impetem trafila go w ramie. Ryknal z bolu i gniewu, i znow rzucil sie na Devlina.
Kiedy mezczyzni sie bili, Amanda goraczkowo rozgladala sie wokol, az jej wzrok natrafil na zestaw narzedzi do rozpalania ognia w kominku.
– Doskonale – mruknela pod nosem i chwycila dlugi pogrzebacz o mosieznej raczce.
Lord Tirwitt byl tak zaabsorbowany probami nadziania Devlina na ostrze laski, ze nie zauwazyl zachodzacej go od tylu Amandy. Trzymajac pogrzebacz oburacz, uniosla go wysoko i wymierzyla mu cios w tyl glowy, starajac sie nie uderzyc zbyt mocno. Chciala go pozbawic przytomnosci, a nie zycia, nie byla jednak wprawiona w sztuce walki, wiec pierwszy cios byl zbyt slaby. Dziwnie sie czula, wymierzajac cios pogrzebaczem w glowe czlowieka. Odglos uderzenia niemal przyprawil ja o mdlosci. Ku jej przerazeniu, lord Tirwitt odwrocil sie i spojrzal na nia mocno zdziwiony. Zakonczona ostrzem laska zadrzala w jego pulchnych dloniach. Amanda uderzyla ponownie, tym razem w czolo.
Tirwitt wolno osunal sie na podloge, powieki mu opadly. Oszolomiona Amanda natychmiast wypuscila z rak pogrzebacz.
Devlin pochylil sie nad lezacym.
– Zabilam go? – spytala niepewnie.
5
Nie, nie zabilas go- odpowiedzial Devlin na jej pelne niepokoju pytanie. – Niestety bedzie zyl. – Przestapil przez nieprzytomnego i szybko otworzyl drzwi. Zobaczyl wynajetego zbira w pelnej gotowosci do ataku i blyskawicznie, z rozmachem, wymierzyl mu cios w brzuch. Podejrzany typ steknal, zgial sie we dwoje i upadl na podloge. – Fretwell! – zawolal Devlin, lekko tylko podnoszac glos. Postronny obserwator moglby pomyslec, ze wzywa podwladnego, zeby mu przyniosl nastepny dzbanek z herbata. – Fretwell, gdzie jestes?
Kierownik zjawil sie po niecalej minucie, lekko dyszac z wysilku. Z wyrazna ulga zobaczyl pracodawce calego i zdrowego. Za nim stalo dwoch krzepkich, muskularnych mlodych ludzi.
– Wlasnie poslalem po policjanta z posterunku przy Bow Street – wysapal. -1 przyprowadzilem dwoch chlopcow z magazynu, zeby pomogli mi uporac sie z ta… – Z odraza spojrzal na zbira. – Z ta kanalia – dokonczyl, krzywiac sie.
– Wielkie dzieki – ironicznie odrzekl Devlin. – Dobra robota, Fretwell. Zdaje sie jednak, ze panna Briars zdazyla juz opanowac sytuacje.
– Panna Briars? – Zaskoczony kierownik spojrzal na Amande, stojaca nad bezwladnym cialem Tirwitta. – Chce pan powiedziec, ze…
– Przylozyla mu w glowe pogrzebaczem – wyjasnil Devlin. Kaciki ust zadrzaly mu z rozbawienia.
– Widze, ze panowie swietnie sie bawia moim kosztem -wtracila Amanda. – Ale moze najpierw nalezaloby zajac sie rana, zanim wykrwawi sie pan na smierc.
– Dobry Boze! – wykrzyknal Fretwell, widzac, ze czerwona plama na szarej kamizelce zwierzchnika powieksza sie z kazda sekunda. – Zaraz posle po doktora. Nie zauwazylem, ze ten szaleniec pana zranil.
– To tylko drasniecie. – Devlin machnal reka. – Nie potrzebuje lekarza.
– Wydaje mi sie, ze jednak pan potrzebuje. – Twarz Fretwella niepokojaco poszarzala. Jak zahipnotyzowany wpatrywal sie w krwawa plame na ubraniu pracodawcy.
– Obejrze te rane – oznajmila stanowczo Amanda. Po latach opieki nad chorymi rodzicami krew nie robila na niej najmniejszego wrazenia. – Niech sie pan zajmie usunieciem lorda Tirwitta z biura – polecila Fretwellowi. – Ja tymczasem opatrze panskiego szefa. – Zwrocila sie do Devlina: – Prosze zdjac surdut i usiasc.
Devlin posluchal i krzywiac sie nieco, zaczal sie rozbierac. Amanda pospieszyla mu z pomoca. Domyslila sie, ze teraz rana musi go juz piec zywym ogniem. Nawet jesli bylo to tylko drasniecie, nalezalo je opatrzyc. Ktoz mogl wiedziec, do czego jeszcze lord Tirwitt uzywal ostatnio swojej laski.
Wziela surdut i przewiesila przez oparcie stojacego obok krzesla. Byl przesycony zapachem i cieplem ciala Jacka. Ten zapach wabil ja niczym narkotyk i przez krotka chwile miala ochote wtulic twarz w faldy miekkiej welny.
Devlin czujnie patrzyl na chlopcow z magazynu, ktorzy wlasnie wynosili z biura bezwladne cialo. Gdy Tirwitt jeknal w cichym protescie, twarz Devlina przybrala wyraz posepnej satysfakcji.
– Mam nadzieje, ze ten dran ocknie sie z piekielnym bolem glowy – wymamrotal. – Zycze mu, zeby…
– Prosze pana – przerwala mu Amanda i lekko pchnela go w tyl, tak ze przysiadl na skraju mahoniowego biurka. – Prosze nad soba panowac. Nie watpie, ze zna pan najwymyslniejsze przeklenstwa, ale nie zycze sobie ich sluchac.
Devlin usmiechnal sie, rozbawiony. Siedzial nieruchomo, a Amanda zrecznymi, drobnymi palcami rozwiazala mu jedwabny fular. Zsunela z szyi szary jedwab i zaczela rozpinac guziki koszuli. Kiedy poczula na sobie wzrok Devlina, zrobilo jej sie nieswojo. W jego blekitnych oczach widziala serdecznosc, ale i wesole blyski. Bez watpienia ta sytuacja bardzo go bawila.
Kiedy Fretwell i chlopcy z magazynu opuscili biuro, powiedzial:
– Widze, ze rozbieranie mnie to jedna z twoich ulubionych rozrywek, Amando.
Zatrzymala sie przy trzecim guziku koszuli. Policzki jej poczerwienialy, ale nie odwrocila wzroku, tylko smialo patrzyla Jackowi w oczy.
– Niech pan nie bierze mojego wspolczucia dla rannych stworzen za przejaw osobistej sympatii do pana. Kiedys zabandazowalam lape bezdomnemu psu, ktorego znalazlam we wsi. Pan nalezy do tej samej kategorii co to nieszczesne zwierze.
– Moj aniol milosierdzia – wymamrotal Devlin z rozbawieniem. Nic wiecej nie powiedzial, tylko patrzyl, jak rozpina mu koszule i kamizelke.
Amanda nieraz pomagala ubierac sie i rozbierac choremu ojcu, wiec teraz wcale nie czula sie skrepowana. Niemniej jednak co innego pomagac choremu czlonkowi rodziny, a calkiem co innego zdejmowac ubranie z mlodego, zdrowego mezczyzny.
Pomogla mu zdjac poplamiona krwia kamizelke i do konca rozpiela koszule. Im wiecej ukazywalo sie nagiego ciala, tym bardziej palily ja policzki.
– Ja to zrobie – niespodziewanie szorstko powiedzial Jack, kiedy siegnela do guzikow przy mankietach koszuli. Rozpial je zrecznie, chociaz widac bylo, ze kazdy ruch sprawia mu bol. – Przeklety Tirwitt – steknal. – Jesli ta rana sie zaogni, znajde lajdaka i…
– Nie zaogni sie – zapewnila Amanda. – Dokladnie ja oczyszcze i zabandazuje. Za dzien lub dwa bedzie pan mogl wrocic do normalnego trybu zycia. – Delikatnie zsunela koszule z jego szerokich ramion; zlotawa skora zalsnila w swietle kominka. Zwinieta koszula osuszyla rane. Ciecie mialo okolo pietnastu centymetrow dlugosci i znajdowalo sie na lewym boku, tuz pod zebrami. Tak jak zapewnial Devlin, bylo to tylko drasniecie, ale dosc glebokie. Amanda mocno przycisnela zwinieta koszule do krwawiacej rany i przytrzymala ja na miejscu.
– Ostroznie – powiedzial cicho Devlin. – Zaplamisz sobie suknie.
– Spierze sie – uspokoila go obojetnym tonem. – Czy ma pan w biurze jakis alkohol? Moze brandy?
– Mam whisky. Stoi w tej malej szafce obok biblioteczki. Ale po co to? Czyzby widok mojego nagiego ciala tak cie oslabil, ze musisz sie troche wzmocnic?
– Alez z pana nieznosny zarozumialec – odrzekla surowo, chociaz nie potrafila ukryc usmiechu. – Nic podobnego. Zamierzam uzyc alkoholu do dezynfekcji.
Nadal trzymala zwinieta koszule przylozona do rany. Stala tak blisko, ze lewe kolano Jacka krylo sie w obfitych faldach jej szeleszczacej spodnicy. Siedzial nieruchomo, nie probujac jej dotknac. Szare, welniane spodnie opinaly jego umiesnione nogi. Jakby chcial pokazac, ze nie jest dla niej zagrozeniem, odchylil sie nieco w tyl, rozluznil sie i oparl dlonie o krawedz biurka.
Amanda starala sie nie patrzec na niego zbyt otwarcie, ale przekleta ciekawosc zwyciezyla. Devlin byl ksztaltny i pieknie umiesniony, jak czarno-zloty tygrys, ktorego kiedys widziala w parkowej menazerii. Bez ubrania wydawal sie jeszcze lepiej zbudowany. Cialo mial sprezyste, muskularne, skora wydawala sie mocna, a zarazem jedwabista. Na brzuchu wyraznie rysowaly sie pasma miesni. Widziala juz rzezby i rysunki przedstawiajace meskie ciala, ale zadne nie przekazywaly ciepla ani kryjacej sie w nich sily.
Z jakiegos powodu artystyczne wyobrazenia nie odzwierciedlaly fascynujacych szczegolow, takich jak