trasy przemarszu drobnoustrojow. Poczatkowo slad byl bardzo wyrazny, nastepnie pojawily sie wysepki roslinnosci, ktore nieco dalej, tam gdzie docieral jeszcze wplyw klimatu morskiego, zwyciezyla nad pustynia. W miejscach, obfitujacych swego czasu w bujna roslinnosc, byly obecnie jasnozielone, rzadkie pasma.
– Opusc sie troche nizej – poprosil Chris. Widzisz te okragle, gole miejsca na szlaku? Tam siedza nosiciele genow. Stamtad moze w kazdej chwili nastapic nowy atak. Musimy wylapac ich wszystkich.
Przelecieli nad Boutilimitem, miastem odrodzonym. Slad po zarlocznym potoku rozszerzal sie w dole jak cielsko weza z przelknieta zdobycza, jak wezel na tasmie. Tam mikroby szalaly, pozerajac fundamenty, zawalajac domy.
Wiele budynkow zdolano uratowac. Podpieraly je teraz nowe filary gruntowe. Zycie nie tetnilo jeszcze w pelni, jak kiedys, ale to byla juz tylko kwestia czasu…
– Nie bedziemy mieli latwej sprawy – zauwazyl
Chris. – Tutejszych nosicieli genow musimy wytepic…
Za miastem slad zwazal sie znowu, jakkolwiek nie do pierwotnej szerokosci. Brzegi byly poszarpane. Byl to skutek nieudanych prob tamowania pochodu. Wreszcie znalezli sie nad pustynia. Hal z trudem trzymal sie kursu. W dole nie bylo widac zadnego sladu, co najwyzej lancuch wysepek, rozciagajacy sie niekiedy na szerokosc kilku kilometrow. Tu nikt nie widzial mikrobow, widocznie w poszukiwaniu pozywienia rozeszly,sie, az natrafily na opuszczone obozowisko i betonowa droge wiodaca do Boutilimitu. Hal lecial coraz wolniej i nizej, mimo to wkrotce calkowicie stracil slad z oczu. Wlasciwie kierowal sie juz tylko wskazowkami Chrisa i Karla. Wreszcie zapytal:
– Skad wiecie, ktoredy mam leciec?
– Nosiciele genow sa szczepieni radioaktywnie. A poza tym tam, ktoredy przeszli, brakuje w ziemi tlenku glinu.
– Moj licznik nie wykazuje niczego – odparl Hal i w tym momencie wyobrazil sobie usmiech rozmowcow. Milczeli jednak.
Coz mogli odpowiedziec!
Po pewnym czasie Chris i Karl zaczeli rowniez tracic orientacje. Przelatywali nad wydmami. W dole przesuwal sie jednostajnie drobny piasek. Powietrze migotalo. Nie dostrzegli niczego oprocz charakterystycznych fald piasku utworzonych przez wiatry.
Coraz czesciej Hal otrzymywal polecenia, aby leciec nizej i wolniej. Od dawna juz nie lecieli w linii prostej, lecz zygzakiem, nieraz nawet zawracali.
Wkrotce mikrosi poprosili o wyladowanie, w samym srodku obszaru wydmowego. Chodzilo jednak wylacznie o przymocowanie transoptera na zewnatrz maszyny. Scianka pochlaniala zbyt wiele promieni.
Hal poczul uderzenie rozzarzonej fali powietrza. Mokry od potu spelnil zyczenie.
Istotnie, sytuacja poprawila sie, ale niestety nie na dlugo. Wkrotce Halowi wydalo sie, ze zgubil juz trop ostatecznie. Wtedy mikrosi sklonili go do wyladowania, po czym polecieli dalej wlasnym helikopterem. Od czasu do czasu przywolywali Hala droga radiowa. Cala procedura zaczela go w koncu nudzic. Watpil juz w sukces, w odnalezienie zrodla potoku i sladu po “Oceanie I”. Chris odzywal sie coraz rzadziej, Hal zajal sie wiec z nudow wskaznikiem kursu i stwierdzil, ze w poblizu przebiega Transtrada, nowoczesna droga o nawierzchni ze sztucznego tworzywa, ktora laczyla Nouake-Jaott z Moudjeria w glebi kraju.
Po nastepnym starcie Hal ujrzal ja wreszcie: wstega wijaca sie lagodnymi lukami pozornie bez konca, o srednim nasileniu ruchu.
