Znowu sie pochylila nad diagramem i palcem popukala w poludniowo-wschodni rog kosciola.
– Ona lezy tutaj. Razem z mere Aurelie.
– Ale sio…
– Zostaly przeniesione. Dano im nowe trumny i polozono pod specjalnym oltarzem. Tam.
Znowu wskazala poludniowo-wschodni rog.
– Kiedy? – zapytalismy jednoczesnie.
Siostra Bernarda zamknela oczy. Pomarszczone, stare wargi poruszaly sie w niemej kalkulacji.
– W tysiac dziewiecset jedenastym. Wtedy przyszlam tutaj jako nowicjuszka. Pamietam to, bo kilka lat pozniej kosciol splonal i okna zostaly zabite deskami. Moim obowiazkiem bylo chodzenie tam i stawianie kwiatow na oltarzu. Nie lubilam tego. Balam sie chodzic tam sama. Ale obiecalam Bogu.
– Co sie stalo z oltarzem?
– Zabrano go jeszcze w latach trzydziestych. Stoi w kaplicy Dzieciatka Jezus w nowym kosciele. – Zlozyla serwetke i zaczela zbierac naczynia. – Byla kiedys tablica przy tych grobach, ale juz jej nie ma. Nikt juz tam nie chodzi. Tablicy tez juz nie ma.
Znowu popatrzylismy na siebie z ksiedzem. Lekko wzruszyl ramionami.
– Siostro – poprosilam – czy moglaby nam siostra pokazac, gdzie lezy Elisabeth?
–
– Teraz?
– Czemu nie? – Porcelana zadzwieczala o porcelane
– Prosze zostawic naczynia – powiedzial ojciec Menard. – Niech siostra wlozy plaszcz i buty i pojdziemy do kosciola.
Dziesiec minut pozniej znowu bylismy w starym kosciele. Pogoda sie nie poprawila, bylo nawet zimniej i bardziej mokro niz rano. Wiatr nadal wial. Galezie nadal stukaly o deski.
Siostra Bernarda niepewnie szla przez kosciol, oboje z ksiedzem trzymalismy ja pod reke. Przez warstwy ubrania wydawala sie krucha i lekka.
Za nami szly zakonnice, siostra Julienne trzymala w reku blok i dlugopis do stenografii. Na koncu pochodu szedl Guy.
Zakonnica zatrzymala sie przed nisza w poludniowo-wschodniej czesci. Na glowie miala ciagle robiona na drutach, wiazana pod broda czapke. Zaczela sie rozgladac, poszukujac sladow i starajac sie ustalic miejsce. Wszystkie oczy skierowane byly w jedna strone w ponurym wnetrzu kosciola.
Gestem przywolalam Guya ze swiatlem. Siostra nie zwrocila na to najmniejszej uwagi. Po chwili odsunela sie nieco od sciany Glowa w lewo, glowa w prawo, potem znowu w lewo. W gore. W dol. Znowu sprawdzila swoje polozenie i obcasem wyznaczyla w piasku linie.
– Ona lezy tutaj. – Piskliwy glos odbil sie echem od kamiennych scian.
– Jest siostra pewna?
– To tutaj. – Nie brakowalo jej pewnosci siebie.
Wszyscy popatrzyli na linie.
– Leza w malych trumnach. Nie takich zwyklych. Zostaly tylko kosci, wiec wszystko zmiescilo sie do malych trumien. – Wyciagnela drobne rece, by pokazac ich dlugosci. Jedna z rak sie trzesla.
Guy skierowal swiatlo na miejsce u jej stop.
Ojciec Menard podziekowal wiekowej zakonnicy i poprosil dwie siostry, by odprowadzily ja do klasztoru. Spojrzalam za nimi. Wygladala jak dziecko, ktorego brzeg plaszcza ciagnie sie po podlodze.
Poprosilam Guya, by przyniosl jeszcze jeden reflektor. Przynioslam moja sonde, koniec przylozylam w miejscu, ktore wskazala siostra Bernarda, i pchnelam raczke w ksztalcie litery T. Ani drgnela. W tym miejscu ziemia nie byla tak rozmrozona. Nie chcialam, by cokolwiek, co moglo znajdowac sie pod ziemia, zostalo uszkodzone, a zaokraglony czubek nie chcial gladko przejsc przez czesciowo zmrozona warstwe ziemi. Sprobowalam znowu, tym razem mocniej.
Spokojnie, Brennan. Oni nie beda zadowoleni, jezeli uszkodzisz trumne albo zrobisz dziure w czaszce siostry.
Zdjelam rekawiczki, owinelam palce wokol raczki i znowu pchnelam. Tym razem ziemia ustapila i sonda wsunela sie w podglebie. Choc drzalam z niecierpliwosci, sprawdzilam ziemie, z zamknietymi oczami wyczuwajac te drobna zmiane w jej strukturze. Mniejszy opor mogl oznaczac obszar powietrza tam, gdzie cos uleglo rozkladowi. Wiekszy mogl byc dowodem na to, ze pod powierzchnia znajdowala sie kosc lub artefakt. Nic. Wyciagnelam sonde i powtorzylam czynnosc.
