powiesci w odcinkach, a na dodatek wcale nie odpowiada mi pomysl, zeby redagowal pan moja ksiazke. Nie zamierzam tez marnowac czasu na przerabianie powiesci, za ktora zaplacono mi marne dziesiec funtow.
– Oczywiscie – przytaknal Devlin, zanim jednak zdazyl cos dodac, do pokoju wszedl Oscar Fretwell, niosac srebrna tace z herbata.
Postawil ja na stoliku obok fotela Amandy, nalal herbate do filizanki z cienkiej porcelany i wskazal na talerz z apetycznymi ciasteczkami, na ktorych necaco polyskiwaly krysztalki cukru.
– Prosze sprobowac, panno Briars – zachecil.
– Nie, dziekuje – odmowila z zalem. Fretwell sklonil sie i znow wyszedl z biura. Amanda zrecznie zdjela rekawiczki i polozyla je na brzegu fotela. Wlala do herbaty mleko, wsypala cukier, zamieszala i w skupieniu wypila lyk. Napoj byl mocny, aromatyczny i natychmiast przyszlo jej na mysl, ze jeszcze lepiej smakowalby z ciasteczkiem. Niestety, przy jej budowie wystarczalo jedno dodatkowe ciasteczko, zeby nastepnego dnia suknie z trudem sie na niej dopinaly. Jedynie dzieki unikaniu slodyczy i szybkim spacerom udawalo jej sie zachowac stosunkowo szczupla talie.
Siedzacy obok niej mezczyzna zdawal sie czytac w jej myslach.
– Prosze poczestowac sie ciastkiem – zachecil poufale. – Jesli sie pani martwi o figure, to zapewniam, ze pod kazdym wzgledem wyglada pani doskonale. Tak sie sklada, ze ja wiem to najlepiej.
Zawstydzila sie i rozzloscila.
– Zastanawialam sie, ile czasu uplynie, zanim znow wroci pan do tematu tego okropnego wieczoru! – Siegnela po ciastko i patrzac groznie na Devlina ze smakiem schrupala kes.
Usmiechnal sie, wsparl lokcie na kolanach i przyjrzal sie jej uwaznie.
– Wcale nie byl taki okropny.
Energicznie przezula ciastko i niemal zakrztusila sie pospiesznie wypitym lykiem goracej herbaty.
– A wlasnie ze byl! Zostalam oszukana i wykorzystana, i bardzo bym chciala o tym wszystkim zapomniec!
– Ale ja nie pozwole ci o tym zapomniec – zapewnil. – No a co do wykorzystania… Przeciez nie zaatakowalem pani znienacka. Sama mnie pani do wszystkiego zachecila…
– Bo wzielam pana za kogos zupelnie innego! I zamierzam sie dowiedziec, dlaczego pani Bradshaw, ta wstretna intrygantka, wyslala pana zamiast mezczyzny, ktorego powinna byla do mnie przyslac. Jak tylko stad wyjde, udam sie prosto do pani Bradshaw i zazadam wyjasnien.
– Pozwoli pani, ze ja to zrobie. – Powiedzial to lekkim tonem, ale jasne bylo, ze jest to jego ostateczna i nieodwolalna decyzja. – Mam dzis w planach wizyte u niej. Nie musi pani narazac swojej reputacji, pokazujac sie w takim miejscu. A poza tym mnie powie wiecej, niz powiedzialaby pani.
– I tak wiem, co powie. – Amanda obejmowala palcami filizanke z goraca herbata. – Najwyrazniej zabawila sie naszym kosztem.
– Zobaczymy. – Devlin wstal, podszedl do kominka i poprawil plonace bierwiona kilkoma zrecznymi ruchami pogrzebacza. Ogien na nowo obudzil sie do zycia i od razu zrobilo sie cieplej.
Widok Devlina wprawial Amande w stan dziwnego oszolomienia. Dostrzegala w nim dzisiaj nie tylko pewnosc siebie, ale rowniez wytrwalosc i nieustepliwosc. Zdala sobie sprawe, ze taki czlowiek jak on dla osiagniecia wyznaczonego sobie celu zrobi wszystko, ucieknie sie do prosby, grozby, pochlebstwa, moze nawet szantazu. Ten pol-Irlandczyk, nisko urodzony, choc jego wyglad i sposob bycia na to nie wskazywaly, z pewnoscia ciezko zapracowal na sukces i pozycje, ktore udalo mu sie osiagnac. Na pewno bardzo sie trudzil i wiele poswiecil. Gdyby nie byl takim zarozumialym, irytujacym lajdakiem, to moze nawet by go podziwiala.
– Marne dziesiec funtow – powiedzial, wracajac do ich wczesniejszej dyskusji na temat nie wydanej powiesci. – Pewnie podpisala pani umowe na tantiemy autorskie, jesli ksiazka wyjdzie drukiem, tak?
