– Simone powiedziala, ze dziecko jest u ciebie.
– Tak. Cale, zdrowe i bezpieczne.
Zawsze miala wrazenie, ze gdy tylko Flynn pojawial sie w jej pokoju, miejsce to przestawalo byc bezpieczne.
W przeciwienstwie do innych pomieszczen tego biura, u niej bylo normalnie. Zwykle biurko. Kartoteki. Dwa wysokie krzesla. Zaostrzone olowki ustawione rowno w kubku z reprodukcja Moneta. Zdjecie rodzicow i dwoch mlodszych siostr, roznokolorowe teczki poukladane rowniutko na biurku. Ta bezpieczna, spokojna atmosfera zmieniala sie natychmiast, gdy tylko pojawial sie Flynn. Zawsze tak bylo. Molly nie mogla zrozumiec, jak mu sie udawalo zmienic cichy, spokojny dzien w pieklo. Cos pojawialo sie w powietrzu, jak zwiastun burzy. W jednej chwili byla zrownowazona czlonkinia Stowarzyszenia Ksiegowych, a w nastepnej okazywalo, sie, ze mysli tylko o tym, czy dobrze wyglada i czy sie podoba Flynnowi. Wielokrotnie probowala rozwiazac ten problem, ale nie mogla znalezc zadnej odpowiedzi poza jedna – przy Flynnie kobiety czuja sie niepewnie, potrzebuja jego aprobaty.
Ale teraz to Flynn byl zdenerwowany.
– Poszla sobie – powiedzial. – Ciagle nie moge w to uwierzyc. Nie moglem jej przekonac. Po prostu poszla sobie i juz.
Molly oparla sie wygodnie i przygladala sie, jak jej szef chodzi po pokoju.
– Obawialam sie, ze tak bedzie. Gdy weszla do twojego biura, sprawiala wrazenie osoby zdecydowanej na wszystko. Jednak mysle, ze wroci. Byla tylko bardzo zdenerwowana. Zadna matka nie zostawilaby swojego dziecka.
– Mam taka nadzieje. Ale naprawde nie wiem, co mam teraz robic. Czuje sie tak, jakby ktos rzucil mi na kolana bombe. A co bedzie, jesli dziecko zachoruje? Kto bedzie za to odpowiedzialny? Nawet nie wiem, czy jestem uprawniony do opieki nad nim. Boze, ja nawet nie jestem pewny, czy to moje dziecko!
Molly rozumiala jego obawy. Spadlo to wszystko na niego jak grom z jasnego nieba. Przy tym byla przekonana, ze nie zdazyl przyjrzec sie dziecku – ani wczesniej podczas sceny z Virginia, ani teraz.
Dylan byl bezpieczny. Molly zabrala jego pieluszki, przyniosla koc z pokoju wypoczynkowego, kubek mleka z kuchni i herbatniki, ktore zachecily malca do wyplucia przezutego papieru. Lobuziak jeszcze pare minut raczkowal po jej pokoju, a potem zwinal sie w klebek na kocu i zasnal.
Flynn musial go zauwazyc, bo choc poruszal sie po pokoju bardzo szybko, ani razu nie nadepnal na koc.
– Musze natychmiast zrobic pare rzeczy. Po pierwsze: zatelefonowac do adwokata. Potem sprawdzic, jacy pediatrzy pracuja w tym miescie. A moze powinienem tez skontaktowac sie ze swoim lekarzem… do diabla, nawet nie wiem, jakie badania powinienem zrobic, aby ustalic ojcostwo.
– Flynn!
– Co? – Zatrzymal sie nagle i spojrzal na nia z uwaga. Molly miala czas, zeby nieco ochlonac, by zebrac sily, przywolac zdrowy rozsadek i odsunac na bok emocje. Ale nie potrafila patrzec na pustke w oczach Flynna. Zwykle reagowal na wszystko bardzo gwaltownie, ale nigdy w ten sposob. Nawet w najtrudniejszych chwilach jego oczy nie byly tak zupelnie pozbawione wyrazu.
– Uwazam, ze masz racje, mowiac o tym wszystkim, ale sa jeszcze wazniejsze rzeczy do zrobienia – zaczela cicho.
– Jakie? – Flynn uniosl brwi.
– Dziecko, McGannon. Dziecko potrzebuje jedzenia, pieluszek i ubrania.
– Molly… – Flynn opadl na krzeslo po drugiej stronie biurka. Wpatrywal sie w nia swymi niebieskimi hipnotyzujacymi oczami. – Ja tego nie potrafie. Nigdy nie mialem do czynienia z dziecmi. Nie mam pojecia, co kupic, czego ono potrzebuje…
– Ja rowniez. Co to, to nie, Flynn.
– Nie? Przeciez cie o nic nie prosilem.
– Ale miales taki zamiar. Zajelam sie nim troche i ciesze sie, ze moglam ci pomoc. Ale to, ze jestem kobieta, nie czyni ze mnie eksperta w opiekowaniu sie malymi dziecmi. Ja rowniez nie mialam z nimi do czynienia. I wiem o nich tyle samo, co ty.
