– Stoj spokojnie. Nie uciekaj. Nie ruszaj sie. Po prostu stoj spokojnie.
Uslyszala ludzki glos. Meski, ale w tej chwili to nie mialo znaczenia. Odwrocila sie szybko. Nic, nawet smierc, bomby i podatki nie moglyby ja powstrzymac od spojrzenia w strone, skad ow glos dobiegal.
– O Boze, tak sie ciesze, ze pan tu jest…
– Na milosc boska posluchaj mnie! Nie ruszaj sie!
ROZDZIAL DRUGI
Mary Ellen zamarla w bezruchu. Serce znow zaczelo jej bic. Rozpoznala olbrzyma z baru, chociaz prawie na niego nie patrzyla. Jej wzrok przylgnal do strzelby, ktora trzymal w dloniach. Ladna, dluga, wielka strzelba. Nie umrze tutaj. Wilki jej nie dostana. On ma strzelbe.
– Strzelaj, na milosc boska!
– Spokojnie. Jestem pewien, ze nie musimy posuwac sie az tak daleko. Ten powolny, leniwy baryton zirytowal ja.
– Na wypadek, gdybys nie zauwazyl – osobiscie uwazala ze musialby byc slepy i gluchy – sadze, ze te wilki chca mnie zjesc na lunch.
– Tak, widze, ze nie sa z ciebie zadowolone. – Zerknal na wilki, potem znowu na nia. – Sprobuj spojrzec na to z ich punktu widzenia. Czlowiek jest ich najgorszym wrogiem. A ty nie tylko weszlas na ich terytorium. Jestes o dwadziescia metrow od gniazda szczeniakow. Staraja sie po prostu chronic mlode.
Jedno z nich mialo chyba zludzenia ze maja czas na swobodna rozmowe. I to nie byla ona.
– Przykro mi, ze je zdenerwowalam. Nie uwierzysz, jak mi przykro. Gdybym mogla rozwiac sie w powietrzu, to naprawde chetnie bym to zrobila. Ale ze nie mam takiej mozliwosci, bylabym wdzieczna, gdybys przynajmniej wymierzyl te strzelbe…
– Obawiam sie, ze to nie jest taka bron, jak ci sie wydaje. To karabin na naboje usypiajace. Uspokoj sie, dobrze? Na razie nic nie robia tylko na ciebie warcza. Maja prawo udzielic ci lekcji. Popelnilas blad.
– Nic nowego. Tak zazwyczaj bywa w moim zyciu – mruknela.
– Slucham?
– Nic, nie moge myslec. O rany, one wciaz kraza!
– Wiem. I widze, ze jestes przestraszona, ale trzymasz sie dzielnie. Wiekszosc ludzi juz by wpadla w panike, ale nie ty. Bedziemy mowic dalej, dobrze? A dopoki rozmawiamy, chce, zebys sprobowala butem odpiac wiazania nart. Powoli i ostroznie. Nie mysl o wilkach. Patrz na mnie, tylko na mnie.
To nieprawda. Wcale nie byla spokojna, lecz o krok od paniki. Ale patrzyla prosto na niego, gdyz ja o to prosil. Zdolala dosc niezgrabnie zrzucic narty, poniewaz o to tez ja prosil. Ten czlowiek mial gardlowy, szorstki i hipnotyzujacy glos. Ale to nie wyjasnialo, dlaczego Mary Ellen go slucha. Byl tylko jeden mozliwy powod. Stracila rozum.
Nie powinno sie sadzic czlowieka po pozorach, lecz trudno nie dostrzec pewnych faktow, swiadczacych, ze ten mezczyzna niekoniecznie byl swiadomy tego, co sie dzieje. Wilki warczaly, biegaly w kolo, okrazaly ich. A on byl spokojny jak wiosenny zefirek. Mary Ellen pomyslala ze przydalby mu sie psychiatra. Przod kurtki i dzinsy mial cale w sniegu. Zrzucil kaptur, odslaniajac rozczochrana grzywe czarnych wlosow. Miala wrazenie, ze w tych wlosach tkwia suche liscie, co przeciez zupelnie nie mialo sensu. A jeszcze mniej to, ze rozpinal kurtke, idac wolno w jej strone.
Zaufala mu w barze. Instynktownie wyczula, ze nie jest to mezczyzna, ktory wykorzysta slaba kobiete. I wtedy, i teraz powinna pamietac, ze jej znajomosc mezczyzn nie byla warta zlamanego dolara. Z pewnoscia pomylila sie co do inteligencji lsniacej w blekitnych oczach. Nie moze byc za sprytny, kiedy nie zauwazyl, ze jej zyciu zagraza niebezpieczenstwo. Wilki byly wyraznie niespokojne, glodne, dzikie i rozdraznione. A ten olbrzym sciagal kurtke na tym przenikliwym mrozie, jakby nie mial nic lepszego do roboty.
– A teraz chce – powiedzial lagodnie – bys wlozyla moja kurtke.
– Mam wlozyc twoja kurtke?
– I moj szalik, i rekawiczki.
