Rumieniec pokryl jej policzki. Kufel przewrocil sie i poplynelo piwo. Taca stuknela o stol.

Steve podrapal sie po brodzie. Szostym zmyslem wyczuwal klopoty. Pielegnacja tego zmyslu byla w jego pracy warunkiem koniecznym. W tym przypadku nie wyczul niczego. Dziewczyna nie zachowywala sie prowokacyjnie, lecz jesli sadzila ze w takim miejscu nie bedzie zwracala na siebie uwagi, musiala byc niepoprawna marzycielka. Wiekszosc mezczyzn byla w srednim wieku, spora ich czesc miala zony, raczej zaden nie byl typem Don Juana, ale do licha, nowa, mloda i ladna kobieta podwyzszyla ich poziom testosteronu. To, ze chlopcy beda ja zaczepiac, bylo rownie pewne jak konflikty na Bliskim Wschodzie.

Od zatloczonego stolika przy drzwiach rozlegl sie rubaszny smiech. Fred i jego kumple, najwyrazniej pili juz od kilku godzin i teraz robili zamieszanie z powodu rozlanego piwa. Rumieniec na policzkach dziewczyny gwaltownie pociemnial.

Wciaz wzburzona, uniosla glowe i wtedy go dostrzegla. Gdy tylko wymknela sie od tamtego stolika, podeszla i otworzyla bloczek.

– Przepraszam, ze musial pan czekac. Co podac?

– Kawe. I pare stekow, jesli Samsonowi jeszcze jakies zostaly. Krwiste. Zanotowala zamowienie.

– Pare stekow? – powtorzyla podnoszac nagle glowe.

– Pare. To znaczy dwa – potwierdzil.

Wtedy przyjrzala mu sie uwaznie. Kiedy siedzial, nie mogla dostrzec, ze ma prawie metr dziewiecdziesiat wzrostu, lecz jej wzrok przesunal sie po szerokich ramionach i klatce piersiowej. Nie byla pierwsza kobieta ktora tak na niego patrzyla. To nie wina Steve'a ze zwracal powszechna uwage. Jego wzrost i budowa futbolisty sprawialy, ze trudno by mu bylo ukryc sie w tlumie. Wlosy mial kruczoczarne, oczy niebieskie, gladka zarozowiona skore, a wszystko to w klopotliwy sposob zwracalo uwage kobiet. Ale nie jej. Zerknela tylko na jego twarz i ramiona po czym spuscila wzrok. Szybko. Zapisala pilnie „dwa” i podkreslila.

– Widze, ze nielatwo bedzie pana nakarmic. Doloze kilka ziemniakow i sadze, ze na zapleczu znajdzie sie jeszcze kawalek jablecznika…

– Wspaniale.

– Kawe czarna czy ze smietanka?

– Czarna wystarczy.

– W porzadku. Zaraz podaje.

Odwrocila sie, nie patrzac na niego. On jednak mial dosc czasu, by przyjrzec sie tej kobiecie z bliska. Kiedy z jej policzkow zniknal rumieniec, ujrzal skore blada jak kosc sloniowa.

Aksamitny glos wypowiadajacy slowa z poludniowym akcentem byl delikatny i kobiecy, jak wszystko, co sie z nia laczylo. Na plakietce przypietej do koszuli odczytal: „Mary Ellen”. Jesli ta dziewczyna szukala towarzystwa mezczyzn, znalazla wlasciwe miejsce. Zimy w tej puszczy byly dlugie i mrozne. Nigdzie, poza Alaska nie moglaby znalezc wsrod mieszkancow wyzszej liczby mezczyzn w stosunku do kobiet. A jednak rola kobiety polujacej na mezczyzn zupelnie do niej nie pasowala. Chodzila sztywna jak pogrzebacz, jej twarz wyrazala zdenerwowanie i zmeczenie, a niesamowite oczy byly rownie lekliwe jak u nowo narodzonego zrebaka.

Obserwowal, jak przyjmuje kolejne zamowienia. Stala tak, jak przy jego stoliku, z dala od klientow, pragnac uniknac podszczypywan i poklepywan, nikomu nie patrzac w oczy. A potem znikala na zapleczu. Ryk kibicow odbil sie echem w pomieszczeniu, kiedy Lwy zdobyly przewage.

Steve zgarbil sie, ignorujac odglosy meczu, halas i obecnosc nowej kelnerki. Nie obchodza go jej problemy. Bog wie, ze ma dosc wlasnych. W przydymionym, cieplym barze z wolna tajaly przemarzniete kosci, a zmeczenie atakowalo go falami. Gdyby nie pusty zoladek, pojechalby do swojej przyczepy i przelezal szesc godzin w lozku. Byl przyzwyczajony do wysilku, lecz mroz i zmeczenie zupelnie go wykonczyly.

Nie zauwazyl, kiedy zamknal oczy, ale z pewnoscia to zrobil, gdyz rozbudzil go aromat goracej kawy. Tuz przed nim stal parujacy kubek. Mary Ellen przyszla i odeszla, a on jej nie slyszal. Lecz widzial ja teraz, jak krazyla po barze, podajac gosciom nowe kufle pienistego piwa. Ktos krzyknal:

– Skarbie? Kochanie, jestes nam tu potrzebna.

Zauwazyl, ze dziewczyna zaciska zeby, a policzki znowu nabieraja wisniowej barwy.

Jezeli nawet istniala kobieta, dla ktorej praca w barze bylaby mniej odpowiednia, nie mogl sobie takiej wyobrazic.

