– Tak. Odwage, zeby mi zaufac. Patrzyl na nia oczami pelnymi bolu, a jej serce przepelnila milosc do niego.
– Co ja bym dala, zeby mozna bylo cofnac czas, zebym byla taka jak kiedys… Potrzasnal nia mocno.
– Nie chce, zebys byla taka jak kiedys! – zawolal. – Chce takiej Cari, jaka siedzi teraz przy mnie. Tylko ze ta Cari nie umie sie zdobyc na odwage, zeby pogrzebac przeszlosc i zajac sie budowaniem nowego zycia. Brakuje jej charakteru i odwagi.
– Wybacz mi – szepnela. – Tak mi przykro… Pocalowal ja gwaltownie w usta.
– Mnie tez jest przykro – powiedzial szorstko i wysiadl.
Stal w ulewnym deszczu i patrzyl, jak Cari uruchamia silnik i wolno odjezdza. Gdy skrecila na glowna droge, obejrzala sie za siebie. Stal nadal w tym samym miejscu, nie spuszczajac oczu z jej samochodu.
W zyciu nie widziala podobnego deszczu. Znakomicie odzwierciedlal nastroj, w jakim sie znajdowala.
Gdy zblizylo sie poludnie, zrozumiala juz, ze dotarcie do Ridge Bark bedzie wyczynem nie lada. Ulewa nie ustawala,; a droga zamieniala sie powoli w sliskie grzezawisko. Jechac bylo coraz trudniej, kola buksowaly i z wysilkiem utrzymywala samochod na drodze. Rusty zwinal sie w klebek obok niej i posapywal przez sen.
– Ty jeden chyba tylko masz do mnie zaufanie. – Wyciagnela reke i poklepala psiaka po lepku.
Pierwsza noc spedzila w samochodzie. Nastepnego dnia rano pogoda byla taka sama. Lalo jak z cebra i samochod posuwal sie coraz wolniej. Gdy spojrzala na mape, ogarnal ja lekki niepokoj. Obiecywala Blairowi przybyc do Ridge Bark wieczorem, a nie przejechala jeszcze polowy drogi.
Chyba nie bedzie sie niepokoic, myslala. Zrozumie, ze nie moglam jechac szybciej. Dosyc juz mu narobilam klopotow, zeby mial sie znowu z mojego powodu martwic.
Starala sie nie myslec wiecej o Blairze, koncentrujac uwage na drodze. Wyschle lozyska zaznaczone byly na mapie. Stanowily one dobry punkt orientacyjny w tej pustynnej okolicy. Kierowala sie nimi, gdy jechala kilka miesiecy temu do Slatey Creek. Teraz lozyska wypelnione byly woda i przeprawiala sie przez nie z trudem. W jednym z nich omal nie ugrzezla. Wprawilo ja to w niemaly niepokoj. Trzeba sprawdzac teraz poziom wody, pomyslala. Co bedzie, jesli okaze sie za wysoki?
Po dziesieciu minutach stanela. Miala przed soba spieniona, szeroka rzeke. Wysiadla z samochodu i patrzyla przerazona na zywiol, ktory na jej oczach pochlanial coraz to nowe polacie ziemi. Nie bylo mowy o dalszej jezdzie. Samochod znajdowal sie okolo pieciu metrow od rzeki. Usiadla szybko za kierownica i zawrocila, szukajac wyzej polozonego terenu. Wokol rozciagala sie bezkresna rownina.
Spojrzala na mape. Ostatni strumien, jaki udalo jej sie przebyc, stanowil odgalezienie lozyska, przy ktorym sie teraz znalazla. Z przerazeniem tez stwierdzila, ze wszystkie koryta wodne lacza sie w petle, z ktorej nie ma wyjscia.
Zrozumiala wiec, ze aby sie stad wydostac, musi zawrocic i przebyc ponownie ostatnie lozysko. A przeciez z trudem przez nie przebrnela dziesiec minut temu. Czy uda sie to raz jeszcze? W miedzyczasie wezbraly takze boczne lozyska. Czyzby miala zamknieta droge?
Wysiadla z samochodu i brodzac po kostki w wodzie, dotarla do miejsca, w ktorym potok byl plytszy. Dalej bylo duzo glebiej, okolo metra. A wiec nie da sie przejechac. Gdy wsiadla z powrotem do samochodu, powitalo ja ciche skomlenie Rusty'ego. Wachal jej przemoczone dzinsy i patrzyl na nia z niepokojem.
– Wiem, co sobie myslisz – odezwala sie. – Uwazasz, ze jestem niemadra. Pojedziemy wzdluz lozyska i moze znajdziemy jakis przejazd – dodala, glaszczac psa.
Nie znalezli takiego miejsca. Okazalo sie, ze droga przecina lozysko tam, gdzie poziom wody jest najnizszy. Cari zatrzymala sie na najwyzszym wzniesieniu drogi.
– Jestesmy w pulapce – oznajmila psu. – Otoczeni woda. Rusty westchnal ciezko i polozyl leb na jej udzie.
– Uwazasz wiec, ze sytuacja jest krytyczna? – spytala, kladac go sobie na kolanach. – Masz moze jakis pomysl? – Psiak polizal ja po twarzy. – Nalezy czekac po prostu, az woda opadnie? Pewnie masz racje. Nic wiecej nam nie pozostaje. – Wychylila sie przez okno. – Przynajmniej nie zabraknie nam picia!
Gdy obudzili sie, ulewa trwala nadal. Cari wychylila sie przez okno i przetarla ze zdumienia oczy. Wybrala na noc najwyzsze wzniesienie w obrebie petli, ktora tworzyly lozyska. Poprzedniej nocy o brzasku obszar ten zawieral sie w promieniu mniej wiecej dwoch kilometrow, w tej chwili jednak przestrzen nie zagarnieta przez wode zwezila sie do niespelna trzystu metrow. Po raz pierwszy ogarnal ja strach.
– Chyba znalezlismy sie w tarapatach – oznajmila psu. Rusty postawil uszy. – Chodz, rozejrzymy sie.
Po chwili byli przemoknieci do suchej nitki. Juz po kilku krokach, gdy doszli do miejsca, w ktorym zaczynala sie teraz rzeka, Cari ujrzala z przerazeniem, ze podczas deszczu, ktory ograniczal widzialnosc, nie byla w stanie dostrzec drugiego brzegu. Mozna bylo miec nadzieje, ze rzeka nie jest zbyt gleboka, posrodku jednak, tam, gdzie bieglo stare lozysko, zaczynala sie z pewnoscia glebia.
Masy spienionej wody niosly z soba kamienie i galezie. Cari pojela, ze trzeba porzucic mysl o przeplynieciu rzeki wplaw. Woda tymczasem nadal wzbierala, w ciagu pieciu minut pochlaniajac nastepny metr suchego ladu.
– Trzeba bylo wczoraj zostawic samochod i przejsc na druga strone – szepnela do siebie.
Teraz bylo juz na to za pozno. Chwycila psa za obroze, jakby szukala u niego pomocy. Przez nastepne pietnascie minut stala wpatrzona w wode, ktora ciagle wzbierala. Cari spojrzala na samochod. Jesli wszystko pojdzie nadal w tym tempie, sucha wysepka, na ktorej stal samochod, zniknie, zanim zapadnie noc.
A oni razem z nia.
– Idziemy, piesku – szepnela. – Trzeba zjesc sniadanie.
Najbardziej meczyla ja bezczynnosc. Zjadla byle co, nakarmila psa, a potem usiedli razem na tylnym siedzeniu samochodu i czekali, az deszcz przestanie padac.
Deszcz jednak niezmiennie padal. Wygladalo to tak, jakby ktos postanowil oddac tej ziemi to, czego jej skapil przez ostatnie pare lat. Cari patrzyla, jak woda podnosi sie coraz wyzej i spokojnie oczekiwala tego, co musialo niechybnie nastapic.
Mysli jej pochloniete byly Blairem. Co ja najlepszego zrobilam? Mysl o utracie go na zawsze, teraz wlasnie, gdy zycie jej zdalo sie dobiegac konca, wydalo jej sie cierpieniem nie do zniesienia. Blair mial racje. Bylam tchorzem! Nie umialam walczyc o wlasne szczescie. Nie umialam siegnac z powrotem po to, co mi odebrano.
– Wybacz mi – szepnela. – Daruj mi, Blair.
Wtulila twarz w psie futerko i zaplakala.
Pies poderwal sie pierwszy. Nadstawil uszu, zaskowyczal i zaskrobal do drzwi. Byly nie domkniete, wiec sie otworzyly i Rusty wyskoczyl na dwor, podnoszac leb do gory. Cari stanela przy nim i spojrzala w niebo. Po chwili uslyszeli wyraznie odglos nisko lecacego samolotu.
Wkrotce potem wynurzyl sie z chmur. Na srebrnych skrzydlach z daleka widoczny byl znak australijskiego pogotowia lotniczego. Cari przymknela oczy, po policzkach splywaly jej lzy. Blair musial dzwonic do Ridge Bark… Samolot przelecial nad nimi dwa razy, a potem zatoczyl luk. Zrozumiala, ze pilot musi znalezc miejsce do ladowania.
Otrzasnela sie z ponurych mysli i wsiadla do samochodu, a za nia wgramolil sie Rusty. Uruchomila silnik i podjechala nad brzeg wody, po czym zawrocila i jechala w przeciwnym kierunku. Woda nie podmyla jeszcze gruntu, kola trzymaly sie powierzchni w miare dobrze. Miala nadzieje, ze pilot obserwuje jej poczynania i potrafi ocenic, czy ladowanie bedzie bezpieczne.
Samolot podlecial blisko jeszcze raz, a potem znow uniosl sie do gory. Kolowal pozniej nad nimi, zawracal, aby wreszcie wyladowac. Cari stala w miejscu, nie bedac w stanie sie poruszyc. Po chwili otworzyly sie drzwiczki i Blair wyskoczyl na ziemie. Nie wiadomo, jak i kiedy znalazla sie w jego ramionach, placzac i smiejac sie na przemian i tulac go tak, jakby pragnela zatrzymac go na zawsze.
ROZDZIAL PIETNASTY
W drodze powrotnej do Slatey Creek nie bylo czasu na rozmowy. Cari siedziala kolo Blaira, on jednak musial skoncentrowac uwage na pilotowaniu samolotu. Az trudno bylo uwierzyc, ze mozna wystartowac na tak malej powierzchni. Blair zdolal uniesc samolot w gore w momencie, gdy kola dotykaly juz wody.
– Nie wiedzialam, ze potrafisz latac – odezwala sie niesmialo.