pod pacha okolica byla pusta i cicha. Wial zimny, orzezwiajacy wiatr. Mimo niecheci do zimowych chlodow Amanda cieszyla sie, ze o tej porze roku odor smieci i sciekow jest mniej dokuczliwy niz w czasie cieplych letnich miesiecy.
Widzac powoz, ktory przyslal po nia Devlin, zatrzymala sie na srodkowym stopniu schodow, wiodacych z chodnika do drzwi wejsciowych domu, i spogladala na wehikul szeroko otwartymi oczami.
– Panno Amando… – Lokaj niepewnie przystanal obok niej.
Spodziewala sie czegos praktycznego i rownie wysluzonego jak jej powoz. Nie sadzila, ze Devlin przysle po nia tak elegancki srodek lokomocji. Byl przeszklony, pieknie lakierowany, ozdobiony ornamentami z brazu, a schodki opuszczaly sie automatycznie, kiedy ktos otwieral drzwi. Kazdy centymetr pojazdu wypolerowano do lustrzanego polysku. Okna przeslanialy jedwabne firanki, wnetrze obito kremowa skora.
Cztery idealnie dobrane kasztany bily kopytami o ziemie i niecierpliwie parskaly, a ich oddech w mroznym powietrzu zamienial sie w biale obloczki. Takimi ekwipazami zwykle jezdzili zamozni arystokraci. Jak to mozliwe, ze nalezal do wydawcy ksiazek, pol-Irlandczyka? Devlin musial byc jeszcze zamozniejszy, niz glosily plotki.
Starajac sie nie okazywac, jakie to na niej robi wrazenie, Amanda podeszla do powozu. Lokaj zeskoczyl z rzezbionego kozla i szybko otworzyl drzwi, gdy tymczasem Charles pomogl swej pani wejsc do srodka. Doskonale resorowany pojazd prawie nie drgnal, kiedy sadowila sie na obitej skora lawce. Nie musiala korzystac z przyniesionego przez Charlesa pledu, poniewaz w srodku przygotowano dla niej podbita futrem narzute. Na podlodze stal wypelniony goracymi weglami ogrzewacz do stop. Amande przebiegl rozkoszny dreszcz, kiedy pod suknia poczula bijace od niego cieplo. Najwyrazniej Devlin nie zapomnial o tym, ze zle znosi chlody.
Oszolomiona, usadowila sie wygodniej na miekkiej lawce i spojrzala przez zaparowane okna na rozmyte zarysy swojego domu. Drzwi zamknely sie z cichym trzaskiem i powoz miekko ruszyl.
– Coz, moj panie – powiedziala glosno Amanda. – Jesli pan mysli, ze ogrzewacz do stop i cieply koc mnie rozmiekcza, to sie srodze zawiedzie.
Powoz zatrzymal sie na rogu Shoe Lane i Holborn, pod duzym czteropietrowym budynkiem. Panowal tu ozywiony ruch, wahadlowe szklane drzwi otwieraly sie co chwila, wypuszczajac i wpuszczajac do srodka nieprzerwany strumien interesantow. Chociaz Amanda wiedziala, ze firma Devlina swietnie prosperuje, na cos takiego nie byla przygotowana. Zrozumiala, ze to jest cos wiecej niz duza ksiegarnia… to bylo imperium. Nie miala watpliwosci, ze bystry umysl Devlina stale pracuje nad nowymi sposobami powiekszenia jego zasiegu.
Lokaj pomogl Amandzie wysiasc z powozu i pospiesznie otworzyl przed nia drzwi z tak wielkim szacunkiem, jakby uslugiwal osobie z rodziny krolewskiej. Gdy tylko przestapila prog, na jej spotkanie wyszedl jasnowlosy dzentelmen okolo trzydziestki. Chociaz byl sredniego wzrostu, szczupla, wysportowana sylwetka sprawiala, ze wydawal sie wysoki. Usmiechal sie cieplo i szczerze, a zielononiebieskie oczy spogladaly bystro zza szkiel okularow w stalowych oprawkach.
– Panno Briars – powital ja, klaniajac sie gleboko. – Poznac pania to dla mnie zaszczyt. Jestem Oscar Fretwell. A to… – z duma wskazal na tetniace zyciem pomieszczenie – jest firma pana prezesa Devlina. Ksiegarnia, wypozyczalnia, introligatornia, sklep papierniczy, drukarnia i wydawnictwo. Wszystko pod jednym dachem.
Amanda dygnela i poszla z nim do stosunkowo spokojnego zakatka, gdzie na mahoniowej ladzie pietrzyly sie stosy ksiazek.
– Jakie stanowisko zajmuje pan w firmie?
– Jestem tu glownym kierownikiem. Czasami tez spelniam funkcje recenzenta i redaktora. Zwracam rowniez uwage pana prezesa na niewydane powiesci, jesli uznam, ze sa tego warte. -Znow sie usmiechnal. – Niekiedy mam tez szczescie osobiscie zajmowac sie pisarzami pana Devlina, jesli tylko sobie tego zazycza.
– Ja nie jestem pisarka pana Devlina – oznajmila stanowczo.
– Tak, oczywiscie. – Fretwell bardzo sie staral, zeby jej nie urazic. – Nie to mialem na mysli. Niech mi jednak wolno bedzie powiedziec, ze pani ksiazki sprawily wielka radosc nam i naszym czytelnikom. Sa nieustannie wypozyczane, a ich sprzedaz stale rosnie. Zamowilismy piecset egzemplarzy ostatniej pani powiesci,
– Piecset egzemplarzy? – Ta liczba tak zaskoczyla Amande, ze nie potrafila ukryc zdziwienia. Ksiazki uchodzily za towar luksusowy, wiekszosci ludzi nie bylo stac na ich kupno i dlatego fakt, ze jej powiesc rozeszla sie w nakladzie trzech tysiecy sztuk, byl uwazany za ewenement. Do tej chwili jednak nie zdawala sobie sprawy, ze znaczaca czesc tego sukcesu zawdziecza dzialalnosci Devlina.
– Tak, piecset egzemplarzy – zaczal powaznie Devlin, ale przerwal, kiedy zauwazyl jakies zamieszanie przy jednym z kontuarow. Ktos zwrocil ksiazke w zlym stanie i bibliotekarz glosno dawal wyraz swojemu niezadowoleniu. Czytelniczka, nadmiernie wyperfumowana dama z gruba warstwa pudru na twarzy, bardzo energicznie odpierala jego zarzuty.
– Ach, to pani Sandby. – Fretwell westchnal. – Czesto wypozycza u nas ksiazki. Niestety, lubi je czytac u fryzjera. Kiedy je zwraca, kartki zwykle sa ubrudzone pudrem i sklejone pomada do wlosow.
Amanda rozesmiala sie na widok niemodnie spietrzonych i upudrowanych wlosow kobiety. Bez watpienia i ona, i wypozyczona przez nia ksiazka wiele godzin znajdowaly sie na fotelu fryzjerskim.
– Zdaje sie, ze jest pan tam potrzebny. Moze uda sie panu zalagodzic ten spor, a ja tymczasem tu zaczekam.
– Nie chcialbym zostawiac pani samej – powiedzial, lekko marszczac czolo. – Ale jednak…
– Nie rusze sie stad na krok – zapewnila, usmiechajac sie lekko. – Moge zaczekac.
Oscar Fretwell pospieszyl zalagodzic spor, Amanda zas rozejrzala sie wokol. Ksiazki byly wszedzie, ustawione rowno na polkach od podlogi po sufit. Na poziomie pierwszego pietra glowna sale otaczala galeria. Oszalamiajacy zbior czerwonych, zlotych, zielonych i brazowych tomow byl uczta dla oczu, a cudowny zapach papieru welinowego i pergaminu oraz ostra won skory sprawialy, ze Amandzie niemal zaczela cieknac slinka. W powietrzu unosil sie wspanialy aromat herbacianych lisci. Dla kazdego, kto lubil czytac, to miejsce bylo rajem na ziemi.
Czytelnicy i klienci ksiegarni stali w kolejkach wijacych sie przed kontuarami, uginajacymi sie pod ciezarem katalogow i tomow ksiazek. Szpule sznurka i zwoje szarego papieru obracaly sie nieustannie, kiedy sprzedawcy pakowali zamowione ksiazki. Wieksze zamowienia umieszczali w pachnacych starych skrzynkach po herbacie – one wlasnie byly zrodlem herbacianego aromatu – a potem tragarze zanosili je do powozow badz ukladali na wozach.
Oscar Fretwell wrocil z wyrazem ponurego rozbawienia na twarzy.
– Zdaje sie, ze zalatwilem te sprawe – wyszeptal konspiracyjnie. – Poprosilem bibliotekarza, zeby przyjal ksiazke w takim stanie; postaramy sie ja uratowac. Powiedzialem tez pani Sandby, ze w przyszlosci musi bardziej dbac o nasze ksiazki.
– Powinien pan jej zasugerowac, zeby po prostu przestala uzywac pudru do wlosow – odparla Amanda rowniez szeptem i obydwoje rozesmiali sie zgodnym chorem.
Fretwell podal jej ramie.
– Czy moge odprowadzic pania do biura pana Devlina?
Mysl o tym, ze za chwile znow zobaczy Jacka, wywolala w Amandzie mieszane uczucia radosci i zdenerwowania. Swiadomosc, ze znajdzie sie w jego towarzystwie, dziwnie ja podekscytowala.
Wyprostowala sie i ujela ramie Fretwella.
– Alez oczywiscie. Im szybciej rozmowie sie z panem Devlinem, tym lepiej.
Fretwell zerknal na nia troche zmieszany.
– Zabrzmialo to tak, jakby pani nie lubila pana prezesa.
– Bo rzeczywiscie go nie lubie. Uwazam, ze jest arogancki i manipuluje ludzmi.
– Coz… – Fretwell w skupieniu zastanowil sie nad jej slowami. – Pan Devlin potrafi dzialac agresywnie, jesli wyznaczy sobie jakis konkretny cel. Zapewniam jednak pania, ze w calym Londynie nie ma lepszego pracodawcy. Jest zyczliwy dla znajomych i szczodry dla wszystkich, ktorzy sa u niego zatrudnieni. Ostatnio pomogl jednemu ze swoich autorow kupic dom i zawsze chetnie zalatwia bilety do teatru albo wizyte u specjalisty, kiedy ktos jest chory. Stara sie tez pomagac przyjaciolom w rozwiazywaniu osobistych klopotow. Fretwell nadal wychwalal swojego pracodawce, a Amanda dodala w myslach jeszcze jeden punkt do swojej listy zarzutow wobec Devlina: lubi rzadzic innymi. To jasne, ze staral sie, zeby jego przyjaciele i pracownicy mieli wobec niego jakies zobowiazania… w ten sposob mogl potem wykorzystac ten dlug wdziecznosci przeciwko nim samym.
– W jaki sposob i kiedy pan Devlin zostal wydawca? – zapytala. – Nie przypomina innych znanych mi wydawcow. To znaczy, wcale nie wyglada na milosnika ksiazek.