W ciagu nastepnej godziny trzykrotnie podeszla do jego stolika. Nie powiedziala ani slowa nie spojrzala na niego. Dolewala kawy, podala krwiste steki z ziemniakami i jarzyna o ktora nie prosil. Kiedy skonczyl jesc, wrocila przynoszac solidna porcje jablecznika z bita smietana. Nie krazyla wokol niego – nawet nie pytala co ma mu podac – ale dbala o niego niczym kwoka o swoje piskle.

Steve musial zauwazyc, ze przy nim zachowuje sie spokojnie i swobodnie, co wyraznie kontrastowalo z zachowaniem wobec innych mezczyzn. Mial dar zjednywania sobie takich dzikich stworzonek. Zwierzeta ufaly mu instynktownie. Ale kobiety to calkiem inny gatunek. Ta dama nie musi byc wyjatkowo spostrzegawcza, by zauwazyc, ze inni traktuja go jak pariasa. Dla innych kobiet bylaby to wyrazna wskazowka, ze nalezy go unikac, a przy jego wzroscie i rozmiarach z pewnoscia nie budzil w kobietach poczucia bezpieczenstwa. Jednak ona traktowala go tak, jakby od razu uznala go za „bezpiecznego”, za kogos, kto nie sprawi jej klopotow.

Przelknal kawalek ciasta obserwujac jak Fred Claire znow probuje ja poklepac. Mary Ellen odskoczyla.

Steve skupil swa uwage na ciescie. Jablecznik to specjalnosc Samsona. Jablka byly az ciezkie od galki muszkatolowej i cynamonu. Przepyszne. Nie wiedzial wiec, dlaczego nie moze ich przelknac. Przy stoliku obok wejscia nie dzialo sie nic takiego, o co musialby sie martwic.

Fred nie byl jego kumplem, jak zreszta nikt w Eagle Falls, ale tacy ludzie regularnie bywali w barze. Widywal ich na tyle czesto, by wiedziec, ze maja juz dosc. Fred strzygl sie krotko, lubil chodzic w wojskowych kurtkach, chwalil sie bronia i kazdemu, kto chcial sluchac, wyglaszal swoje spiskowe teorie. Moze nie byl calkiem przecietnym facetem, ale zupelnie nieszkodliwym. Duzo gadal, malo robil.

Steve wlasnie konczyl jesc ciasto, gdy Mary Ellen podeszla i wsunela pod jego talerz rachunek. Mocno przygryzla warge. Oczy miala zmruzone i pelne napiecia. A jednak w glosie zabrzmiala urocza niesmialosc.

– Wroce, jesli bedzie potrzebna reszta.

Zniknela zanim Steve zdazyl siegnac do kieszeni po portfel. Nie potrzebowal reszty. Wylozyl banknoty na stol, dosc duzo, by wystarczylo na ogromny napiwek – zasluzyla na to. Dzieki temu, powiedzial sobie, przestanie o niej myslec. Teraz marzyl tylko o powrocie do domu. Wyobrazal juz sobie lozko w przyczepie i jak nago wsuwa sie pod ciepla koldre. Nie istnialo nic spokojniejszego niz noc w lesie na polnocy, a goraca kolacja dopelnila dziela. Byl zmeczony, potwornie, prawie smiertelnie zmeczony.

Moglby przysiac, ze wcale na nia nie patrzy. Lecz gdy siegal po kurtke, oczy jakby mimowolnie spojrzaly w drugi koniec sali, poniewaz dokladnie zauwazyl moment, kiedy Fred objal ja w talii.

Teraz nie miala tacy, ale tez nie spodziewala sie ataku. Niezgrabnie wyladowala mu na kolanach. Fred cos powiedzial; bez watpienia jakis wulgarny komplement, gdyz pozostali parskneli smiechem. Usilowala sie uwolnic, a Fred probowal ja przytrzymac.

– Do diabla – mruknal zniechecony Steve i wstal.

Nie bylo mu to potrzebne. Mial wlasne klopoty. Ale, do licha, teraz dziewczyna nie byla juz zarumieniona, tylko smiertelnie blada. Nawet z tej odleglosci widzial, ze nie jest po prostu wzburzona czy zaklopotana, ale zwyczajnie przerazona.

Przeszedl przez sale tak cicho, ze nikt go nie zauwazyl, poki nie chwycil kelnerki i uwolnil z uscisku Freda.

– Hej – zaprotestowal Claire.

Wystarczyla sekunda, by dziewczyna odzyskala rownowage. Przez ten krotki moment Steve trzymal dlonie na jej talii, czul cieplo sprezystego ciala, pochwycil delikatny kobiecy zapach. Podniecala go, to bylo pewne.

– Hej! – warknal znowu Fred. Poderwal sie, niemal przewracajac stolik.

Steve nie mial czasu, wiec westchnal z zalem. Trudno zaprzeczyc, ze ten czlowiek sam prosil o klopoty. Fred pil juz od wielu godzin. Chuda twarz byla zaczerwieniona, a oczy blyszczaly wsciekloscia. Steve chwycil go za kolnierz koszuli.

– Martwie sie, jak dojedziesz do domu po tym pijanstwie – powiedzial spokojnie. – Jako dobry przyjaciel powinienem pomoc ci wytrzezwiec.

Krzesla zaszuraly po drewnianej podlodze. W sali zalegla calkowita cisza. Jedynym dzwiekiem byl wrzask sprawozdawcy telewizyjnego. Nikt nie probowal zagrodzic drogi, kiedy Steve popychal Freda do drzwi. Nie protestowali. To najlepsza zabawa, jaka mieli tej nocy, z wyjatkiem zaczepiania tej malej.

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату