Poczula ucisk w gardle. Wybiegla z centrali mozgow i popedzila do sali odpoczynku. W zasadzie pieszczota to nie bylo wlasciwe slowo. Chciala sie kochac z Flynnem. Prawdopodobnie zrobilaby to, gdyby im nie przeszkodzono w ostatniej chwili.
Mysli przelatywaly w jej glowie jak blyskawice. Do diabla, czy to jest naprawde jego dziecko? Czy Flynn rzeczywiscie spal z ta kobieta – kobieta, ktorej nawet nie poznal?
Molly byla pewna, ze zna go dobrze. Jego impulsywnosc i to, ze nie mozna bylo przewidziec, co zrobi, czynily z niego ciekawego mezczyzne, choc te cechy jego charakteru troche ja niepokoily. Byl szalony, to prawda, ale nie sadzila, ze moglby byc tak nieodpowiedzialny. Wierzyla, ze ma dobre serce, a tymczasem…
Niczego nie mozna byc pewna, pomyslala. Jedynie tego, ze gdzies tutaj pelza puszczone samopas dziecko i ktos musi je znalezc, zanim mu sie cos stanie.
Zapalila swiatlo i zajrzala do lazienki – pusto. Zamknela drzwi i weszla do pokoju obok. Poniewaz nikt z pracownikow Rynna, oprocz niej, nie przestrzegal normalnych godzin pracy, w pomieszczeniu byly rozkladane lozka, telewizor i wieza. Mozna tu bylo spotkac ludzi o roznych porach dnia, ale teraz nie bylo nikogo.
Nerwowo zagladala pod lozka, nie mogac pozbyc sie mysli o Flynnie. Czyzby rzeczywiscie spedzil noc z nieznajoma, ktora potraktowal po prostu jak zabawke na jedna noc? Czy tak wlasnie traktowal wszystkie kobiety?
Molly zdawala sobie sprawe z wlasnej nieugietosci. Nawet jej ojciec powtarzal, ze dalaby sie zabic dla zasad, ale to nie powstrzymalo nieprzyjemnego uczucia, ktore zaczynalo ja opanowywac. Za kazdym razem, gdy Flynn w zartach probowal ja uwiesc, miala wrazenie, ze jest dla niego kims szczegolnym, wyjatkowym. I to, co sie dzieje miedzy nimi, tez jest wyjatkowe. Naprawde tak myslala… Coz, to byly tylko zludzenia.
Wbiegla do nastepnego pokoju, ale zamiast na dziecko, natknela sie tam na glowna programistke, Simone Akumi. Jak wszyscy pracownicy McGannona, Simone byla dziwna. Miala ponad sto osiemdziesiat centymetrow wzrostu, twarz w kolorze ciemnego mahoniu i silna osobowosc. Jej iloraz inteligencji wybiegal poza skale, ale miala trudnosci w nawiazywaniu rozmowy ze zwyklymi smiertelnikami. Zazwyczaj owijala sie dluga, powiewna tkanina w afrykanskie wzory, a na sztywnych, siwiejacych wlosach nosila sluchawki. To byl znak, ze pracuje, i tylko ktos, kto pragnal szybkiej smierci, zdecydowalby sie jej wtedy przeszkodzic. Molly blyskawicznie obrzucila pokoj spojrzeniem.
Szklane drzwi prowadzily na patio porosniete trawa – Flynn czesto urzadzal tam pikniki dla swoich ludzi. Ale dzis byly one, na szczescie, zamkniete, by nie wpuscic jesiennego chlodu, wiec dziecko nie moglo sie tedy wydostac. Tuz obok stala olbrzymia lodowka, w ktorej mozna bylo znalezc najprzerozniejsze rzeczy: od tajemniczych potraw z miesa, przez sushi, pizze, az po wisnie w syropie. Trzy ekspresy ustawicznie bulgotaly, bo kazdy pracownik mial swoj ulubiony gatunek kawy.
Simone nalewala sobie kolejny kubek aromatycznego plynu.
– Widzialas moze male dziecko krecace sie tutaj? – zapytala Molly.
– Jesli masz na mysli tego diabelka poruszajacego sie na czworakach… Wielkie nieba, czy to naprawde dziecko Flynna? – Simone po raz pierwszy w zyciu nie byla wsciekla, ze jej ktos przeszkadza.
Ale Molly nie chciala tracic czasu na pogawedki.
– Nie wiem. Maly po prostu zniknal, gdy rozmawialismy.
– Widzialam go sunacego za Baileyem. Biedactwo. Jest zbyt malutki, by umiec sobie dobierac towarzystwo. A Bailey wygladal na przerazonego. – Nalozyla sluchawki na uszy i ponownie skoncentrowala sie na pracy.
Molly niemal biegiem ruszyla do wskazanej przez Simone czesci budynku. Jej serce bilo jak oszalale. Moze do tej pory niezbyt przejmowala sie dzieckiem, ale Bailey byl jeszcze bardziej roztargniony niz Simone, a biura programistow byly bardzo niebezpieczne dla malenstwa. Komputery i drukarki ustawicznie terkotaly, a telefony, druty i inny sprzet byly latwo dostepne dla malych raczek.
Pierwszy pokoj nalezal do Ralpha, ktory siedzial na swoim, przypominajacym tron, pomaranczowym fotelu, stanowiacym niemily kontrast z czerwonym dywanem. Ralph mial dwadziescia cztery lata, zazwyczaj pracowal boso, a jego jasne, cienkie wlosy, zwiazane w kitke, unosily sie w gore przy kazdym ruchu ich wlasciciela. Pisal cos na dwoch klawiaturach – prawie jednoczesnie – i z pewnoscia nie zauwazylby nawet tornada, gdyby tu wtargnelo, a co dopiero pelzajacego dzieciaka.
Minela jego pokoj, potem pokoj Simone i Darrena, ktory dzis pracowal w domu – i skrecila w korytarz, gdzie bylo biuro Baileya. Zamarla przed drzwiami i przylozyla dlon do piersi, by uspokoic szalejace serce.
Poszukiwania zostaly zakonczone.
Bailey tez pelzal na czworakach, jego lysiejaca glowa blyszczala w blasku swietlowki. Czasami sprawial wrazenie wariata, nakladajac swoj szczesliwy plaszcz, ale tak naprawde byl geniuszem. Moze nie potrafil zachowywac sie jak normalni ludzie, ale niespodziewane problemy inspirowaly go do dzialania i zawsze podchodzil do nich z ta sama uparta, metodyczna ostroznoscia. Molly najpierw ujrzala jego siedzenie, a potem dostrzegla dziecko. Bailey, z wyrazem powagi na twarzy, postanowil widocznie sprowadzic ten akurat problem pod biurko. Wnioskujac z duzej ilosci zgniecionych w kuble papierow, musieli grac w pilke.
– Bailey, na litosc boska! Szukalam go wszedzie! – Molly wreszcie udalo sie wypuscic powietrze z pluc.
– Najwyzszy czas, zeby pojawil sie ktos i uratowal mnie. – Bailey ze smutkiem w glosie odsunal sie od dziecka. – Prawie przezylem zawal. Przypelzl tutaj za mna i wrzeszczal tak, ze omal nie oszalalem. Nie wiedzialem, czego chce. Przeciez nigdy nie mialem dzieci! Flynn pobiegl za ta kobieta, nie wiedzialem wiec, gdzie jestes, i nie mialem pojecia, co robic…
– Bailey, ty wariacie! Ja tez nic nie wiem o dzieciach, ale nie moge uwierzyc, ze siedziales tu, pozwalajac mu jesc papier!
– Ja? Ja mu pozwolilem?! Jakbym mogl cos na to poradzic. Pierwsza rzecz, jaka zrobil, to wpakowal papier do buzi i zaczal przezuwac. Sprobuj mu go zabrac, a zobaczysz, co sie bedzie dzialo.
– Wrzeszczy?
Bailey byl bardzo dokladny.
– Czy wrzeszczy? Ten dzieciak ma pluca jak syrena.
Molly przykucnela. Maly mial pelna buzie papieru, a mimo to pracowicie wpychal do niej nastepny kawalek. Molly musiala cos zrobic, by mu to zabrac. Spojrzala na malca badawczo i nagle poczula sciskanie serca. Scena w gabinecie Flynna rozegrala sie tak szybko, ze nie miala okazji przyjrzec sie Dylanowi.
Dziecko mialo pulchne cialko, klockowate nozki i… niesamowicie znajoma twarz. Podbrodek bojownika, wyraziste rysy, skrzywiony nosek – Dylan z pewnoscia nie zostalby wybrany do reklamowania produktow Gerbera, ale wyrosnie na czlowieka z charakterem, co do tego nie miala zadnych watpliwosci. Mial niesforna szope kasztanowych wlosow w identycznym kolorze, jak Flynn. I choc nie byl piekny, jego oczy… mialy blekit nieba i byly pelne zycia, swiatla i ironii – jak oczy Flynna.
Molly zamarla. Nie chciala wierzyc tamtej kobiecie. Virginia byla zdenerwowana, nie panowala nad soba. Z pewnoscia nie byla wiarygodna. Ale wyglad Dylana zmienial wszystko. Nie mogla zaprzeczyc, ze miedzy Flynnem a Dylanem istnialo duze podobienstwo.
Dziecko spojrzalo na nia z zainteresowaniem.
– Czesc, malutki, czesc, Dylan…
– Zabierzesz go stad, dobrze? – nerwowo dopytywal sie Bailey.
– Jesli pozwoli mi sie wziac na rece. Nie chce dzialac zbyt szybko, by go nie przestraszyc. Na litosc boska, przeciez on mnie nie zna. Prawda, malutki? – mowila cichym glosem, probujac sie usmiechnac.
Chlopczyk odpowiedzial usmiechem, ukazujac dwa sliczne biale zabki i buzie pelna przezutego papieru.
– Czy pozwolisz mi wyjac papier?
Usmiech zniknal, a buzia dziecka zamknela sie blyskawicznie.
– Juz dobrze, dobrze. Nie mowmy na razie o tym. A moze pojdziesz ze mna? Pokaze ci moje biuro, jedyne normalne miejsce w tym chaosie. A moze w kuchni znajdziemy herbatniki? Pojdziesz z Molly?
– Dylan pojdzie z Molly – podpowiedzial z naciskiem Bailey.
Dylan usmiechnal sie do Molly, potem do Baileya, uniosl pupe i powedrowal na czworakach w przeciwnym kierunku.
Molly pomyslala przelotnie, ze na tym swiecie jest jeszcze tylko jeden czlowiek z tak przewrotnym charakterem, i ruszyla za malym rudzielcem.
Minelo ponad pol godziny, nim Molly uslyszala pukanie do drzwi swego biura. Flynn musial wreszcie ja odnalezc, chocby ze wzgledu na dziecko. Nie wiedziala tylko, ile czasu mu zajmie rozmowa z matka malego… a raczej proba rozmowy. Siedziala za biurkiem, gdy Flynn wsunal glowe do srodka.