– Niech to bedzie prezent – powiedzial Jack. – Perypetie lorda T. sa opisane w rozdziale szostym lub siodmym. Przekona sie pani, ze mogla sie w nim obudzic zadza mordu.
– Nie moge zabrac takiej nieprzyzwoitej ksiazki do domu -zaprotestowala, wpatrujac sie w skomplikowany, zlocony motyw na okladce. Po krotkiej chwili odkryla, ze jesli sie spoglada na splatane zawijasy wystarczajaco dlugo, mozna sie w nich dopatrzyc dosc obscenicznych ksztaltow. Spojrzala gniewnie na Jacka: – Skad panu przyszlo do glowy, ze zechce cos takiego przeczytac?
– W ramach gromadzenia materialow do swoich nowych powiesci – wyjasnil niewinnie. – Jest pani kobieta swiatowa, prawda? A poza tym ta ksiazka wcale nie jest taka znowu nieprzyzwoita. – Pochylil sie, a jego cichy szept sprawil, ze poczula na karku dziwne mrowienie. – Jesli chce pani przeczytac cos naprawde dekadenckiego, to moge pokazac kilka egzemplarzy, po ktorych przeczytaniu rumienilaby sie pani przez miesiac.
– Nie watpie, ze ma pan takie „dziela' – odrzekla chlodno, chociaz dlonie jej zwilgotnialy, a po plecach przebiegl goracy dreszcz. Ze zloscia zdala sobie sprawe, ze nie moze mu zwrocic tej przekletej ksiazki, poniewaz na pewno zostana na okladce slady wilgotnych dloni. – Jestem pewna, ze pani Bradshaw doskonale opisala przezycia zwiazane z uprawianiem swojej profesji. Dziekuje za dostarczenie mi materialow, ktore byc moze wykorzystam w swoich przyszlych pracach.
Rozesmial sie glosno.
– Przynajmniej tak sie moge odwdzieczyc za to, ze sprawnie pozbyla sie pani lorda Tirwitta.
Wzruszyla ramionami, jakby nie przywiazywala do tego najmniejszego znaczenia.
– Gdybym pozwolila, zeby pana zamordowal, nigdy bym nie dostala swoich pieciu tysiecy funtow.
– A wiec zdecydowala sie pani przyjac moja oferte?
Amanda zawahala sie, ale skinela glowa, choc mine miala niezbyt zadowolona.
– Wyglada na to, ze mial pan racje. Rzeczywiscie mozna mnie kupic.
– No, coz… Moze pocieszy pania fakt, ze wyznaczyla pani bardzo wysoka cene.
– Nie chcialam sprawdzac, czy naprawde znizylby sie pan do szantazu, zeby naklonic niechetnego autora do wspolpracy.
– Zwykle nie uciekam sie do takich srodkow – zapewnil -no ale tez nigdy nie pragnalem zadnego autora tak bardzo.
Ruszyl ku niej z wolna, a Amanda jeszcze mocniej zacisnela dlon na ksiazce. Jack przypominal podkradajacego sie sprezystym krokiem tygrysa. Nagle poczula, ze znow ogarnia ja zdenerwowanie.
– Zgodzilam sie z panem wspolpracowac, ale to nie znaczy, ze moze pan sobie za duzo pozwalac.
– Oczywiscie.
Cofala sie przed nim, az poczula za plecami biblioteczke. Oparla glowe o grzbiety oprawnych w skore tomow.
– Chcialem tylko przypieczetowac nasza umowe usciskiem dloni.
– Usciskiem dloni – powtorzyla drzacym glosem. – Chyba moge pozwolic… – Nerwowo chwycila powietrze i przygryzla warge, kiedy poczula, ze jego duza reka zaciska sie na jej dloni. Wiecznie zmarzniete palce otoczylo przyjemne cieplo. Trzymal jej reke w uscisku i nie chcial wypuscic. Czula sie tak, jakby ja bral w posiadanie. Dzielila ich tak wielka roznica wzrostu, ze chcac spojrzec mu w oczy, musiala uniesc glowe pod bardzo niewygodnym katem. Choc figure miala pelna, przy nim wygladala jak krucha, porcelanowa laleczka.
Nie potrafila zapanowac nad przyspieszonym oddechem i po chwili zaczelo jej sie krecic w glowie.
– Dlaczego koniecznie chce pan wydac moja powiesc w odcinkach? – wydusila w koncu.
Devlin nadal sciskal jej dlon.
– Poniewaz, moim zdaniem, kupowanie ksiazek nie powinno byc przywilejem bogaczy. Chce drukowac takie ksiazki, na ktore wszyscy beda mogli sobie pozwolic. Biedak o wiele bardziej niz bogacz potrzebuje ucieczki od rzeczywistosci.
– Ucieczka od rzeczywistosci… – Nigdy nie slyszala, zeby ktos w ten sposob okreslil literature.
– Tak, dzieki ksiazce mozna zapomniec, gdzie, kim i czym sie jest. Kazdy tego potrzebuje. W przeszlosci zdarzylo mi sie raz czy dwa, ze jedynie ksiazka uchronila mnie przed szalenstwem. Ja…
Urwal nagle i Amanda zdala sobie sprawe, ze to zwierzenie wyrwalo mu sie mimowolnie. W pokoju zapanowala niezreczna cisza, przerywana tylko wesolym trzaskaniem ognia na kominku. Amanda miala wrazenie, ze powietrze az drga od niewyrazonych emocji. Chciala mu powiedziec, ze doskonale rozumie, o co mu chodzi, ze ona rowniez doswiadczyla zbawiennej mocy slowa pisanego. W jej zyciu rowniez zdarzaly sie chwile, w ktorych ksiazka byla jedyna przyjemnoscia.
