Co z tego nie jest prawda? – pomyslal.
– Nie pogniewa sie pan, jesli to ja zadam panu teraz kilka pytan? – spytal wreszcie.
– Sadzilem, ze moze pan pytac o wszystko, co zechce. Z moja zgoda i bez.
– Inne okolicznosci, inny powod pytan. – Wal pan.
– Kochal ja pan?
– Widzial ja pan kiedys?
Vicary uswiadomil sobie, ze nigdy jej nie widzial. Tylko na zdjeciach. Jordan mowil dalej:
– Tak, kochalem ja. Byla piekna, inteligentna, czarujaca kobieta i, jak sie okazuje, rowniez wyjatkowo utalentowana aktorka. I moze mi pan wierzyc lub nie, ale wydawalo mi sie, ze stalaby sie dobra matka dla mojego syna.
– Nadal ja pan kocha? Jordan odwrocil wzrok.
– Kocham tego kogos, za kogo ja bralem. Nie kocham tej kobiety, ktora, jak mi mowicie, ona jest. Cos we mnie niemal wierzy, ze to wszystko jakis zart. Przypuszczam, ze wlasnie to nas obu laczy.
– Mianowicie?
– Ze zakochalismy sie w nieodpowiednich kobietach. Vicary sie zasmial. Spojrzal na zegarek.
– Robi sie pozno.
– Tak – odparl Jordan.
Vicary wstal i poprowadzil Jordana do biblioteki. Otworzyl teczke i wyjal sterte dokumentow. Podal je Jordanowi, ktory wlozyl plik do swojej walizeczki. Stali w niezrecznym milczeniu. Przerwal je Vicary.
– Przepraszam. Gdyby dalo sie to zrobic inaczej, zrobilbym. Ale nie ma innego wyjscia. Przynajmniej na razie.
Jordan nie odpowiedzial.
– Jedno mi nie daje spokoju od chwili pana przesluchania. Dlaczego nie pamietal pan nazwisk mezczyzn, ktorzy jako pierwsi zjawili sie u pana w sprawie operacji
– Tamtego tygodnia spotkalem sie z mnostwem osob. Polowy ich nie pamietam.
– Twierdzil pan, ze jeden byl Anglikiem.
– Tak.
– A nie nazywal sie przypadkiem Brum?
– Nie, nie nazywal sie Brum – odparl bez wahania Jordan. – To bym raczej zapamietal. No, na mnie chyba juz czas.
Jordan ruszyl do drzwi.
– Chcialem pana jeszcze o cos spytac. Jordan sie odwrocil.
– Mianowicie?
– Jest pan Peterem Jordanem, prawda?
– A co to, u licha, za pytanie?
– Calkiem proste. Czy jest pan Peterem Jordanem?
– Oczywiscie, ze jestem Peterem Jordanem. Wie pan co, profesorze? Troche snu dobrze by panu zrobilo.
Rozdzial piaty
Clive Roach siedzial przy oknie kafejki naprzeciwko mieszkania Catherine Blake. Kelnerka przyniosla mu zamowiona herbate i bulke, a on natychmiast polozyl na stoliku monety. Nawyk zawodowy. Roach zwykle opuszczal lokale w pospiechu. Ostatnie, czego sobie zyczyl,
Przed wojna wykladal w szkole dla chlopcow w zapadlej dziurze. W 1939 roku postanowil zaciagnac sie do wojska. Nie nadawal sie na idealnego zolnierza: chudy, o ziemistej cerze, przerzedzonych wlosach, dosc slabym glosie. Gdziez mu tam do oficera. Czekajac na komisje poborowa, zauwazyl, ze obserwuje go dwoch jegomosciow w garniturach. Zauwazyl tez, ze zazadali jego akt i przegladali je z wielkim zainteresowaniem. Po kilku minutach wyciagneli go z kolejki, powiedzieli, ze sa z wywiadu wojskowego, i zaproponowali prace.
Roach lubil obserwowac. Mial to we krwi, blyskawicznie zapamietywal tez nazwiska i twarze. Och, zdawal sobie sprawe, ze nie otrzyma medali za bohaterska walke na polu bitwy, a po wojnie nie bedzie mogl snuc w pubie dlugich opowiesci kombatanckich. Ale wykonywal wazne zadania i dobrze sie spisywal w tym zawodzie. Jadl bulke i myslal o Catherine Blake. Od 1939 roku sledzil wielu niemieckich szpiegow, ale tamci nie siegali jej do piet. Prawdziwa profesjonalistka. Raz go wykiwala, ale poprzysiagl sobie, ze to sie wiecej nie powtorzy.