Zastanawiala sie przez moment, co wlasciwie sie tutaj dzieje. Miala doswiadczenie, wyjatkowe doswiadczenie w klopotliwych sytuacjach, ktore nie przytrafialy sie zadnej rozsadnej kobiecie. A jednak byla zaskoczona ta idiotyczna rozmowa z szalencem w obecnosci wilkow.
– Znaja moj zapach – wyjasnil.
– Byczo.
Ta krotka uwaga nie miala na celu pobudzenia jego poczucia humoru, a jednak rozciagnal wargi w usmiechu.
– Uwazam, ze powinnismy cofnac sie kawalek. Na imie mam Steve. Steve Rawlings. Uznalem, ze chyba wiesz, kim jestem. Moja obecnosc wywolala w miescie sporo plotek.
– Od niedawna mieszkam w Eagle Falls. I nie wlaczylam sie w plotkarski krag. Skinal glowa.
– A wiec nie wiedzialas… Te wilki to moja sprawa. Moja praca. Z zawodu jestem etologiem. Badam i obserwuje takie zwierzeta a konkretnie to stado. Bylbym odpowiedzialny, gdyby komus zrobily krzywde, i z pewnoscia nie pozwole, by spotkalo cie cos zlego. Jasne? – Odczekal chwile, az Mary Ellen przetrawi te informacje, po czym mowil dalej: – Chce, bys wlozyla te kurtke z powodu zapachu. One mnie znaja. Prawde mowiac, znam Bialego Wilka od szczeniaka. Nie chce cie oszukiwac. Stoimy na niepewnym gruncie. Wilki to nie psy, to dzikie zwierzeta. Niebezpiecznie jest im ufac, lecz mysle, ze mamy duze szanse.
Wreszcie dotarl do niej. Ten piekielny facet byl tak wysoki, ze musiala zadrzec glowe, by spojrzec mu w oczy.
– Jesli probujesz dodac mi odwagi, to musze stwierdzic, ze zupelnie ci sie nie udalo. Za chwile zaczne wymiotowac.
– Nie. Jestes zupelnie spokojna. Wcale sie nie denerwujesz. Wiedzialem, ze tak bedzie. Kiedy zobaczylem cie w barze, pomyslalem sobie: oto kobieta, ktora nie straci glowy w trudnej sytuacji. Nie, nie patrz na nie. Patrz na mnie. Spokojnie, swietnie sobie radzisz. Chociaz…
– Chociaz?
Przez chwile nie mogla sie skupic. Zawsze tracila glowe, przezywajac stresy, i teraz tez tak sie dzialo. Byla tak przerazona, ze nie mogla myslec. Jak to mozliwe, ze na jej widok Steve odniosl tak calkowicie bledne wrazenie?
– Chociaz… – Rozbawienie blysnelo w jego oczach. – Z pewnoscia byloby lepiej, gdybys rozluznila ten morderczy uchwyt i nie sciskala tak swoich kijkow.
Spojrzala w dol. Nie miala pojecia, ze palce ma jak przymarzniete do kijkow, dopoki nie sprobowala ich oderwac. Gdy tego dokonala, kijki upadly w snieg. Wtedy, trzymajac strzelbe miedzy kolanami, Steve powoli okryl ja kurtka tak wielka, ze Mary Ellen nie musiala zdejmowac swojej. Ale wlozenie jego okrycia nie bylo latwe. Nie potrafila mu pomoc.
Zoladkiem targaly dziwne skurcze.
Reakcja na jego bliskosc nie miala nic wspolnego z erotyzmem. Nie mogla miec. Pozadanie bylo ostatnia rzecza jaka mogla czuc w tej chwili. Inne kobiety odczuwaly automatycznie pociag do przystojnego faceta, ale nie ona. Musiala znac mezczyzne.
Uznala to za osobliwe. Steve pracowal z wilkami, co trudno sobie wyobrazic. Obiecal, ze nie pozwoli, by stalo jej sie cos zlego. A ona mu uwierzyla. Bog swiadkiem, ze wiele razy cierpiala ufajac meskim obietnicom.
Dopoki nie podszedl tak blisko, trzymala sie calkiem dzielnie. Kiedy owiazywal jej szyje szalikiem, przegubem reki musnal jej policzek. Szalik mial cieply, meski zapach jego skory, a dotkniecie wzbudzilo dreszcz. Steve nie przypominal zadnego mezczyzny, jakiego w zyciu widziala. Przez moment miala nieprzyjemne wrazenie, ze moze byc bardziej niebezpieczny od wilkow.
Ten jego wzrost przeslanial jej las, swiat i blade popoludniowe slonce. Nie widziala wczesniej jego twarzy z tak bliska. Zmarszczki wokol oczu i na czole byly jak wykute w granicie. Nie dorobil sie ich, grajac w warcaby w cieplym saloniku. Ten mezczyzna wiedzial, czego chce. Mocny zarys szczeki znamionowal stalowy charakter. Patrzac na jego sylwetke, nie wyobrazala sobie, by ktokolwiek stanal mu na drodze.
Kiedy zapial jej kurtke pod broda spotkaly sie ich spojrzenia. Nie powiedzial: „Zdecyduj sie, Mary Ellen”. Nie