Arthur Stuart wygral okregowy konkurs ortograficzny slowem „sprzysiezenie”. Panna Larner natychmiast wycofala go z dalszego wspolzawodnictwa; inne dziecko mialo zajac jego miejsce w konkursie stanowym. W rezultacie malo kto zwrocil na niego uwage. Pojawila sie tylko krotka notka w miejscowej gazecie w Hatrack River.
Szeryf Pauley Wiseman zlozyl stronice gazety i wraz z krotkim listem umiescil w kopercie zaadresowanej do wielebnego Philadelphii Throwera, Krucjata Praw Wlasnosci, 44 Harrison Street, Carthage City, Wobbish. Nie minely dwa tygodnie, a stronica znalazla sie na biurku Throwera. List stwierdzal tylko:
Chlopak zjawil sie latem 1811, mial najwyzej kilka tygodni. Mieszka w zajezdzie Horacego Guestera, Hatrack River. Moim zdaniem adopcja jest bezprawna, jezeli chlopak okaze sie zbiegiem.
Bez podpisu… Ale Thrower byl do tego przyzwyczajony, chociaz nie rozumial, dlaczego ludzie staraja sie ukryc swoja tozsamosc, pomagajac w slusznej sprawie. Dolaczyl list od siebie i wyslal wszystko na poludnie.
Po miesiacu Cavil Planter odczytal list Throwera dwojce odszukiwaczy. Potem wreczyl im skarbczyki, ktore przechowywal przez te wszystkie lata — skarbczyki Hagar i wykradzionego malego Iszmaela.
— Wrocimy przed latem — zapewnil czarnowlosy odszukiwacz. — Jesli jest wasz, bedziemy go mieli.
— Wtedy otrzymacie zaplate i dodatkowo solidna premie — obiecal Cavil Planter.
— Nie potrzebujemy premii — odparl siwowlosy odszukiwacz. — Zaplata i zwrot kosztow wystarczy.
— Jak chcecie. Wiem, ze Bog poblogoslawi wasza wyprawe.
ROZDZIAL 18 — KAJDANY
Wczesna wiosna, kilka miesiecy przed dziewietnastymi urodzinami Alvina, Makepeace Smith podszedl do niego i powiedzial:
— Czas juz, zebys zaczal pracowac nad swoim majstersztykiem. Co ty na to, Al?
Te slowa zabrzmialy w uszach Alvina niczym piesn drozda. Slowa uwiezly mu w gardle. Zdolal tylko skinac glowa.
— Co planujesz? — zapytal mistrz.
— Myslalem o plugu — wyznal Alvin.
— To duzo materialu. Wymaga idealnej formy i wcale nie takiej prostej. Prosisz mnie chlopcze, zebym zaryzykowal spory kawalek zelaza.
— Jesli sie nie uda, zawsze mozna go przetopic.
Obaj wiedzieli, ze porazka Alvina jest mniej wiecej tak samo prawdopodobna, jak to, ze Alvin zacznie latac. Bylo to wiec tylko puste gadanie — strzepy dawnych pretensji Makepeace'a, ze Alvin nie radzi sobie z kowalstwem.
— Chyba faktycznie — przyznal Makepeace. — Postaraj sie, chlopcze. Twardy, ale nie za kruchy. Dosc ciezki, zeby oral gleboko, ale dosc lekki, zeby go ciagnac. Dosc ostry, zeby rozcinal ziemie, i dosc mocny, zeby odrzucal kamienie na bok.
— Tak, psze pana.
Zasad wytwarzania narzedzi Alvin nauczyl sie na pamiec, kiedy mial dwanascie lat.
Istnialy jeszcze inne zasady, ktorych zamierzal przestrzegal:. Chcial sobie udowodnic, ze jest dobrym kowalem, nie tylko niedowarzonym Stworca. A zatem nie bedzie wykorzystywal swojego daru, lecz wylacznie umiejetnosci kowalskie — dobre oko, znajomosc metalu, sile ramion i dokladnosc dloni.
Praca nad dzielem czeladnika zwalniala go od innych zajec.
Zaczal od samego poczatku, jak zawsze czyni dobry czeladnik. Na forme wybral nie zwyczajna gline, ale najlepsza biala glinke — wyruszyl po nia w gore Hatrack — zeby powierzchnia odlewu byla czysta, gladka i utrzymywala wlasciwy ksztalt. Lepienie formy wymagalo spojrzenia na przyszle dzielo jakby z drugiej strony, od wewnatrz, jednak Alvin zawsze mial dobre oko do ksztaltow. Poklepywal i gladzil gline w drewnianej ramie, a caly czas widzial, wjaki sposob rozne jej czesci nadadza stygnacemu zelazu ksztalt lemiesza. Potem wypalal forme, az byla sucha i twarda, gotowa do przyjecia zelaza.