Usmiechnela sie kwasno i wzruszyla ramionami.
– Coz, wiedzialam, ze mam niewielkie szanse na jakiekolwiek pieniadze. Autorzy nie maja mozliwosci skontrolowania kosztow, jakie ponosi wydawca. Spodziewalam sie, ze bez wzgledu na liczbe sprzedanych egzemplarzy, pan Steadman nie przyzna sie do zadnego zysku.
Nagle twarz Devlina przybrala nieprzenikniony wyraz.
– Dziesiec funtow to nie taka niska suma, jak na pierwsza powiesc. Teraz jednak
Amanda dolala sobie herbaty do filizanki i za wszelka cene starala sie zachowac znudzony, pozbawiony wszelkiego zainteresowania wyraz twarzy.
– Bardzo jestem ciekawa, jakie wynagrodzenie uznalby pan za odpowiednie.
– Dla zachowania uczciwych i przyjaznych stosunkow sluzbowych jestem gotow zaplacic piec tysiecy funtow za prawa do publikacji
Amanda omal nie upuscila lyzeczki. Drzaca reka wsypala jeszcze troche cukru do herbaty i niepewnie zamieszala napar. Przez jej glowe przebiegaly chaotyczne mysli. Piec tysiecy… prawie dwa razy tyle, ile zaplacono jej za ostatnia powiesc. W dodatku dostanie taka sume za prace, ktora juz prawie wykonala.
Czula, jak jej serce niecierpliwie trzepocze w piersi. Ta propozycja wydawala sie jej zbyt piekna, zeby byla prawdziwa… no i jej prestiz jako autorki mogl ucierpiec, jesli powiesc ukaze sie w odcinkowej formie.
– Panska oferta jest warta namyslu – powiedziala ostroznie. – Choc, prawde powiedziawszy, niechetnie mysle o tym, ze mialabym zostac autorka powiesci broszurowych.
– W takim razie podam kilka liczb, zeby pani mogla sie nad tym zastanowic. Wedlug moich szacunkow pani ostatnia powiesc sprzedala sie w trzech tysiacach egzemplarzy.
– Sprzedano trzy tysiace piecset egzemplarzy – poprawila go Amanda, troche urazona.
Devlin skinal glowa, a kaciki jego ust lekko drgnely w usmiechu.
– To imponujacy naklad jak na trzytomowa powiesc. Jesli jednak pani pozwoli mi wydac swoja ksiazke w comiesiecznych broszurowych odcinkach, na poczatek wydrukuje dziesiec tysiecy i jestem pewien, ze w nastepnym miesiacu podwoje te liczbe. Ostatni odcinek wydam w nakladzie okolo szescdziesieciu tysiecy egzemplarzy. Nie, moja droga panno Briars, ja nie zartuje. Kiedy omawiam interesy, zawsze jestem powazny. Na pewno slyszala pani o mlodym Dickensie, reporterze z „Evening Chronicie'? Bentley, jego wydawca, co miesiac sprzedaje co najmniej sto tysiecy egzemplarzy
– Sto tysiecy – powtorzyla Amanda, nawet nie probujac ukryc zdziwienia. Oczywiscie, jak kazdy milosnik literatury w Londynie, znala nazwisko Charlesa Dickensa, poniewaz jego powiesc w odcinkach,
– Nie mozna powiedziec, zebym byla przesadnie skromna -zaczela z namyslem. – Wiem, ze jestem niezla pisarka. Ale moja prace trudno porownywac z ksiazkami pana Dickensa. W moich powiesciach nie ma humoru. Nie potrafilabym tez nasladowac jego stylu.
– Nie chce, zeby pani kogokolwiek nasladowala. Chce wydac powiesc w odcinkach napisana pani piorem, panno Briars… cos romantycznego i chwytajacego za serce. Zapewniam pania, ze czytelnicy beda sledzili
– Nie moze pan byc tego pewien – zaprotestowala.
Devlin usmiechnal sie niespodziewanie, blyskajac bialymi zebami.
– Nie. Ale chetnie zaryzykuje, jesli i pani jest na to gotowa. Bez wzgledu na to, czy przedsiewziecie wypali, czy nie, bedzie pani miala pieniadze w kieszeni… i bedzie pani mogla spedzic reszte zycia na pisaniu powiesci w trzech tomach, jesli takie jest pani zyczenie.
Podszedl blizej i wsparl sie o mahoniowe porecze fotela, na ktorym siedziala Amanda. Nie mogla wstac, nawet gdyby chciala, bo zagrodzil jej droge.
– Zgodz sie, Amando – namawial. – Nie pozalujesz.
Odchylila sie do tylu. Twarz Devlina, o rozbrajajaco niebieskich oczach, przywodzila na mysl rzezby i portrety