– Coz, kupilem te powiesc niedawno, wraz ze wszystkimi prawami do niej. Steadman slono sobie za nia policzyl. Od czasu kiedy odstapilas mu rekopis, twoje akcje bardzo poszly w gore.
– Nie osmielilby sie sprzedac jej tobie – stwierdzila z przejeciem.
– Obawiam sie, ze jednak to zrobil. – Jack przyblizyl sie do niej i powiedzial konfidencjonalnie sciszonym glosem: -Prawde mowiac, to byla przyczyna mojej wizyty w twoim domu. – Stal tak blisko Amandy, ze dobiegal go lekki zapach cytryny bijacy od jej wlosow. Nie dotykal jej, ale wyczul, ze jej cialo stalo sie sztywne z napiecia. Czyzby wspominala ich gorace pieszczoty? Cierpial potem przez dlugie godziny, teskniac za dotykiem jej miekkiej, aksamitnej skory. Nielatwo mu bylo wtedy wyjsc i zostawic ja sama, nie potrafil jednak odebrac jej niewinnosci, podszywajac sie pod kogos innego.
Kiedys znow wezmie ja w ramiona, tym razem nie uciekajac sie do podstepu. A wtedy zadna sila na niebie ani na ziemi go nie powstrzyma.
Kiedy Amanda szorstko zadala nastepne pytanie, jej glos brzmial dosc niepewnie:
– Jak to sie stalo, ze zjawiles sie dokladnie o tej samej porze, o ktorej sie spodziewalam… hmmm… innego goscia?
– Zdaje sie, ze zostalem celowo wprowadzony w blad przez nasza wspolna znajoma, pania Bradshaw.
– A skad sie znacie? – Szare oczy Amandy zwezily sie oskarzycielsko. – Jestes jednym z jej klientow?
– Nie, Brzoskwinko – mruknal Jack. – W przeciwienstwie do ciebie, w tych sprawach nigdy nie uciekalem sie do uslug profesjonalistek. – Zobaczyl, ze twarz jej poczerwieniala jak burak i nie zdolal powstrzymac usmiechu. Uwielbial wyprowadzac ja z rownowagi. Nie chcial jednak dokuczyc jej za bardzo, wiec mowil dalej lagodnym tonem: – Znam pania Bradshaw, poniewaz wlasnie wydalem jej pierwsza ksiazke,
– Spodziewam sie, ze to nieprzyzwoita powiesc – wymamrotala pod nosem Amanda.
– O, tak – przytaknal radosnie. – Zagraza moralnosci i wszelkim wartosciom. Nie mowiac juz o tym, ze to przeboj sezonu.
– Nie jest dla mnie zaskoczeniem, ze to dla ciebie powod do dumy, a nie do wstydu.
Uniosl brwi, slyszac jej swietoszkowaty ton.
– Czy mam sie wstydzic, ze dopisalo mi szczescie i udalo mi sie wydac ksiazke, ktora cieszy sie uznaniem czytelnikow?
– Czytelnicy nie zawsze wiedza, co jest dla nich dobre.
Usmiechnal sie leniwie.
– Pewnie chodzi ci o to, ze czytanie twoich ksiazek przyniosloby im wiekszy pozytek?
Amanda zaczerwieniala sie z zazenowania i zlosci.
– Nie mozesz porownywac moich powiesci z wulgarnymi wspominkami oslawionej wlascicielki domu publicznego!
– Jasne, ze nie – przytaknal szybko i zgodnie. – Od razu widac, ze pani Bradshaw nie jest pisarka… Czytanie jej wspomnien przypomina sluchanie kuchennych plotek. Ty natomiast masz talent, ktory szczerze podziwiam.
Na pelnej wyrazu twarzy Amandy malowaly sie sprzeczne uczucia. Jak wiekszosc pisarzy, laknela pochwal, wiec w glebi duszy musiala niechetnie przyznac, ze ten komplement sprawil jej przyjemnosc. Nie chciala jednak wierzyc, ze Jack mowi szczerze. Spojrzala na niego ironicznie i nieufnie.
– To zbyteczne pochlebstwo i nic dzieki niemu nie zyskasz – oznajmila. – Prosze, oszczedz sobie trudu i wyjasnij mi wszystko do konca.
Jack poslusznie wrocil do tematu.
– Podczas niedawnej rozmowy z pania Bradshaw wspomnialem jej, ze nabylem twoja powiesc i chcialbym cie poznac osobiscie. Zaskoczyla mnie wiadomoscia, ze jestes jej znajoma. Zasugerowala mi, ze powinienem cie odwiedzic dokladnie o osmej w czwartek wieczorem. Zapewnila, ze zostane milo przyjety. – Nie potrafil sie opanowac i dodal: – Jak sie zreszta potem okazalo, miala racje.
Amanda zerknela na niego z ukosa.