Metal wybral ze stosu zlomu i starannie opilowal do czysta, usuwajac brud i rdze. Wyczyscil tez tygiel. Dopiero wtedy gotow byl do wytopu i odlewania. Rozpalil ogien na palenisku i sam pracowal przy miechach — unosil i opuszczal uchwyt jak wtedy, kiedy zaczynal nauke. Wreszcie zelazo w tyglu rozgrzalo sie do bialosci, a ogien byl tak goracy, ze trudno bylo sie zblizyc. Zblizyl sie jednak ze szczypcami w reku, zdjal tygiel, przeniosl go do formy i nalal. Zelazo syczalo i strzelalo iskrami, ale forma wytrzymala, nie wykrzywila sie i nie pekla od zaru.
Odstawic tygiel na palenisko. Teraz mial ulozyc na miejscu pozostale czesci formy: delikatnie, rowno, zeby nie chlupnelo.
Dobrze ocenil ilosc plynnego zelaza — kiedy ostatni element formy wsliznal sie na miejsce, tylko odrobina wyplynela na brzegach. To znaczy, ze jest tyle, ile trzeba, i prawie nic sie nie zmarnuje.
I koniec. Teraz juz tylko czekac, az zelazo wystygnie i stwardnieje. Jutro sie dowie, co stworzyl.
Jutro Makepeace Smith obejrzy lemiesz i nazwie Alvina czeladnikiem. Czeladnik to wolny czlowiek, ktory moze pracowac w kazdej kuzni, ale nie jest jeszcze gotow, zeby przyjmowac uczniow. Jednak Alvin osiagnal juz te gotowosc cale lata temu. Makepeace podarowal mu ledwie kilka tygodni z pelnych siedmiu lat sluzby. I to bylo dla niego wazne, nie plug.
Nie, prawdziwy majstersztyk Alvina dopiero powstanie. Kiedy Makepeace uzna plug za odpowiedni, Alvinowi pozostanie jeszcze jedno zadanie do wykonania.
— Mam zamiar zmienic go w zloto — oswiadczyl Alvin.
Panna Larner uniosla brew.
— I co potem? Jak wytlumaczysz ludziom, skad wziales zloty lemiesz? Znalazles go gdzies? Czy przypadkiem miales akurat troche zlota i pomyslales, ze wystarczy na plug?
— Sami mowiliscie, ze Stworca to ten, co potrafi zelazo zamienic w zloto.
— Owszem. Ale z tego jeszcze nie wynika, ze to madre posuniecie.
Panna Larner wyszla z goracej kuzni na dwor, w nieruchome powietrze wczesnego wieczoru. Bylo tu chlodniej, ale nie za bardzo — pierwsza upalna noc wiosny.
— W cos wiecej niz zloto — dodal Alvin. — A w kazdym razie nie w zwyczajne zloto.
— Normalne zloto ci nie wystarczy?
— Zloto jest martwe. Jak zelazo.
— Nie jest martwe. To po prostu… ziemia bez ognia. Nigdy nie zylo, wiec nie moze byc martwe.
— Wy sami mowiliscie, ze jesli potrafie cos sobie wyobrazic, to moze uda mi sie to uczynic.
— A potrafisz sobie wyobrazic zywe zloto?
— Plug, ktory rozcina ziemie, chociaz nie ciagna go woly.
Milczala, ale oczy jej blyszczaly.
— Czy jesli zrobie cos takiego, panno Larner, uznacie, ze ukonczylem wasza szkole Stworcow?
— Powiem, ze nie jestes juz Stworca uczniem.
— Tak wlasnie myslalem, panno Larner. Czeladnik Stworca i czeladnik kowal. Jedno i drugie, jesli tylko potrafie.
— A potrafisz?
Alvin kiwnal glowa i wzruszyl ramionami.
— Mysle, ze tak. To przez to, co w styczniu mowiliscie o atomach.
— Sadzilam, ze zrezygnowales…
— Nie, psze pani. Dlugo sie zastanawialem, co to takiego, czego nie da sie podzielic na czesci. I wtedy pomyslalem: jesli to cos ma jakis rozmiar, mozna to przeciac. No wiec atom jest tylko miejscem, jednym dokladnym miejscem bez zadnej szerokosci.
— Punkt geometryczny Euklidesa.
— Tak jest, psze pani. Ale mowiliscie, ze jego geometria jest cala wymyslona, a to jest rzeczywiste.
— Ale skoro nie ma rozmiaru, Alvinie…