Znowu przywolano go. W dole widnial spalony wrak duzego samochoducysterny. Nad wrakiem krazyl mini- helikopter Chrisa.
Nikt nie wiedzial, w jaki sposob “Ocean I” znalazl sie tak daleko. Wiadomo bylo jedynie, ze pierwotnie wyladowal na wybrzezu. Czyzby kierowca cysterny podniosl go i zabral ze soba, myslac, ze ma przed soba jakas dziwna zabawke? Dlaczego wybuchl pozar? A moze spowodowali go sami uczestnicy ekspedycji, na przyklad podczas proby ratowania sie z klopotliwej sytuacji?
Eksplozja musiala spowodowac natychmiastowa smierc ludzi, duzych i malych, a z rozbitego “Oceanu” wyswobodzily sie drobnoustroje.
Po “Oceanie I” pozostala jedynie pusta, wypalona, przedziurawiona na wylot metalowa luska, pokryta popiolem i stopionym plastykiem cysterny.
Lot nad pustynia upewnil mikrosow o tragicznym losie poprzedniej ekspedycji. W drodze powrotnej Chris i Karl niemal nie otwierali ust. Hal respektowal to, mimo licznych pytan, cisnacych mu sie na jezyk. Kiedy dotarli juz prawie nad potok mikrobow, Hal uslyszal glos Karla:
– Dobrze, ze nie bylo przy tym Geli. Przezylaby wszystko od nowa. O ile ja dobrze znam, dlugo by wspominala obraz katastrofy. To istotnie straszne…
Przez chwile panowalo milczenie. Potem Chris zwrocil sie do Hala:
– Mowilem wam juz o tym? Na “Oceanie I” znajdowal sie przyjaciel Geli…
Poszukiwania “Oceanu I” trwaly okolo szesciu godzin. Kiedy nadlecieli nad czolo potoku, a raczej nad miejsce, gdzie potok znajdowal sie poprzednio, eskadra helikopterow Chrisa stala rowno na skrawku plastyku. Widocznie zadanie zostalo juz wykonane. Hal wyladowal tuz przed wyrazna linia, ktora jeszcze niedawno oznaczala front potoku. Na pierwszy rzut oka nie widac bylo zadnych zmian. Wystarczylo jednak spojrzec dokladniej, zeby dostrzec niezwykly spokoj na ziemi. Nic sie nie sypalo, nie lamala sie trawa, nic nie znikalo. Nie bylo juz zadnego frontu. Armia najezdzcow przestala istniec.
Res nie posiadala sie z zachwytu. Siedziala na trawie po turecku, sortujac gorliwie filmy i mowiac przy tym do mikrofonu magnetofonowego. Kiedy Hal podszedl do niej, spojrzala na niego i bez zadnego wstepu powiedziala: – Teraz moga przybyc znowu. Nie bedziemy juz bezradni. Hal naradzil sie z Chrisem. Do narady wciagneli rowniez kolektyw kierowniczy Res, ktory w calosci – oprocz Marka – wysluchal biernie sprawozdania z zakonczonej pomyslnie operacji. Jedynie Mark wiedzial, ze akcje przeprowadzili mikrosi, a Hal uwazal, ze nie powinien udzielac wyjasnien. Przekazal tylko innym instrukcje Chrisa, dotyczace sposobu gromadzenia lub likwidacji nosicieli genow, przy czym makrosom przypadlo wlasciwie w udziale jedynie zabezpieczenie akcji.
Oszolomieni czlonkowie kolektywu nie tylko zaakceptowali propozycje Hala, ale przyrzekli rowniez z entuzjazmem, ze wszystko bedzie przeprowadzone scisle wedlug zalecen. Hala zaczely dreczyc wyrzuty sumienia: czul sie tak, jakby przypisal sobie zaslugi innych. Postanowil wyjasnic z Gwenem jak najszybciej cala te sprawe. Mimo ze nie mogl sie juz doczekac wyjazdu na Wyspy Podwietrzne, zaakceptowal zyczenie Chrisa, ktory pragnal, aby to on kierowal akcja “Geny”. Res tez bylaby na niego zla, gdyby uparl sie przy natychmiastowym wyjezdzie. Po tym calym rozgardiaszu ostatnich dni kilka godzin odprezenia nie wydalo sie Halowi od rzeczy, postanowil wiec rozejrzec sie dokladnie po Nouakchott, uratowanym miescie. Zalowal tylko troche, ze nie bedzie przy nim Djamili.