– Bo przebywala w domu jakis czas, zanim zostala napadnieta.
Myslalam o tym juz wiele razy.
Lori przyjechala do domu ze szpitala, otworzyla frontowe drzwi, weszla i zamknela je od srodka. Poszla do kuchni, polozyla plecak na stole i zrobila sobie kolacje. Zawartosc jej zoladka wskazywala na to, ze zjadla kilka krakersow serowych tuz przed tym, jak zostala zaatakowana; jedzenie wlasciwie nie zaczelo sie rozkladac. Strach, jaki przezyla podczas napadu, byl tak ogromny, ze spowodowal zatrzymanie akcji trawiennych zoladka – to jeden z podstawowych mechanizmow obronnych organizmu. Trawienie ustaje i cala krew plynie do miesni i serca, zamiast do zoladka, by umozliwic zwierzeciu walke lub ucieczke.
Tylko ze ona nie miala jak walczyc; nie miala dokad uciec.
Po kolacji poszla na gore, do sypialni; policja dowiedziala sie, ze miala zwyczaj brac pigulke antykoncepcyjna przed pojsciem spac – piatkowej tabletki nie bylo w foliowym opakowaniu w szafce w lazience. Wziela wiec pigulke, pewnie umyla zeby i twarz, przebrala sie w koszule nocna, a ubranie zlozyla rowno na krzesle. Moim zdaniem lezala w lozku, gdy morderca wszedl do jej pokoju. Mozliwe, ze obserwowal dom z krzakow lub zza drzew rosnacych na tylach. Mogl zaczekac, az zgasnie swiatlo i ofiara zasnie. Albo obserwowal ja w przeszlosci i wiedzial, kiedy wraca z pracy i kladzie sie spac.
Przypomnialam sobie sposob, w jaki rozrzucona byla koldra i narzuta na lozku – wszystko wskazywalo na to, ze Lori lezala w poscieli, gdy zabojca ja zaatakowal.
Lori Petersen byla lekarzem.
Zapach czesto wskazuje jakas chorobe lub zatrucie; lekarze sa szkoleni tak, by wyczuwac i rozrozniac najslabsze zapachy. Zdarza sie, ze na podstawie zapachu krwi na miejscu zbrodni moge okreslic, czy ofiara pila alkohol na krotki czas przed smiercia. Krew lub zawartosc zoladka pachnace migdalami wskazuja na obecnosc cyjanku w organizmie; jezeli oddech pacjenta czuc mokrymi liscmi, moze miec gruzlice…
Lori Petersen byla lekarzem, tak jak ja.
Gdyby po wejsciu do sypialni poczula obcy, dziwny zapach, nie polozylaby sie spac ani nie zrobilaby nic innego, dopoki nie znalazlaby jego zrodla.
Cagney nie miewal moich zmartwien i bywaly chwile, gdy czulam sie zdominowana przez ducha mego poprzednika, ktorego nigdy nie spotkalam. W podlym swiecie on byl podlym i podstepnym rycerzem, bezwzglednie zmierzajacym do celu, i zdaje sie, ze jakas czesc mnie zazdroscila mu tej umiejetnosci.
Zmarl nagle. Doslownie padl trupem pewnego popoludnia, gdy szedl przez salon wlaczyc telewizor. W porannej ciszy pochmurnego poniedzialku stal sie przedmiotem badan. Przez trzy miesiace nikt nawet nie tknal jego gabinetu; wszystko zostalo tak jak za jego zycia, moze z jednym wyjatkiem – Rose uprzatnela niedopalki papierosow z popielniczki.
Pierwsza rzecza, jaka zrobilam po przeprowadzeniu sie do Richmond, bylo usuniecie z bylego gabinetu Cagneya wszystkich jego osobistych rzeczy – wlacznie z jego oswietlonym portretem, wiszacym na scianie za biurkiem. Oddalam je Departamentowi Patologii na VMC, podobnie jak cala polke makabrycznych pamiatek, ktore podobno zbieraja wszyscy koronerzy.
Jego gabinet – obecnie moj – byl dobrze oswietlony, z niebieska wykladzina na podlodze i obrazkami przedstawiajacymi angielskie pejzaze na scianach. Mialam niewiele osobistych rzeczy w tym pokoju, a jedyna oznaka mego makabrycznego zawodu byla gipsowa rekonstrukcja glowy zamordowanego chlopca, ktorego tozsamosci do tej pory nie udalo sie nam ustalic. Podstawe szyi owinelam mu swetrem i postawilam go na najwyzszej polce mej biblioteczki, skad obserwowal mnie szklanymi oczyma i czekal, az ktos zawola go po imieniu.
Pracowalam ciezko, bylam zaangazowana w to, co robie, i choc powtarzalam sobie dumnie, ze lepiej jest byc uwazanym za profesjonaliste niz chodzaca legende, czasem mialam co do tego watpliwosci.
I caly czas czulam tu obecnosc Cagneya.
Ludzie przypominali mi o nim niekonczacymi sie opowiastkami i anegdotkami, ktore z czasem potegowaly jego legende: prawie nigdy nie nosil rekawiczek podczas robienia sekcji; czesto pojawial sie na miejscu zbrodni z kanapka; jezdzil na polowania z policjantami i bywal zapraszany na przyjecia z grillem przez sedziow, a poprzedni komisarz byl nieszkodliwy tylko z tego powodu, ze smiertelnie bal sie Cagneya.
