tempo londynskiego zycia. Lubila tez to, ze kazdy dzien zaczynal sie od glosnych krzykow ulicznych handlarzy za oknem, a konczyl turkotaniem kol po bruku, kiedy prywatne i wynajete powozy wiozly ludzi do wieczornych zajec. Bardzo jej sie podobalo, ze kazdego dnia w tygodniu mogla pojsc na jakas proszona kolacje, wieczor recytatorski lub wziac udzial w dyskusji literackiej.
Ku swojemu zaskoczeniu stwierdzila, ze w literackim swiatku Londynu jest postacia dosc popularna. Wielu wydawcow, poetow, dziennikarzy i innych powiesciopisarzy znalo jej nazwisko i czytalo jej ksiazki. W Windsorze znajomi uwazali jej pisarstwo za cos niepowaznego. Nie pochwalali takich powiesci i dawali jej do zrozumienia, ze sa zbyt pospolite dla przyzwoitych ludzi.
Prawde mowiac, Amanda sama nie mogla zrozumiec, dlaczego swiat, ktory przedstawia w swoich ksiazkach, tak bardzo rozni sie od tego, w ktorym sie obraca. Kiedy siadala nad nie zapisana kartka papieru, pioro w jej dloni nagle zaczynalo zyc wlasnym zyciem. Opisywala ludzi zupelnie innych od tych, ktorych spotykala na co dzien. Niekiedy byli gwaltowni, brutalni, ale zawsze pelni pasji. Niektorzy konczyli zle, inni odnosili sukcesy, mimo calkowitego braku moralnosci. Poniewaz swoich fikcyjnych postaci nie wzorowala na nikim z rzeczywistosci, doszla do wniosku, ze ich uczucia i pasje musialy miec swoje odpowiedniki w jej sercu. Kiedy glebiej sie nad tym twierdzeniem zastanawiala, zaczynalo ja ono napawac niepokojem.
Jack wspomnial cos o powiesciach z wyzszych sfer… Przeczytala takich wiele, opisywaly ludzi zajmujacych wysoka pozycje spoleczna, ich dostatnie zycie, romanse, stroje i bizuterie. Amanda jednak tak naprawde malo wiedziala o ich zyciu, ze nie potrafilaby napisac o nich powiesci, nawet gdyby obiecano jej za to gore zlota. Pisala natomiast o ludziach z prowincji, farmerach, duchownych, wojskowych i dziedzicach niewielkich majatkow ziemskich. Na szczescie jej powiesci przemawialy do czytelnikow i doskonale sie sprzedawaly.
Tydzien po urodzinach przyjela zaproszenie na kolacje do pana Thaddeusa Talbota, prawnika, ktory negocjowal umowy i zalatwial sprawy formalne wielu pisarzy. Amanda nie spotkala jeszcze bardziej niefrasobliwego sybaryty niz on. Wydawal garsciami pieniadze, pil i palil jak smok, uprawial hazard, uganial sie za spodniczkami, krotko mowiac, wspaniale sie bawil. Na kolacje do niego przychodzily tlumy gosci, poniewaz zawsze mozna bylo tam liczyc na doskonale jedzenie w duzych ilosciach, lejace sie strumieniami wino i wesola atmosfere.
– Tak sie ciesze, ze pani dzisiaj wychodzi, panno Amando -powiedziala Sukey, niska, drobna kobieta o zywym usposobieniu, ktora od wielu lat pracowala w rodzinie Briarsow. -Az dziw, ze nie dostala pani migreny. Tyle pani w tym tygodniu pisala, ze strach.
– Musialam skonczyc powiesc. – Amanda przegladala sie w lustrze wiszacym w korytarzu. – Nie mialam odwagi nigdzie sie pokazac, bo na pewno ktos zaraz donioslby panu Sheffieldowi, ze zamiast pracowac, hulam sobie w najlepsze.
Sukey parsknela smiechem, slyszac nazwisko wydawcy ksiazek Amandy, ponurego, zasadniczego dzentelmena, ktory nieustannie sie zamartwial, ze garstka jego pisarzy wpadnie w wir zycia towarzyskiego Londynu i zaniedba prace nad nowymi powiesciami. Prawde mowiac, mial powod do niepokoju. Miasto oferowalo tyle rozrywek, ze latwo bylo zapomniec o obowiazkach.
Amanda zauwazyla, ze na szybie dlugiego, waskiego okna przy drzwiach osadzil sie szron. Zadrzala. Tesknie spojrzala na przytulny salon. Nagle zapragnela wlozyc wygodna stara suknie i spedzic wieczor z ksiazka przy kominku.
– Zdaje sie, ze dzis jest bardzo zimno – stwierdzila.
Sukey pospiesznie przyniosla czarna, zimowa peleryne z aksamitu. Jej paplanina rozbrzmiewala donosnie w waskim korytarzu.
– To nic, ze zimno, panno Amando. Jeszcze niejeden wieczor i dzien spedzi pani przy kominku, kiedy bedzie pani za stara i za slaba, zeby znosic zimowe wiatry. Teraz trzeba sie bawic, spotykac z przyjaciolmi. Co znaczy troche chlodu? Kiedy pani wroci, zadbam, zeby czekala na pania ciepla posciel i gorace mleko z brandy.
– Dobrze, Sukey – odparla poslusznie Amanda i usmiechnela sie do pokojowki.
– Aha, panno Amando… – Sukey postanowila udzielic jej kilku pouczen. – Niech pani troche powsciagnie swoj ostry jezyk, kiedy bedzie pani w towarzystwie dzentelmenow. Troche komplementow, kilka usmiechow, slodka mina, zeby wygladalo, ze sie pani zgadza z tym, co wygaduja o polityce i takich tam innych…
– Sukey! – Amanda przerwala jej cierpko. – Czyzbys wciaz jeszcze miala nadzieje, ze ktoregos dnia wyjde za maz?