Stali tak blisko siebie, ze czula bijace od niego cieplo. Zagryzla warge, zeby nie zapytac o jego tajemnicza przeszlosc. Ciekawilo ja, od czego musial uciekac w swiat ksiazek i czy mialo to cos wspolnego z bliznami na plecach.
– Amando – wyszeptal.
Chociaz w jego glosie ani spojrzeniu nie bylo nic dwuznacznego, przypomnial jej sie dzien urodzin… delikatny dotyk skory… slodycz ust, jedwabistosc ciemnych wlosow.
Szukala odpowiednich slow, zeby przerwac zakleta cisze. Czula, ze musi natychmiast polozyc kres tej dziwacznej sytuacji, bala sie jednak, ze jesli sprobuje cos powiedziec, zacznie sie jakac i zacinac niczym zdenerwowany podlotek. Ten czlowiek wywieral na nia przerazajacy wplyw.
Na szczescie cisze przerwalo nadejscie Oskara Fretwella, ktory zapukal krotko do drzwi i nie czekajac na zaproszenie, wszedl do srodka. Wydawal sie nie zauwazac, ze Amanda nerwowo odskoczyla od Jacka i poczerwieniala ze wstydu.
– Bardzo pana przepraszam – zwrocil sie do Devlina. – Ale wlasnie przybyl policjant, pan Jacob Romley. Aresztowal lorda Tirwitta i chce zadac panu kilka pytan jako uczestnikowi tego zamieszania.
Devlin nic nie odpowiedzial, tylko patrzyl na Amande jak wyglodnialy kot, ktoremu wlasnie wyrwala sie z pazurow wyjatkowo smakowita mysz.
– Musze juz isc – powiedziala Amanda. Wziela rekawiczki z fotela przy kominku i zaczela spiesznie wciagac je na dlonie. – Nie bede panu dluzej przeszkadzac. I bylabym wdzieczna, gdyby nie wspominal pan mego nazwiska panu Romleyowi. Nie chce, zeby pisano o mnie w brukowcach czy innych tego rodzaju pismach. Niech chwala za pokonanie lorda Tirwitta przypadnie tylko panu.
– Rozglos pomoglby sprzedac pani ksiazke w wiekszym nakladzie – zauwazyl Devlin.
– Chce, zeby moje ksiazki sprzedawaly sie dlatego, ze sa dobre, a nie z powodu jakichs pospolitych plotek.
Wydawal sie szczerze zdziwiony.
– A czy to ma jakies znaczenie? Grunt, zeby sie sprzedawaly.
Rozesmiala sie i spojrzala na mlodego czlowieka, czekajacego przy drzwiach.
– Odprowadzi mnie pan do wyjscia?
– Z najwieksza przyjemnoscia. – Fretwell szarmancko podal jej ramie i razem wyszli z biura.
Jack zawsze lubil Gemme Bradshaw. Byli do siebie podobni: dwoje zaprawionych w bojach ludzi, ktorzy bez zadnej pomocy doszli do czegos w swiecie, rzadko obchodzacym sie laskawie z nisko urodzonymi. Kazde z nich wczesnie w zyciu przekonalo sie, ze szanse na sukces musi sobie dac samo. Ta swiadomosc, polaczona z odrobina szczescia, pozwolila im wspiac sie na szczyty w wybranych przez siebie dziedzinach. W jego przypadku bylo to wydawanie ksiazek, w jej – prostytucja.
Choc Gemma zaczela jako uliczna prostytutka i bez watpienia byla w tym doskonala, szybko doszla do wniosku, ze zagrozenie chorobami, przemoc i przedwczesne starzenie, tak powszechne w tym fachu, wcale jej nie odpowiadaja. Znalazla sobie opiekuna na tyle bogatego, ze kupil jej niewielki dom. Tam wlasnie zalozyla najlepszy dom publiczny w Londynie.
Zarzadzala swoim interesem bardzo inteligentnie i swiadczyla uslugi na najwyzszym poziomie. Starannie dobierala i szkolila swoje dziewczyny. Udalo jej sie sprawic, ze traktowano je jak luksusowy towar do nabycia za astronomiczne wrecz sumy. Nigdy nie brakowalo dzentelmenow chetnych do skorzystania z ich uslug za duze pieniadze.
Chociaz Jack docenial urode dziewczat pracujacych w duzym ceglanym domu o szesciu bialych kolumnach na froncie, nigdy nie skorzystal z oferty Gemmy, ktora stale proponowala mu darmowa noc z jakas swoja pracownica. Nie interesowalo go spedzenie nocy z kobieta, ktora oddawala sie za pieniadze. Lubil zdobywac swoja partnerke, uwielbial sztuke flirtowania i uwodzenia. Nic nie podniecalo go tak jak wyzwanie.
Prawie dwa lata minely od dnia, w ktorym Jack zwrocil sie do pani Bradshaw i zaproponowal, zeby napisala