przemoczonymi wlosami raz do przodu, a raz do tylu. Wizerunek ofiary byl w moich myslach nieco rozmyty i juz nie potrafilam powiedziec, co naprawde pamietalam z przeszlosci, a co widzialam na dokladnych zdjeciach dzisiaj po poludniu. Tak jak w zyciu. Od dawna podejrzewalam, ze wiele moich wspomnien z dziecinstwa pochodzi w gruncie rzeczy ze starych zdjec, ze sa one zbieranina fotograficznych ujec, mozaika utrwalonych na celuloidzie obrazow przeksztalconych w pamietana rzeczywistosc. Urok Kodaka. Moze i lepiej wspominac przeszlosc w ten sposob. Rzadko utrwalamy na zdjeciach smutne wydarzenia.

Otworzyly sie drzwi i do sauny weszla jakas kobieta. Usmiechnela sie i skinela do mnie glowa, po czym po mojej lewej stronie starannie rozlozyla na lawce recznik. Jej uda mialy konsystencje zyjacych w morzu gabek. Wzielam swoj recznik i poszlam pod prysznic.

Birdie czekal, kiedy przyjechalam do domu. Patrzyl na mnie z holu, a jego biala sylwetka odbijala sie delikatnie od czarnej, marmurowej podlogi. Wygladal na rozdraznionego. Czy koty moga czuc cos takiego? Pewnie przenosilam wlasne emocje na kota. Zajrzalam do jego miseczki i zobaczylam, ze mleka jest malo, ale cos jeszcze zostalo. Czujac sie winna, i tak ja napelnilam. Birdie dobrze zniosl przeprowadzke. Jego potrzeby byly proste. Moja osoba, paczka kociego przysmaku i sen. Takie wymagania nie maja nic wspolnego z granicami, bo miejsce ich zaspokajania nie gra roli.

Mialam jeszcze godzine do spotkania z Gabby, wiec wyciagnelam sie na sofie. Wysilek i sauna robily swoje, wiec czulam sie tak, jakby wazniejsze grupy moich miesni wziely sobie wolne. Ale wyczerpanie ma tez zalety. Czulam sie fizycznie, jesli nie psychicznie, rozluzniona. I jak zwykle w takich sytuacjach, mialam ochote sie napic.

Pokoj byl rozswietlony popoludniowym sloncem, chociaz nieco stlumionym przez wykrochmalone muslinowe zaslony zakrywajace wszystkie okna. To wlasnie to najbardziej lubie w tym mieszkaniu. Swiatlo sloneczne zmieszane z pastelowymi kolorami sprawia, ze pokoj wydaje sie przestronny, co dziala na mnie bardzo kojaco. W swiecie pelnym napiec, jest to moja oaza spokoju.

Mieszkanie miesci sie na parterze budynku w ksztalcie litery U, w srodku ktorej miesci sie dziedziniec. Zajmuje wieksza czesc jednego skrzydla i przez to nie sasiaduje bezposrednio z zadnym innym. Z jednej strony duzego pokoju sa przeszklone drzwi balkonowe wychodzace na ogrod na dziedzincu. Drugie drzwi, znajdujace sie naprzeciw tamtych, prowadza do mojego malego, prywatnego ogrodu. To rzadkosc w miescie – trawa i kwiaty w samym sercu Centre-ville. A ja hoduje nawet troche ziol w tym ogrodku.

Na poczatku zastanawialam sie, czy dobrze bede sie czula, mieszkajac sama. Nigdy wczesniej tego nie robilam. Z domu wyjechalam do college'u, po czym wyszlam za Pete'a, wychowywalam Katy, nigdy nie bylam sama sobie pania. Niepotrzebnie sie martwilam. Uwielbiam mieszkac sama.

Pograzalam sie w stanie posrednim miedzy snem a jawa, z ktorego wyrwal mnie jednak telefon. Z ciezka glowa po przerwanej drzemce, podnioslam sluchawke. Uraczono mnie mechanicznym glosem proponujacym sprzedaz miejsca na cmentarzu.

– Merde – przeklelam, spuszczajac nogi i wstajac z kanapy. To jest minus mieszkania samemu. Mowie do siebie.

Inna wada jest to, ze nie mam przy sobie corki. Zadzwonilam do niej, ona podniosla sluchawke juz po pierwszym sygnale.

– Och, mamo, tak sie ciesze, ze zadzwonilas! Jak sie czujesz? Teraz nie moge rozmawiac, bo mam kogos na drugiej linii, ale moze zadzwonie do ciebie za chwile?

Usmiechnelam sie. Katy. Zawsze bez tchu i robiaca sto rzeczy naraz.

– Pewnie, skarbie. Nie mam nic waznego, chcialam cie tylko uslyszec. Wieczorem ide z Gabby na kolacje. Moze jutro?

– Super. Ucaluj ja bardzo mocno ode mnie. Aha, dostalam piatke z francuskiego, jesli to ci chodzi po glowie.

– Nie mialam watpliwosci, ze tak bedzie – odparlam, smiejac sie. – Porozmawiamy jutro.

Dwadziescia minut pozniej zaparkowalam pod budynkiem, w ktorym mieszka Gabby. Jakims cudem bylo wolne miejsce dokladnie naprzeciw jej drzwi wejsciowych. Wylaczylam silnik i wysiadlam.