Skonczyl bulke i dopil herbate. Zerknal znad stolika i zauwazyl, ze Catherine wychodzi z domu. Podziwial jej rzemioslo. Zawsze na moment sie zatrzymywala, wykonujac jakas prozaiczna czynnosc, a rownoczesnie rozgladajac sie po ulicy i upewniajac, czy nikt jej nie sledzi. Dzis mordowala sie z parasolem, jakby jej sie popsul.
Jest pani bardzo dobra, panno Blake – pomyslal Roach. Ale ja jestem lepszy.
Patrzyl, jak Catherine w koncu otwiera parasol i rusza. Roach wstal, wlozyl plaszcz i ruszyl za nia.
Horst Neumann obudzil sie, kiedy pociag telepal sie przez polnocno- wschodnie przedmiescia Londynu. Zerknal na zegarek: wpol do jedenastej. Na Liverpool Station powinni byli dojechac o dziesiatej dwadziescia trzy. Cud, ze pociag sie spoznil zaledwie o kilka minut. Ziewnal, przeciagnal sie i wyprostowal. Popatrzyl przez okno na bure wiktorianskie kamienice czynszowe, ktore mijali. Umorusane dzieciaki machaly przejezdzajacemu pociagowi. Neumann odmachal im, czujac sie idiotycznie angielsko. W przedziale siedzialo jeszcze troje pasazerow: dwoch zolnierzy i mloda kobieta w ubraniu robotnicy, ktora z troska zmarszczyla brwi na widok jego obandazowanej twarzy. Teraz powiodl po nich wszystkich wzrokiem. Zawsze sie bal, czy nie mowil przez sen, choc przez ostatnie pare nocy snil w jezyku angielskim. Odchylil glowe i znowu przymknal oczy. Boze, alez byl zmeczony. Pobudka o piatej, z wioski wyjechali o szostej, zeby Sean mogl go podrzucic do Hunstanton na pociag do Londynu o 7.12.
Ubieglej nocy zle spal. To przez rany i obecnosc Jenny Colville w lozku. Obudzila go przed switem, wymknela sie z domu Doghertych, zeby w strugach deszczu i ciemnosciach wrocic rowerem do domu. Neumann mial nadzieje, ze bezpiecznie dotarla na miejsce. Mial nadzieje, ze Martin na nia nie czekal. Glupio postapil, zgadzajac sie, zeby z nim spedzila noc. Myslal o tym, jak sie bedzie czula, kiedy on zniknie. Nie napisze, nie odezwie sie ani slowem. Martwil sie. Co by czula, gdyby kiedykolwiek odkryla prawde: ze nie nazywal sie James Porter i nie byl rannym brytyjskim zolnierzem, ktory w ich wiosce szukal spokoju i wytchnienia. Ze naprawde nazywal sie Horst Neumann i byl odznaczonym niemieckim spadochroniarzem, ktory zjawil sie w Anglii, by szpiegowac, i oszukal ja w najgorszy z mozliwych sposob. Tylko w jednym jej nie oszukal. Lubil ja. Nie tak, jak by sobie zyczyla, ale naprawde lezalo mu na sercu jej dobro.
Pociag przyhamowal, zblizajac sie do Liverpool Street. Neumann wstal, wlozyl ciepla kurtke i wyszedl z przedzialu. W korytarzu byl scisk. Wraz z innymi pasazerami przesuwal sie do wyjscia. Ktos przed nim otworzyl drzwi i Neumann wyskoczyl z toczacego sie pociagu. Dal bilet konduktorowi i przeszedl na stacje metra. Tam kupil bilet do Tempie i zlapal najblizsza kolejke. Juz po kilku minutach szedl na gore po schodach i kierowal sie na polnoc, do Strandu.
Catherine Blake wziela taksowke do Charing Cross. Punkt spotkania mieli wyznaczony niedaleko, przed sklepem na Strandzie. Zaplacila kierowcy i rozlozyla parasol. Ruszyla przed siebie. Zatrzymala sie przy budce telefonicznej, podniosla sluchawke i udawala, ze dzwoni. Spojrzala przez ramie. Intensywny deszcz ograniczal widocznosc, ale nie zauwazyla towarzystwa. Odwiesila sluchawke, wyszla z budki i dalej szla Strandem w