– Ale dlaczego chciala doprowadzic do takiej sytuacji? Jaki miala w tym cel?
Jack tylko wzruszyl ramionami. Nie chcial sie przyznac, ze jego takze od kilku dni dreczylo to samo pytanie.
– Wydaje mi sie, ze nie bylo w tym zadnej logicznej przyczyny. Jak wiekszosc kobiet, pani Bradshaw zapewne podejmuje decyzje, ktore nie podlegaja prawom logiki.
– Pani Bradshaw chciala sie zabawic moim kosztem – stwierdzila Amanda ponuro. – A moze mial to byc zart z nas obojga?
Potrzasnal glowa.
– Watpie, zeby miala taki zamiar.
– A o coz innego moglo jej chodzic?
– Moze powinnas sama ja o to zapytac.
– Z pewnoscia to zrobie – oznajmila z determinacja, ktora bardzo go rozsmieszyla.
– Daj spokoj – powiedzial lagodnie. – Przeciez nie bylo tak zle, prawda? Nikt nie ucierpial… i musze podkreslic, ze w takich okolicznosciach wiekszosc mezczyzn nie zachowalaby sie z taka dzentelmenska powsciagliwoscia.
– Dzentelmenska? – wyszeptala, wrzac z oburzenia. – Gdybys mial choc odrobine uczciwosci i zasad moralnych, przedstawilbys sie, kiedy tylko zdales sobie sprawe z mojej pomylki.
– Mialbym ci zepsuc urodziny? – zapytal z udawana troska i usmiechnal sie od ucha do ucha, kiedy zobaczyl, jak Amanda zaciska drobne piastki. – Nie zlosc sie, Amando. Jestem tym samym mezczyzna co tamtej nocy…
– Panno Briars – poprawila go, przypominajac sobie o etykiecie.
– Panno Briars. Jestem tym samym mezczyzna i wtedy sie pani spodobalem. Czy jest jakis powod, dla ktorego nie mozemy zawrzec pokoju?
– Owszem, jest. Bardziej mi sie pan podobal jako meska prostytutka niz jako nieuczciwy, sprytny wydawca. Nie moge tez zaprzyjaznic sie z kims, kto zamierza mnie szantazowac. Co wiecej, nigdy panu nie pozwole na wydanie
– Obawiam sie, ze w tej sprawie nic juz pani nie moze zrobic. Zapraszam jednak pania jutro do mojego biura. Omowimy plany, jakie mam wzgledem pani ksiazki.
– Jesli sie panu wydaje, ze choc przez chwile dopuszczam mozliwosc… – zaczela z gniewem, ale na widok zblizajacego sie Talbota natychmiast zamilkla.
Na twarzy prawnika malowala sie nieskrywana ciekawosc. Patrzyl na nich z uspokajajacym usmiechem, ktory wydymal jego kragle policzki.
– Przyslano mnie tutaj, zebym was pogodzil – oznajmil wesolo. – Bardzo prosze, zadnych klotni miedzy moimi goscmi. Niech mi bedzie wolno zauwazyc, ze ledwo sie poznaliscie, wiec chyba nie ma powodu, zebyscie patrzyli na siebie z taka wrogoscia.
Ta proba obrocenia ich sporu w zart zirytowala Amande. Nie odrywajac wzroku od twarzy Jacka, powiedziala:
– Wlasnie sie przekonalam, ze wystarczy zaledwie piec minut znajomosci z panem Devlinem, zeby nawet swiety stracil cierpliwosc.
– Chce pani powiedziec, ze jest pani swieta? – zapytal cicho Jack, patrzac na nia z rozbawieniem.
Zaczerwienila sie, zacisnela usta i juz miala wyrzucic z siebie potok gniewnych slow, ale Talbot pospiesznie ja ubiegl.
– Och, panno Briars! – zawolal z przesadnie radosnym smiechem. – Widze, ze przybyli pani przyjaciele, panstwo Eastmanowie. Blagam, zeby zechciala pani odegrac role gospodyni przyjecia. Prosze ich powitac razem ze mna. – Rzucil Jackowi ostrzegawcze spojrzenie, ujal Amande pod ramie i pociagnal ja w strone drzwi.
Zanim sie oddalili, Jack pochylil sie ku niej i wyszeptal jej do ucha:
– Przysle powoz jutro o dziesiatej.
– Nie przyjade – odrzekla cicho, zesztywniala z oburzenia. Tylko jej piersi pod czarnym, naszywanym dzetami jedwabiem unosily sie miarowo. Ten widok przyprawil Jacka o goracy dreszcz. Czul, ze jego cialo zaczyna niebezpiecznie reagowac na bliskosc Amandy. Obudzilo sie w nim nieznane dotychczas uczucie, cos na ksztalt checi posiadania, jakies dziwne, wewnetrzne ozywienie… moze nawet czulosc. Chcial jej pokazac swoje najlepsze