– No przeciez to sie moze zdarzyc. Wszystko mozliwe -upierala sie pokojowka.
– Wybieram sie na to przyjecie tylko po to, zeby sie zobaczyc ze znajomymi i porozmawiac na ciekawe tematy – powiadomila ja Amanda. – Na pewno nie bede tam polowac na meza!
– No tak, ale wyglada pani dzisiaj przeslicznie. – Sukey spojrzala z aprobata na czarna wieczorowa suknie swojej pani. Kreacja uszyta byla z polyskliwego jedwabiu, miala gleboki dekolt i ciasno opinala ponetne ksztalty wlascicielki. Gorset i rekawy byly ozdobione rzedami polyskliwych dzetow. Stroju dopelnialy czarne pantofelki i rekawiczki z miekkiej skorki. Amanda wygladala elegancko i kuszaco. Przedtem nigdy przesadnie nie dbala o stroje, niedawno jednak, po naradzie ze znana londynska krawcowa, zamowila kilka modnych, nowych sukien.
Sukey podala jej podbita gronostajami peleryne, Amanda wsunela ramiona w obszyte jedwabiem rozciecia i zapiela pod szyja zlota klamre. Na starannie uczesanych wlosach ostroznie umiescila duzy, paryski kapelusz z czarnego aksamitu, ozdobiony rozowym jedwabiem. Za rada Sukey zdecydowala sie dzis upiac wlosy inaczej. Luzniej zwinela wezel i wypuscila kilka wijacych sie loczkow na kark i czolo.
– Jestem pewna, ze jeszcze zlapie pani meza – upierala sie pokojowka. – Moze nawet spotka go pani dzisiaj wieczorem.
– Nie chce miec meza – uciela krotko Amanda. – Wole niezaleznosc.
– Niezaleznosc – zawolala Sukey, wznoszac w gore oczy. -Cos mi sie wydaje, ze bardziej by sie pani przydal maz w cieplym lozku.
– Sukey – zganila ja z dezaprobata Amanda, ale pokojowka tylko sie rozesmiala. Pozwalala sobie na takie smiale uwagi, poniewaz nie byla juz mloda dziewczyna i pracowala dla rodziny Briarsow od wielu lat.
– Jestem pewna, ze zlapie pani lepszego meza niz kazda z pani siostr, niech im Bog blogoslawi – oznajmila Sukey. – Zawsze powtarzam, ze najlepsze kaski dostaja sie tym, ktorzy potrafia cierpliwie czekac.
– Ktoz moglby ci zaprzeczyc? – zapytala kpiaco Amanda. Zmruzyla oczy, kiedy lokaj Charles nagle otworzyl drzwi i do domu wdarl sie podmuch lodowatego wiatru.
– Powoz gotowy, panno Amando – oswiadczyl radosnie. Na ramieniu trzymal starannie zlozony pled do nakrycia kolan pani. Odprowadzil ja do starego, ale dobrze utrzymanego powozu, pomogl wsiasc i troskliwie okryl pledem.
Amanda usiadla wygodnie na wysluzonej, obitej skora lawce, otulila sie ciasniej peleryna i z usmiechem pomyslala o czekajacym ja przyjeciu. Zycie jest takie piekne, pomyslala. Miala przyjaciol, wygodny dom i zawod, nie tylko interesujacy, ale na dodatek przynoszacy dobry dochod. I tylko te ciagle upomnienia Sukey, ze wreszcie powinna znalezc sobie meza, bardzo ja zirytowaly.
W zyciu Amandy nie bylo miejsca dla mezczyzny. Nie chciala, zeby ktokolwiek kontrolowal, co mowi i robi, i w jakikolwiek sposob ograniczal jej wolnosc. Nieznosna byla sama mysl o mezu, ktorego pozycja, zgodnie z prawem i utartymi zwyczajami, bylaby o wiele wyzsza niz zony. Jesliby wyniknal miedzy nimi jakis spor, ostatnie slowo zawsze nalezaloby do meza. Moglby jej odebrac wszystkie zarobki, gdyby tylko mial taka zachcianke. A kiedy pojawilyby sie dzieci, z mocy prawa bylyby jego wlasnoscia. Amanda wiedziala, ze nigdy z wlasnej woli nie dalaby drugiemu czlowiekowi takiej wladzy nad soba. I nie chodzilo o to, ze nie lubila mezczyzn. Przeciwnie, uwazala, ze skoro potrafili tak urzadzic swiat, zeby wlasnie im zylo sie najwygodniej, to musza byc dosyc bystrzy.
A jednak… jak by to bylo milo chadzac na przyjecia i wyklady z ukochanym towarzyszem zycia. Miec kogos, z kim mozna by dyskutowac, spierac sie lub dzielic przemysleniami. Kogos, z kim jadalaby posilki i do kogo moglaby sie przytulic w lozku, zeby sie rozgrzac w mrozna zimowa noc. Coz, wszystko ma swoja cene, wiec te niezaleznosc oplacala samotnoscia.
Wspomnienie o tym, co sie wydarzylo zaledwie tydzien temu, wciaz do niej wracalo, mimo ze bardzo sie starala o wszystkim zapomniec.
– Jack – wyszeptala, bezwiednie kladac reke na piersi, gdzie poczula jakis dziwny ucisk. W pamieci wciaz widziala jego twarz o niespotykanie niebieskich oczach, slyszala glebokie, chrapliwe brzmienie jego glosu. Dla niektorych kobiet taki romantyczny wieczor byl czyms zwyklym, ale dla niej bylo to najbardziej niesamowite doswiadczenie calego zycia.