Wypadalam blado w porownaniu z nim, a wiedzialam, ze ciagle ktos nas porownuje. Jedynymi polowaniami i przyjeciami z grillem, na ktore zostawalam zapraszana, byly konferencje prasowe i posiedzenia sadu, podczas ktorych to ja bylam celem atakow, a ogien rozpalano pod moimi stopami. Jezeli pierwszy rok doktora Alvina Amburgeya na stanowisku mial zapowiadac nastepne trzy lata jego rzadow, to powinnam zastanowic sie nad rzuceniem tej pracy. Uwazal, ze ma prawo stale naruszac moje terytorium; monitorowal kazdy moj krok i co najmniej raz na tydzien przysylal mi poczta elektroniczna arogancka wiadomosc, domagajac sie dostarczenia mu danych statystycznych albo wyjasnienia, dlaczego odsetek zabojstw stale rosnie, podczas gdy liczba innych przestepstw troche maleje – jakby to byla moja wina, ze ludzie w Wirginii zabijaja sie nawzajem.
Jednak nigdy, az do tej pory, nie wzywal mnie na dywanik tak bez uprzedzenia.
W przeszlosci, gdy chcial ze mna cos omowic, albo przesylal wiadomosc poczta komputerowa, albo wysylal ktoregos ze swoich asystentow. Nie mialam najmniejszych watpliwosci co do tego, ze doktor Amburgey wcale nie chce poklepac mnie po plecach ani powiedziec, ze wlasnie dostalam nagrode za wspaniale wykonana robote.
Spojrzalam na sterte dokumentow lezacych na biurku i zastanowilam sie, w co moge sie uzbroic – teczke z dokumentacja czy moze notatnik? Z jakiegos powodu nie chcialam isc tam z pustymi rekoma, gdyz czulam sie nieomal naga. Oprozniwszy kieszenie fartucha z niepotrzebnych rzeczy, jakie mialam zwyczaj zbierac do nich podczas obchodow, zadowolilam sie wsadzeniem do nich paczki papierosow, czyli „paleczek rakotworczych”, jak zwykl nazywac je moj szef, i wyszlam z gabinetu.
Doktor Amburgey krolowal po drugiej stronie ulicy, na dwudziestym czwartym pietrze wiezowca Monroe; nikt nie mogl patrzec na niego z gory, z wyjatkiem okazjonalnie przelatujacych golebi. Wiekszosc jego pracownikow gniezdzila sie na nizszych pietrach albo po drugiej stronie ulicy, pod moja komenda. Nigdy do tej pory nie widzialam jego biura; nigdy mnie nie zaprosil.
Kiedy otworzyly sie drzwi windy, zobaczylam obszerny korytarz pokryty bialym dywanem i sekretarke urzedujaca za ogromnym, skonstruowanym w ksztalcie litery U biurkiem. Byla to szczodrze przez nature wyposazona rudowlosa pannica, majaca nie wiecej niz dwadziescia lat; kiedy spojrzala na mnie zza monitora komputera i powitala wycwiczonym, acz uroczym usmiechem, bylam nieomal pewna, ze spyta, czy mam rezerwacje i czy potrzebuje pomocy boya przy wnoszeniu walizek.
Przedstawilam sie, lecz moje nazwisko najwyrazniej nic jej nie powiedzialo.
– Jestem umowiona z komisarzem na czwarta – dodalam.
Sprawdzila w jego elektronicznym kalendarzu i odrzekla radosnie:
– Faktycznie. Prosze usiasc wygodnie, pani Scarpetta, doktor Amburgey wkrotce pania przyjmie.
Usiadlam na szerokiej, bezowej skorzanej kanapie i rozejrzalam sie po lsniacym, szklanym blacie stolika do kawy, na ktorym pietrzyly sie czasopisma; w kacie stal wazon ze sztucznymi kwiatami, lecz nigdzie nie widac bylo popielniczki. W dwoch roznych miejscach staly natomiast tabliczki „Dziekujemy za niepalenie”.
Minuty ciagnely sie jak godziny.
Rudowlosa sekretarka popijala wode mineralna przez slomke i pisala zawziecie na komputerze; w pewnym momencie przerwala i zaproponowala, ze moze poda mi cos do picia. Odmowilam z usmiechem i jej palce znowu rozbiegly sie po klawiaturze, na co komputer zareagowal zalosnym bipnieciem. Dziewczyna westchnela ponuro, jakby wlasnie dostala tragiczna wiadomosc od swego ksiegowego.
Papierosy ciazyly mi w kieszeni i zastanawialam sie nad pojsciem do toalety, by zapalic.
O wpol do piatej na biurku sekretarki zadzwonil telefon. Dziewczyna odlozyla sluchawke, znowu sie do mnie usmiechnela, po czym rzekla:
– Moze pani juz wejsc, pani Scarpetta.
Zdegustowana i rozkojarzona „pani” Scarpetta nie tracila czasu.
Drzwi do gabinetu komisarza otworzyly sie z cichym kliknieciem, gdy nacisnelam mosiezna klamke i chwile potem trzech mezczyzn poderwalo sie na nogi – choc spodziewalam sie zobaczyc tylko jednego. Przy biurku Amburgeya siedzieli jeszcze Norman Tanner i Bill Boltz; kiedy przyszla kolej Boltza na uscisniecie mi dloni, popatrzylam mu prosto w oczy i wytrzymalam jego spojrzenie, az zazenowany spuscil wzrok.
Bylam zraniona i troche zla na niego. Dlaczego nie powiedzial mi, ze tu bedzie? Dlaczego nie odezwal sie do mnie ani slowem, odkad spotkalismy sie przelotnie przed domem Lori Petersen?