Fretwell zawahal sie i Amanda poznala po jego minie, ze zastanawia sie, czy zdradzic jej jakies interesujace, ale dosc osobiste fakty z przeszlosci Devlina.
– Moze powinna pani zapytac o to samego pana prezesa -odrzekl w koncu. – Powiem tylko tyle: pan Devlin bardzo lubi czytac i zywi wielki szacunek dla slowa pisanego. Ma tez wspaniala zdolnosc dostrzegania mocnych stron autorow i wspierania ich w drodze do sukcesu.
– Innymi slowy, zacheca ich do zarabiania pieniedzy -podsumowala ironicznie Amanda.
Fretwell usmiechnal sie troche lobuzersko.
– Nie ma pani chyba nic przeciwko zarabianiu pieniedzy? -spytal, zerkajac na nia z ukosa.
– Owszem, mam, kiedy poswieca sie sztuke dla zwyklej komercji.
– Sama sie pani przekona, ze pan Devlin ma wielki szacunek dla wolnosci wypowiedzi – zapewnil pospiesznie Fretwell.
Przeszli na tyl budynku i zaczeli wchodzic po schodach, oswietlonych rzedem malych okienek. Wnetrze domu utrzymane bylo w tym samym stylu co fasada – ladnie, ale praktycznie i solidnie. Mijane pokoje byly ogrzewane za pomoca kominkow lub piecow. Kominki mialy marmurowe obramowania, a na podlogach lezaly grube dywany. Zawsze wrazliwa na nastroj otoczenia Amanda wyczula, ze ludzie w introligatorni i drukarni pracuja w atmosferze radosnego zapalu.
Fretwell zatrzymal sie przed okazalymi drzwiami i pytajaco uniosl brwi.
– Panno Briars, czy ma pani ochote obejrzec nasza kolekcje rzadkich ksiazek?
Amanda skinela glowa i weszla za nim do srodka. Za drzwiami zobaczyla sale pelna mahoniowych, przeszklonych szaf na ksiazki. Sufit zdobily misterne stiuki, a na podlodze lezal puszysty dywan.
– Czy wszystkie te ksiazki sa na sprzedaz? – zapytala sciszonym glosem. Czula sie tak, jakby wkroczyla do krolewskiego skarbca.
Fretwell skinal glowa.
– Mozna tu znalezc wszystko, od starodrukow po podreczniki zoologii. Mamy tu wielki wybor atlasow i map nieba, folialy i manuskrypty… – Zatoczyl krag ramieniem, jakby zgromadzone tu tomy mowily same za siebie.
– Moglabym sie tu zamknac na caly tydzien – oswiadczyla Amanda z zapalem.
Fretwell rozesmial sie i wyprowadzil ja z sali. Weszli jeszcze wyzej, na pietro, gdzie znajdowaly sie pomieszczenia biurowe. Zanim Amanda zdazyla sie zastanowic, dlaczego wlasciwie jest taka zdenerwowana, Fretwell otworzyl przed nia mahoniowe drzwi. Jednym spojrzeniem objela cale wnetrze… wielkie biurko, duzy, marmurowy kominek i stojace przy nim skorzane fotele, sciany obite tapeta w brazowe pasy. Widac bylo, ze urzeduje tu elegancki mezczyzna. Slonce wpadalo przez waskie, wysokie okna. Wokol rozchodzil sie zapach skory, papieru welinowego i lekka won tytoniu.
– Nareszcie. – Uslyszala znajomy, niski glos. Slychac w nim bylo lekka nute rozbawienia. Zapewne tak rozbawil go fakt, ze mimo wszystko zjawila sie w firmie. Ale przeciez nie miala innego wyboru, prawda?
Devlin sklonil sie z teatralna przesada i usmiechnal promiennie, pozerajac ja wzrokiem.
– Moja droga panno Briars, jeszcze nigdy czas mi sie tak nie dluzyl jak dzisiejszego ranka, kiedy na pania czekalem. – Jego slowa nie zabrzmialy zbyt przekonujaco. – Ledwie zdolalem sie powstrzymac, zeby nie czekac na pania na ulicy.
Spojrzala na niego surowo.
– Chcialabym jak najszybciej zalatwic interesy i opuscic pana biuro.
Devlin usmiechnal sie, jakby opowiedziala jakis dowcip.
– Prosze usiasc przy kominku.
Buzujacy za pozlacana krata ogien wygladal bardzo zachecajaco. Amanda zdjela kapelusz i plaszcz, oddala je czekajacemu obok Fretwellowi i usiadla w obitym skora fotelu.
– Napije sie pani ze mna kawy? – zapytal z ujmujaca troska. – Zwykle o tej godzinie ja pijam.
– Wole herbate – odparla krotko.
Devlin zerknal na Fretwella rozesmianym wzrokiem.
– Prosze herbate i kruche ciasteczka – powiedzial, a kierownik natychmiast zniknal za drzwiami, zostawiajac ich samych.
Amanda dyskretnie zerknela na swojego towarzysza. Jej dlonie, ukryte w skorkowych rekawiczkach, zwilgotnialy. Wydalo sie wrecz niedopuszczalne, zeby mezczyzna byl az tak przystojny. Jego oczy byly jeszcze bardziej niebieskie, niz zapamietala. Wlosy mial przyciete krotko, ale widac bylo, ze sa falujace. To dziwne, ze taki dobrze zbudowany, zdrowy i silny mezczyzna byl milosnikiem ksiazek. Nie wygladal na intelektualiste ani tez nie pasowal do biurowego wnetrza, nawet tak przestronnego jak to, w ktorym sie znajdowali.
– Ma pan imponujaca firme – stwierdzila. – Na pewno wszyscy panu to powtarzaja.
– Dziekuje. Ale to nic w porownaniu z tym, co planuje na przyszlosc. Dopiero zaczalem. – Devlin usiadl obok niej, wyciagnal dlugie nogi i wpatrzyl sie w czubki swoich wypolerowanych czarnych butow. Byl rownie elegancko ubrany jak poprzedniego wieczoru, mial na sobie modny szary surdut i pasujace do niego welniane spodnie.
– A do czego to wszystko ma prowadzic? – spytala, zastanawiajac sie, czego jeszcze moglby pragnac.
– W tym roku otworze pol tuzina filii w calym kraju. Za dwa lata potroje te liczbe. Kupie kazda warta tego gazete i na dodatek kilka czasopism.
Amanda od razu zrozumiala, ze taki stan posiadania wiazalby sie z wielkimi wplywami towarzyskimi i politycznymi. Troche zdziwiona, przygladala sie siedzacemu przed nia mlodemu czlowiekowi.
– Jest pan dosc ambitny – stwierdzila. Usmiechnal sie lekko.
– A pani nie?
– Wcale nie. – Urwala i przez chwile zastanawiala sie nad tym. – Nie gonie za bogactwem i wplywami. Chce tylko zyc bezpiecznie i wygodnie, a w przyszlosci osiagnac wysoki poziom bieglosci w swoim zawodzie.
Jack lekko uniosl czarne brwi.
– Uwaza pani, ze jeszcze nie osiagnela wysokiego poziomu bieglosci?
– Jeszcze nie. W swoim pisaniu widze wiele niedociagniec.
– Ja nie widze zadnych – odrzekl cicho.
Pod jego spokojnym spojrzeniem Amanda nie potrafila opanowac rumienca, ktory powoli wpelzl jej na szyje i policzki. Wziela gleboki oddech i starala sie pozbierac mysli.
– Moze pan do woli prawic mi komplementy, ale to mnie nie zmiekczy. Przyszlam tu dzisiaj z jednym zamiarem. Chce tylko pana poinformowac, ze nigdy sie nie zgodze na wydanie
– Zanim pani ostatecznie mi odmowi, prosze mnie wysluchac – zaproponowal lagodnie. – Mam dla pani propozycje, ktora, byc moze, sie pani spodoba.
– Slucham.
– Najpierw chcialbym wydac
– Powiesc w odcinkach?! – powtorzyla z niedowierzaniem. Czula sie urazona ta propozycja, poniewaz powiesci wydawane w odcinkach mialy opinie gorszych i mniej wartosciowych niz tradycyjne trzytomowe wydania. – Chyba pan sobie nie wyobraza, ze co miesiac bedzie pan wydawal fragment w formie broszury, jak to pan robi w przypadku czasopism!
– A potem, po wydaniu ostatniego odcinka, wydam ja jeszcze raz – dokonczyl gladko Devlin. – Tym razem w plociennej oprawie, z ilustracjami na cala strone i zloceniami na grzbiecie.
– Dlaczego od razu nie chce jej pan wydac w tej formie? Nie jestem autorka powiesci w odcinkach i nigdy nie zamierzalam nia zostac.
– Tak, wiem. – Choc Devlin wydawal sie rozluzniony, pochylil sie naprzod i patrzyl na Amande roziskrzonym z przejecia wzrokiem. – Trudno miec pani za zle takie podejscie. Powiesci w odcinkach, ktore zdarzylo mi sie przeczytac, byly na ogol dosc slabe, wiec nie przyciagaly uwagi czytelnikow. No i przy ich pisaniu wymagany jest odpowiedni styl. Kazdy odcinek musi stanowic osobna calosc, a pelne napiecia zakonczenie powinno zachecic czytelnika do zakupu kolejnego comiesiecznego odcinka. Nie jest to latwe zadanie dla pisarza.
– Moim zdaniem,
– Alez spelnia. Mozna ja latwo podzielic na trzydziesto-stronicowe odcinki i kazdy z nich bedzie zajmujacy i pelen dramatyzmu jako osobna calosc. Przy stosunkowo niewielkim nakladzie pracy mozemy razem troche ja przerobic, tak zeby sie nadawala na powiesc w odcinkach.
– Drogi panie – powiedziala szybko Amanda. – Pod zadnym pozorem nie chce byc znana jako autorka