– Powinnas wiedziec wiecej – wymruczal Flynn i przesunal dlonia po wlosach. – Kazdy wie o nich wiecej niz ja. Nawet lisc na drzewie. Beton. Mam na biurku stos papierow, nie skonczone projekty, telefon dzwoni bez przerwy… Jak mam to wszystko rzucic i zajac sie dzieckiem…
– Flynn – rzekla cicho, ale stanowczo. – Spojrz na niego. Ale on nie patrzyl na dziecko. Spogladal na nia tymi niesamowitymi oczami, w ktorych bylo tyle sily i charyzmy. A jednoczesnie tyle leku, ze jato rozbrajalo.
– Wiem, ze to nie twoja sprawa, Molly – powiedzial z wahaniem. – Ale nie wiem, kogo jeszcze moge prosic o pomoc. Przynajmniej dopoki sie nie zastanowie, co z tym zrobic.
Molly westchnela. Nie wyobrazala sobie, zeby Bailey albo Simone potrafili rozwiazac to zagadnienie.
– No coz. Maly teraz spi. Wiem, ze musisz skontaktowac sie z kilkoma osobami i jakos uporzadkowac pewne sprawy. Moge tu zostac, zanim sie obudzi.
Flynn nie ruszyl sie. Patrzyl na nia tym bezradnym wzrokiem, az Molly uniosla ze zniecierpliwieniem rece.
– Dobrze, dobrze. Potem pojde z toba po zakupy. Moze ci byc trudno robic je z dzieckiem. Ale z gory ostrzegam. Niczego ci nie doradze. Nic nie wiem! Jedyne, co moge wymyslic, to kupno podstawowych rzeczy potrzebnych dla niemowlaka.
Niech to diabli, pomyslala. Pewnie Flynn tego chcial – zeby zaoferowala mu pomoc. Ale mimo ze to zrobila, nie wygladal ha zadowolonego. Nieustannie popadal w najdziwniejsze klopoty, ale nie robilo to na nim dotad wrazenia.
– Jestes na mnie zla, prawda? Inaczej na mnie patrzysz, inaczej ze mna rozmawiasz. To ona cie zdenerwowala.
– Lepiej nazywaj ja po imieniu. Virginia, a nie ona. To matka twojego dziecka i wypadaloby choc to pamietac.
– Nie jestem jego ojcem – rzekl cicho, ale wyraznie.
– Spojrz na dziecko, a zmienisz zdanie – powiedziala jeszcze raz.
Nie posluchal jej.
– Niewazne, co powiedziala… ani co ty myslisz… nigdy nie zachowalem sie nieodpowiedzialnie wobec kobiety. Nigdy! Mam powody, by sie z zadna nie wiazac i nigdy nie miec dzieci. Nie mowie, ze jestem swietym, ale, Molly, nigdy bym nie podjal takiego ryzyka. Prosze, uwierz mi.
– Wierze ci. To przeciez Virginia przyznala, ze zapomniala wziac pigulki…
– Pamietam, co powiedziala. Slyszalem kazde cholerne slowo z tego, co mowila.
– McGannon… – Molly nie rozumiala, o co mu chodzi, czego od niej oczekuje. – Posluchaj, teraz nie czas, by o tym mowic. Musisz sie jakos pozbierac. Nie wiem, jak dlugo potrwa drzemka malego, ale kazda chwila jest cenna. Sprobuj zalatwic, co mozesz.
Wydawalo sie, ze Flynn chce sie jej sprzeciwic. Ale nie zrobil tego. Podniosl sie z krzesla i wyszedl. Molly scisnela palcami skronie i popatrzyla na spiace dziecko.
Zachowanie Flynna zaskoczylo ja. Zazwyczaj w trudnych sytuacjach jej szef ciskal sie, wrzeszczal, bo taki mial styl bycia i natura wyposazyla go w tak ogromny temperament. Uwielbial wyzwania. Im trudniejsza byla sprawa, tym bardziej sie do niej zapalal.
Ale nie tym razem. Kazdy mezczyzna doznalby szoku, gdyby nagle w jego zyciu pojawilo sie dziecko, ale tu… krylo sie cos wiecej. Glos Flynna byl zimny, twarz kamienna, gdy mowil, ze istnieja powody, dla ktorych nie chce miec dzieci. Musialo sie za tym kryc cos bolesnego. Molly zalowala, ze nie wie, co. Flynn nigdy nie mowil nic o sobie, nigdy nie przyznal sie do niczego. To, ze byl z nia szczery az do bolu, znaczylo, ze byl bardzo wstrzasniety.
Ona tez tak sie czula. Przezyla wstrzas. Byla w Rynnie zakochana, mocno i bolesnie. Az do tej chwili nie wiedziala, ze taki byl jego stosunek do ojcostwa. Jak mozna kochac czlowieka, ktory nie pragnie dziecka i nawet nie spojrzy na te cudowna twarzyczke wtulona w kocyk?
Chyba go jednak nie znala. Podobal jej sie… no i wiedziala, ze jest impulsywny i niebezpieczny. Urok, jaki roztaczal, niekoniecznie oznaczal, ze byl dobrym materialem na meza. Mimo to nie mogla uwierzyc, ze mogl sie tak zachowac. A moze nie chcial postepowac inaczej. Traktowal kazda znajomosc jak zabawe.
A na dywanie lezalo spiace dziecko, ktorego nikt nie kochal i nie chcial. Molly z latwoscia potrafila sobie wyobrazic siebie zajmujaca sie Dylanem. Rozumiala tez, ze Flynn potrzebuje pomocy. I to natychmiast – ale