Gabby mieszka na Carre St. Louis, uroczym, malym placu wcisnietym miedzy rue St. Laurent a rue St. Denis. Okragly park jest otoczony stojacymi w rzedach domami o bardzo wymyslnych ksztaltach. Pelno na nich drewnianych zdobien, reliktow wieku fantazji w architekturze. Ich wlasciciele pomalowali je w barwy teczy i ozdobili dziedzince bujnymi bukietami letnich kwiatow, przez co wygladaly jak z filmow animowanych Disneya.

Jest cos ze spelnionego kaprysu w tej oazie zieleni, poczynajac od polozonej w srodku fontanny, wyrastajacej z basenu jak ogromny tulipan, po niski plot z kutego zelaza otaczajacy caly park. Siega zaledwie troszke ponad kolana, a jego frywolne szpice i zawijasy odgraniczaja zielen placu od otaczajacych go piernikowych domow. Wyglada na to, ze ludzie epoki wiktorianskiej tak pruderyjni w sprawach seksu, potrafili byc swawolni projektujac budynki. W jakis sposob mnie to pocieszalo, bo potwierdzalo, ze w zyciu jednak panuje rownowaga.

Rzucilam okiem na dom Gabby. Stoi po polnocnej stronie parku i jest trzecim budynkiem od rue Henri-Julien. Katy jego wyglad skwitowalaby okresleniem “nieprzyzwoita przesada', ktorego to uzywala do krytykowania sukienek mijajacych nas kobiet podczas naszych dorocznych, wiosennych zakupow. Wydaje sie, ze architekt nie mogl sie nasycic, az przystroil dom wszystkimi fantazyjnymi ozdobami, jakie tylko znal.

Jest to trzypietrowy budynek z brazowej cegly. Nizsze pietra wybrzuszaja sie ogromnymi oknami w wykuszu, a sciety dach wienczy szesciokatna wiezyczka, ktora pokryta jest malymi owalnymi plytkami ulozonymi jak luski na ogonie rusalki. Wokol niej jest romantyczny balkon ograniczony balustrada z kutego zelaza. Okna sa w stylu arabskim, ich dolne czesci znacza katy proste, natomiast gorne rozdymaja sie w luki. Starannie rzezbione ramy wszystkich okien i drzwi pomalowane sa na delikatny odcien koloru lawendy. Na dole, na lewo od wykuszu, zelazne schody wspinaja sie od parteru do polozonej na poziomie drugiego pietra werandy. Petle i zawijasy jej balustrady sa w podobnym stylu, co te ogrodzenia parku. Byl poczatek czerwca i w ogromnych skrzynkach zawieszonych wzdluz werandy kwitly kwiaty.

Musiala juz na mnie czekac. Nim zdazylam przejsc przez ulice, zaslona drgnela i po chwili otworzyly sie drzwi. Pomachala mi, zamknela drzwi na klucz i sprawdzila, czy sa zamkniete, gwaltownie szarpiac za klamke. Kiedy szybko schodzila po zelaznych schodach, jej dluga sukienka nadymala sie jak zagiel na silnym wietrze. Uslyszalam ja, kiedy sie zblizyla. Gabby lubi rzeczy, ktore blyszcza i brzecza. Tego wieczora jej kostke zdobila bransoleta, na ktorej zawieszone byly male, srebrne dzwoneczki. Kazdemu jej krokowi towarzyszylo brzeczenie. Byla ubrana w stylu, jaki w szkole sredniej okreslalam mianem Nouveau Ashram. Zawsze sie tak ubierala.

– Jak leci?

– W porzadku – rzucilam wymijajaco.

Juz w momencie, w ktorym to mowilam, wiedzialam, ze to nieprawda. Ale nie mialam ochoty rozmawiac o morderstwach, Claudelu, straconym weekendzie w Quebec City, moim malzenstwie ani o niczym innym, co ostatnio spedzalo mi sen z powiek.

– A u ciebie?

– Bien.

Poruszala glowa na boki i jej dredy troche przyklapnely. Bien. Pas bien. Zupelnie tak jak dawniej. Ale nie do konca. Zauwazylam, ze zachowuje sie podobnie, jak ja. Ona tez cos ukrywala, ale wyraznie nie chciala prowadzic zadnych powaznych rozmow. Czujac sie nieco przygnebiona, ale podejrzewajac, ze moj nastroj sie poprawi, nic nie powiedzialam i udawalam, ze wszystko jest w porzadku.

– No to gdzie idziemy zjesc?

Nie zmienialam tematu, bo przeciez jeszcze o niczym nie zaczelysmy rozmawiac.

– A na co masz ochote?

Juz sie nad tym zastanawialam. Przewaznie decyduje sie na cos, wyobrazajac sobie jedzenie na talerzu przede mna. Pod tym wzgledem jestem zdecydowanie wzrokowcem. Wydaje mi sie, ze jesli chodzi o jedzenie, decyduje wyglad dania, a nie menu. Dzisiaj mialam ochote na cos czerwonego i ciezkiego.

– Pojdziemy do wloskiej?

– Okej. – Zastanowila sie. – Moze Vivaldi na Prince Arthur? Tam na pewno usiadziemy na dworze.

– Idealnie. I nie bede juz musiala ruszac samochodu. Przeszlysmy przez plac, idac pod dorodnymi drzewami lisciastymi, ktore goruja nad trawnikiem. Starsi ludzie siedzieli na lawkach, rozmawiajac w grupach, przygladajac

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×