Wygladala jak lagodna, uprzejma dama, lecz nie mial watpliwosci, ze rzucilaby sie na niego, gryzac i drapiac, gdyby ja wystraszyl. Ja albo chlopca. Moze wlasnie dlatego nie mogl odejsc. To byl zwykly poranek. On byl zwyklym, nieszkodliwym intruzem. Mala wysepka nie byla siedliskiem kryminalistow ani terrorystow. Co ja tak przerazilo, ze zareagowala na obcego, jakby byl potworem?

– Chyba przestraszylem malego – przyznal pogodnie. – Nie zamierzalem. Wiekszosc dzieciakow, patrzac na mnie, szybko sie orientuje, ze nie jestem tym groznym typem obcego, ktorego nalezy unikac. – Ukryte w tych slowach przeslanie bylo zupelnie jasne, ale kobieta znow powiedziala to, co przedtem.

– Panie Hendriks, prosze odejsc!

– Jarl – poprawil ja uprzejmie.

– Wydaje mi sie, ze pani mnie nie slucha. Prosze o to, chociaz zapomnialam naladowac bron…

Musial ja poprawic.

– Nigdy w zyciu nie ladowala pani broni.

– …wiec moze odniosl pan wrazenie, ze nie mowie powaznie. Mowie bardzo powaznie. Nie chce tutaj ani pana, ani kogokolwiek innego. To moja wyspa. Nie widzial pan zakazu wstepu?

Skinal glowa.

– Widze, ze ma pani pradnice – rozejrzal sie dookola. – Zadnych drutow elektrycznych ani telefonicznych. Ale zupelnie kiepsko byloby tu zyc bez pradnicy.

– Panie Hendriks!

– Jarl – jeszcze raz ja poprawil i znow wyciagnal reke. – Dlaczego nie uporamy sie z tym usciskiem reki. Ciagle nie wiem, jak pani na imie.

– Sara – Wyrzucila z siebie z twarza czerwona z irytacji. Potem szybciej niz rozzloszczona kotka wyciagnela reke i natychmiast ja wycofala. – Ma pan swoj uscisk dloni. Pojdzie pan wreszcie?!

Jej dlon byla mala, miekka, wilgotna ze zdenerwowania i strachu, niezaleznie od tego, jak bardzo kobieta starala sie sprawiac wrazenie chlodnej i opanowanej.

– Wokol jeziora znajduje sie nie wiecej niz pol tuzina domow. Pewnie nikt nie bedzie tu pani nachodzil. Ale jesli obawia sie pani obcych, bede zwracal uwage na wszystko teraz, kiedy juz wiem, ze wyspa jest zamieszkana. Zanim jednak pobiegnie pani do domu, aby zaparzyc mi kawe, musze pania rozczarowac. Czas na mnie. Szczupaki nie biora, kiedy mija ranek. Ale wroce, zeby nauczyc pania, co robic z bronia.

– Nie!

Nie mial czasu na utarczki slowne. Z powodu tych wszystkich nonsensow nie przywiazal starannie lodzi i, chociaz byla wciaz na mieliznie, kolysala sie juz niebezpiecznie. Jeszcze kilka minut i bedzie musial plynac mile do brzegu, niezaleznie od tego, czy bedzie mial na to ochote, czy tez nie.

– Ktoregos wieczoru przyniose pani pstraga na kolacje, jezeli bede mogl. Oczywiscie niczego nie obiecuje. Ryby w tym jeziorze sa sprytne i wyczulone na wedkarzy. Nie daja sie latwo zlapac.

– Nie!

Wszedl do lodzi i powoli ja odepchnal.

– Prosze pamietac, moj dom jest z ciemnego cedru. Moze go pani ujrzec z drugiego kranca wyspy. Jesli bedzie pani potrzebowac pomocy…

– Nie!

Gdyby uwaznie wsluchal sie w jej lakoniczne wypowiedzi, nabralby z pewnoscia przekonania, ze nie jest tu mile widziany.

Jej drobna sylwetka malala coraz bardziej, kiedy odplywal od wyspy. Slonce rzucalo czerwone swiatlo na jej wlosy i w tym momencie uswiadomil sobie, ze jest przesliczna. Patrzyla na lodz, dopoki nie przekonala sie, ze z pewnoscia odplywa. Byla taka krucha. Jarl slyszal jakby wewnetrzny glos blagajacy, zeby pozostawil ja w spokoju.

Wial niespokojny letni wiatr, jezioro lsnilo, marszczac sie pod uderzeniami wiosel. Ujrzal przeplywajacego pstraga i poczul, ze slonce zaczyna ostro przypiekac. Byl glodny. Nagle zdal sobie sprawe, ze znowu jest zwykly poranek – slonce, woda, upal i glod. Mewa polujaca przy brzegu rozwrzeszczala sie przerazliwie, gdy uciekla jej zdobycz. Byc moze innym razem usmiechnalby sie na ten widok, ale nie dzis.