Przy trzeciej probie poczulam opor. Sprobowalam pietnascie centymetrow dalej. I znowu cos. Niezbyt gleboko pod powierzchnia znajdowal sie jakis przedmiot.
Unioslam kciuk w kierunku ksiedza i zakonnic i poprosilam Guya, by przyniosl siatke. Odlozylam sonde, wzielam do reki szufle o plaskich brzegach i zaczelam nabierac nia niewielkie ilosci ziemi. Grudka po grudce rzucalam ja na siatke, patrzac to na nia, to na wykop. Minelo pol godziny, kiedy wreszcie dostrzeglam to, czego szukalam. Wykopywana ziemia zrobila sie ciemna, nieomal czarna.
Zamienilam szufle na kielnie, pochylilam sie nad wykopem i ostroznie wygladzilam jego dno, usuwajac luzne grudki. Niemal natychmiast pojawil sie owalny ksztalt. Zabarwiony kawalek ziemi mial jakies dziewiecdziesiat centymetrow dlugosci. Nie bylam pewna szerokosci, bo czesciowo pokrywala go odkopana ziemia.
– Tu cos jest – oznajmilam prostujac sie. Moj oddech zamienial sie w oblok pary unoszacy sie tuz przed moja twarza.
Jak jeden maz wszyscy zblizyli sie i spojrzeli w dziure w podlozu. Raczka kielni nakreslilam owalny ksztalt. W tym samym momencie przylaczyla sie do nas eskorta siostry Bernardy.
– To moze byc trumna, chociaz jest to raczej male. Kopalam nieco w lewo, wiec bede musiala te czesc rozebrac. – Wskazalam miejsce, gdzie kucnelam.- Odkryje go z zewnatrz i odkopie wzdluz i w glab. W ten sposob otrzymamy przekroj grobu. Tak bedzie latwiej kopac. Bedzie nam tez latwiej wyjac trumne z boku.
– Skad to zabarwienie ziemi? – zapytala mloda zakonnica o twarzy harcerki.
– Kiedy cos organicznego ulega rozkladowi, ziemia robi sie o wiele ciemniejsza. To moze byc spowodowane przez drewno trumny albo zakopane z nia kwiaty. – Nie chcialam opisywac procesu rozkladu. – Takie zabarwienie to pierwszy znak grobu.
Dwie zakonnice przezegnaly sie.
– To Elisabeth czy mere Aurelie? – zapytala starsza siostra. Jej dolna powieka drgnela.
Rozlozylam rece w gescie “nie mam pojecia”. Zalozylam rekawiczki i zaczelam usuwac ziemie z prawego kawalka ciemnej plamy, poszerzajac wykop, by odkryc owal i polmetrowy pas ziemi po jego prawej stronie.
Nikt nic nie mowil, az w koncu uslyszalam:
– Tu chyba cos jest – Najwyzsza z siostr wskazala siatke.
Podnioslam sie, by spojrzec, wdzieczna za stworzenie mi okazji do wyprostowania sie.
Siostra wskazywala maly, czerwono-brazowy kawalek.
– Oczywiscie, siostro. To chyba drewniany kawalek trumny.
Mialam ze soba zapas papierowych toreb. Jedna z nich zaopatrzylam w date, miejsce i kilka innych informacji, umiescilam ja przy siatce, a inne polozylam na ziemi. W palcach nie mialam juz wcale czucia.
– To do pracy. Siostro Julienne, prosze zapisywac wszystko, co znajdziemy. Niech siostra pisze na torbie i do dziennika, tak, jak ustalilysmy Jestesmy na glebokosci – spojrzalam w wykop – szescdziesieciu centymetrow. Siostra Marguerite bedzie robic zdjecia.
Zakonnica skinela glowa i uniosla aparat.
Gotowe byly do pracy po tylu godzinach obserwowania. Ja usuwalam ziemie, siostry Powieka i Harcerka przesypywaly ja przez siatke. Pojawilo sie wiecej kawalkow i wkrotce dostrzeglismy zarys czegos w ciemnej ziemi. Drewno. W zlym stanie. Niedobrze.
Kielnia i golymi rekami zaczelam odkrywac cos, co mialam nadzieje bylo trumna. Chociaz bylo bardzo zimno i nie mialam czucia ani w palcach rak, ani nog, pod kurtka oblewal mnie pot. Prosze, niech to bedzie ona. I kto tu sie modlil?
Przedmiot stawal sie coraz szerszy. Wreszcie bylo juz wyraznie widac, ze ma ksztalt szesciokata. Ksztalt typowy dla trumny. Musialam sie powstrzymac, by nie krzyknac “Alleluja!”. Slowo pasowaloby do miejsca, ale zachowalabym sie bardzo nieprofesjonalnie.