Co teraz? Czy to juz naprawde koniec mojej medycznej kariery? Tak, to koniec…
Przy wejsciu nadal klebili sie ludzie. Blaira nigdzie nie bylo widac. To tchorzostwo wyjezdzac bez pozegnania, pomyslala, ale nie mam wyjscia. Trudno przeciez, zebym wchodzila do jego gabinetu, gdzie moze akurat siedza rodzice ktoregos z tych nieszczesnych chlopcow.
Wracala do domu Bromptonow z uczuciem, ze wlasnie dzis traci cos bardzo cennego.
– To kiedy jedziesz? – spytala Maggie, nie ukrywajac dezaprobaty.
– Jutro o swicie.
– Oszalalas chyba!
– Zrozum, nie moge przeciez mieszkac u was bez konca. – Cari probowala sie usmiechnac. – W koncu bedziecie mieli mnie dosc.
– Powinnas chociaz przeczekac deszcze.
Cari wyjrzala przez okno. Slowa Roda zdawaly sie sprawdzac. Na horyzoncie pojawily sie pierwsze chmury, ktore powoli zaczely przeslaniac niebo.
– Przeciez moj samochod jest skonstruowany do jazdy w zlych warunkach – powiedziala z przekonaniem w glosie.
Popatrzyla na psiaka zwinietego u jej stop. Wiedziala, ze powinna go zostawic, przeczuwala jednak, ze nigdy sie na to nie zdobedzie. I probowala sobie przypomniec przepisy dotyczace wwozu psow do Stanow. Wziela kundelka na rece i przytulila do siebie. On jeden bedzie jej przypominac o Slatey Creek.
– Czy Blair wie o twoim wyjezdzie? – spytala niespodziewanie Maggie.
– Umawialismy sie, ze zostane do powrotu Roda.
– Ale nie mowilas mu, ze wyjezdzasz jutro rano?
– Byl zajety. Nie udalo mi sie go zlapac. – Wzruszyla bezradnie ramionami. – Prosze cie, nie utrudniaj mi wszystkiego. Ja musze wyjechac, a ty musisz mnie zrozumiec.
W tej chwili do kuchni wszedl Jock. Zobaczyl bagaze Cari i zmarszczyl brwi.
– Chyba nie wybierasz sie teraz w podroz? – burknal, wskazujac na gestniejace na horyzoncie chmury.
– Wybieram sie. – Cari byla bliska lez. – Prosze cie, Jock, nic nie mow.
– To szalenstwo.
– Dlaczego?
– Bo moze byc powodz! – rzekl podniesionym glosem. -W calej okolicy pelno jest wyschnietych lozysk strumieni. Podczas deszczow zmieniaja sie one w rwace rzeki.
– Skad ty to wiesz? – spytala zdumiona. – Przeciez jeszcze nie zaczelo padac, a ty juz mowisz o powodzi!
– Bo ta grozba jest realna.
– A kiedy mieliscie powodz ostatni raz?
– Szesc lat temu.
– Sam widzisz – zauwazyla spokojnie.
Skonczyla pakowac ostatni karton i wyruszyla z nim do samochodu, a Rusty pobiegl za nia.
Polozyla sie spac bardzo wczesnie, przewracala sie jednak dlugo z boku na bok, nie mogac zasnac. Slyszala, jak Jock i Maggie szykuja sie na spoczynek i wtedy wlasnie zadzwonil; telefon. Zagryzla wargi, domyslajac sie, kto moze telefonowac o tej porze.
– Cari? – uslyszala pod drzwiami glos Maggie. – Cari, to Blair. Do ciebie.
Zamknela oczy i naciagnela koldre na glowe. Po ch uslyszala odglos oddalajacych sie krokow, a potem glos Maggie:
– Spi. Nie moge jej budzic, bo wstaje jutro bardzo wczesnie. – Maggie odlozyla sluchawke i znowu podeszla do pokoju Cari. – Czy ty aby na pewno wiesz, co robisz? – spytala
Cari przewrocila sie na plecy, szeroko otwartymi oczami wpatrujac sie w odblask ksiezyca na suficie.
Czy ja na pewno wiem, co robie?
ROZDZIAL CZTERNASTY
Cala rodzina Bromptonow wstala o brzasku, aby ja pozegnac. Cari wiedziala, ze pozostawia prawdziwych przyjaciol i zal jej bylo ich opuszczac.
Od rana padal ulewny deszcz, tak jak przewidywali Rod i Jock. Rusty przemokl do suchej nitki, zanim Cari zdolala go wpuscic do samochodu. Dobrze chociaz, ze deszcz w tym kraju nie oznacza ochlodzenia, pomyslala z ulga. W najgorszym razie zanocujemy w samochodzie, jesli nie przestanie lac.
Jej droga wiodla przez Slatey Creek. Kurz i pyl, ktorymi przysypana byla glowna ulica miasteczka, zamienialy sie powoli w blotnista maz. Kolo szpitala zwolnila nieco. Przy krawezniku stal samochod Blaira, a on sam siedzial za kierownica.
Chciala przyspieszyc, ale nie byla w stanie nacisnac na pedal gazu i samochod zwolnil. Zatrzymala sie naprzeciwko samochodu Blaira i czekala.
W chwile pozniej miejsce pasazera zajal Blair. Mial na sobie plaszcz przeciwdeszczowy, z ktorego sciekaly strugi wody. Wygladal tak zle, ze z trudem go poznala.
– Spales troche? – zapytala.
– Niewiele.
Nadludzkim wysilkiem woli powstrzymala sie, aby nie objac go i nie pocieszyc.
– Jak sie dowiedziales o moim wyjezdzie?
– Przed chwila dzwonilem do Bromptonow. Milczala.
– Nie mialas zamiaru nawet pozegnac sie ze mna?
– Pozegnalam sie, kiedy spales.
– To bardzo podobne do ciebie. Dokad jedziesz? – spytal obojetnym tonem.
– Do Perth.
– Ktoredy?
– To nie twoja sprawa. Zacisnal wargi.
– Mylisz sie. Wypuszczasz sie na pustkowie wlasnie wtedy, gdy po raz pierwszy od lat zaczelo lac. Ziemia w tej okolicy nie wchlania wody. Powstaja jeziora i rzeki w miejscach, w ktorych nigdy przedtem ich nie bylo.
– Do wieczora przestanie padac – mruknela.
– Bede sie wtedy bardzo cieszyl. A na razie prosze cie o podanie mi dokladnej trasy, ktora bedziesz jechala i nazwy pierwszej osady, przez ktora zamierzasz przejezdzac.
– Nie musisz mnie tak kontrolowac – oburzyla sie.
– Nie musze? A kto to zrobi? – zapytal ze zloscia.
– Pewnie nikt, ale juz ci przeciez mowilam, ze nikogo nie potrzebuje.
Patrzyl na nia dlugo, usilujac stlumic gniew. Potem siegnal po pudelko i wyjal mape najblizszej okolicy.
– Prosze, pokaz mi trase. Wzruszyla ramionami.
– Sama jeszcze nie wiem, ktoredy pojade.
– No to najwyzsza pora, zeby wiedziec! – zawolal. – A jesli nie, to zadzwonie na policje i poprosze, zeby cie zatrzymano. W tym kraju ludzie wyjezdzajac mowia, gdzie jada i ile czasu zabierze im podroz, a takze z gory sie upewniaja, ze ich bliscy sprawdza, czy udalo im sie dotrzec do celu. – Znalazl na mapie miejscowosc na poludniowy zachod od Slatey Creek. – To jest Ridge Bark. Czy tu wlasnie chcesz sie zatrzymac?
– Mysle, ze tak – odrzekla niepewnym glosem.
– A wiec jutro wieczorem masz zamiar dotrzec do Ridge Bark. Zaraz po przyjezdzie zadzwon na posterunek i zawiadom o swoim przyjezdzie.
– Alez to szalenstwo!
– Szalenstwem byloby tego nie zrobic. A teraz pokaz mi, ktoredy zamierzasz tam jechac.
Gdy spelnila jego prosbe, zlozyl mape i wlozyl ja z powrotem do pudelka.
– Dziekuje za troske – powiedziala cicho.
– Gdybys potrafila sie zdobyc na odwage, dalbym ci wiecej niz troske – odparl z rozpacza.
– Odwage?