Nie chciala, aby ktokolwiek zblizal sie do niej lub do dziecka. To bylo calkiem jasne, a Jarl nigdy nie pchal sie tam, gdzie byl niemile widziany. Poza tym nigdy nie staral sie zmusic do czegokolwiek zadnej kobiety. Moze miala jakies klopoty, ale to nie byla jego sprawa. Nie znal jej i nie mial powodow, zeby interesowac sie tym. Najlepiej bedzie zapomniec o calym incydencie.

I nagle zdecydowal, ze tak wlasnie postapi.

Dlugo po tym, jak mezczyzna opuscil wyspe, Sara wciaz stala w tym samym miejscu. Jej rece byly lodowato zimne, a serce ciagle bilo dziko. Nie opuszczal jej przejmujacy lek.

Kiedys ktos musial ich odnalezc. Przygotowywala sie na to setki razy. Przemyslala dokladnie, co powie, jak sie zachowa, co bedzie musiala zrobic. I wszystko potoczylo sie nie tak, jak zakladala. Wystarczylo, ze raz na niego spojrzala i natychmiast wpadla w panike. Nie mozesz sobie pozwalac na tego rodzaju bledy, Saro, powiedziala do siebie. Jestes taka glupia…

Z wykrzywiona grymasem twarza podeszla do dubeltowki i podniosla ja z takim entuzjazmem, jakby dotykala pajaka. To Max nalegal, zeby miala bron. Jednak nawet wazka wypadlaby lepiej w roli zenskiego Rambo.

Niedobrze sie stalo. Co bedzie, jesli ja rozpoznal? Albo jesli rozpoznal Kipa?

Szybkim krokiem ruszyla w strone ocienionej werandy. Weszla do sypialni i schowala karabin w szafie, a nastepnie zaczela nawolywac syna.

Jak zwykle zjawil sie nagle. Z krzakow wylonila sie para powaznych oczu, zapiaszczone kolana i rozczochrane wlosy. Przytulal do siebie nieodlaczny spychacz. Patrzyla na niego i nagle poczula, ze nie moze juz dluzej czekac, az chlopiec do niej podejdzie. Rzucila sie w jego strone i porwala go na rece. Mimo szczuplej sylwetki byl dosc ciezki, tym bardziej, ze wyginal sie jak oszalaly. Pachnial mlekiem, lesnym zielskiem i pasta do zebow. Byl to dla niej zapach milosci, poniewaz tak pachnial jej,syn, jedyna osoba na calym swiecie, ktora sie liczyla.

– Potrzebuje twojej pomocy, mlody czlowieku – mowiac to wycisnela kilka mocnych calusow na jego policzkach.

Rok temu zareagowalby na te czulosci przerazliwym smiechem, ale wtedy jej czteroletni syn nie wiedzial jeszcze, co to jest pieklo.

Patrzyl na nia tym swoim zbyt powaznym spojrzeniem, az wreszcie po kilku nastepnych pocalunkach usmiechnal sie niesmialo. Nic nie moglo jej bardziej ucieszyc niz ta iskierka rozbawienia na jego buzi.

– Hej, pomozesz mi, czy bedziesz mnie calowal przez caly ranek?

– Mamo! Przeciez to ty mnie calujesz!

– Chyba zartujesz – przekomarzala sie z nim, chcac na dluzej zatrzymac ten wyraz radosci.

Lzej jej bylo nosic go na rekach, niz postawic na ziemi. Lzej dla serca, nie miesni. Trzymajac go blisko, oddzielala go soba od calego mozliwego zla. Przysiegala sobie, ze uczyni wszystko, by juz nikt i nigdy go nie zranil. Obiecywala mu bez slow, ze kiedys odzyska radosc i ufnosc.

Trzy klatki z golebiami wisialy na scianie domu. Kiedy podeszli blizej, ptaki zaczely gruchac i niespokojnie podskakiwac.

– Jeszcze za wczesnie na karmienie – przypomnial jej Kip.

– Wiem, ale chce wypuscic kilka, a sama nie potrafie otworzyc klatek.

– Potrafisz, mamo. To latwe.

– Nie, nie potrafie – zaprzeczyla – to strasznie trudne.

Dla Kipa nie bylo to trudne. Podwazyl zapadke przy drzwiczkach i usmiechnal sie, chwytajac ulubionego golebia. Widac bylo, ze kochal te ptaki.

Golebie kolejno wydostawaly sie z klatki. Jeden usiadl na dachu, inny zatrzymal sie w wyjsciu. Nie spieszyly sie, ale znaly swoje zadanie. Kiedy przewodnik stada wzbil sie w gore, pozostale podazyly za nim. Matka z synem obserwowali, jak szesc par skrzydel lopocze nad jeziorem.

– Wroca? – zmartwil sie Kip. Zawsze o to pytal.

– Oczywiscie – zapewnila.

– Chcialbym umiec latac – zadumal sie chlopiec.

– Ja tez – usmiechnela sie. Nagle Kipp zmarszczyl czolo.

– Dlaczego wypuscilismy az tyle naraz? Nigdy tego nie robimy.

Odwrocila uwage Kipa, opowiadajac o plywaniu i zaplanowanym pieczeniu ciasteczek. Kazdego dnia wysylala

Вы читаете Kobieta z wyspy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату