Pieknych, Laguna Pokoju i luksusowe budynki mieszkalne.
Billy Pilgrim nie mial nic przeciwko temu.
Na zebraniu Klubu Lwow mowca byl tego dnia major piechoty morskiej. Mowil, ze Amerykanie nie maja wyboru i musza walczyc w Wietnamie az do zwyciestwa, dopoki komunisci nie zrozumieja, ze nie moga narzucac swoich rzadow slabszym krajom. Major byl tam juz dwukrotnie. Mowil o wielu strasznych i pieknych rzeczach, jakie tam widzial. Wypowiadal sie na rzecz nasilenia bombardowan, na rzecz zepchniecia Wietnamczykow z Polnocy z powrotem do epoki kamiennej, jesli nic innego nie przemowi im do rozsadku.
Billy nie mial ochoty protestowac przeciwko bombardowaniu Wietnamu Polnocnego, nie zadrzal na mysl o potwornych skutkach bombardowania, ktore sam kiedys ogladal. Po prostu jadl obiad w Klubie Lwow jako jego byly przewodniczacy.
W gabinecie przyjec Billy powiesil sobie na scianie oprawiona w ramki modlitwe, ktora byla jego sposobem na to, zeby jakos funkcjonowac, mimo ze zycie nie budzilo w nim entuzjazmu. Wielu pacjentow, ktorzy zobaczyli te modlitwe na scianie u Billy’ego, mowilo mu, ze im ona takze pomaga zyc. Brzmiala nastepujaco:
Do rzeczy, ktorych Billy nie mogl zmienic, nalezala przeszlosc, terazniejszosc i przyszlosc.
Billy’ego przedstawiono majorowi piechoty morskiej. Ten, kto go przedstawial, powiedzial, ze Billy jest weteranem i ze jego syn sluzy w Wietnamie w Zielonych Beretach.
Major powiedzial Billy’emu, ze Zielone Berety robia tam dobra robote i ze powinien byc dumny z syna.
— Jestem dumny — odpowiedzial Billy Pilgrim. — Oczywiscie, ze jestem.
Billy poszedl do domu zdrzemnac sie po obiedzie. Robil to na zalecenie lekarza. Doktor mial nadzieje, ze wyleczy Billy’ego, ktory od czasu do czasu, bez zadnego powodu poplakiwal. Nikt go nigdy na tym nie przylapal i tylko doktor o tym wiedzial. Billy plakal bardzo cicho i niezbyt obficie.
Billy posiadal w Ilium piekny dom w stylu kolonialnym. Byl bogaty jak Krezus, a czegos takiego nie spodziewal sie nigdy w zyciu. Zatrudnial pieciu innych optykow w swoim zakladzie przy centrum handlowym i zarabial netto ponad szescdziesiat tysiecy dolarow rocznie. Poza tym nalezala do niego piata czesc „Swiatecznego Zajazdu” przy szosie numer piecdziesiat cztery oraz polowa udzialu w trzech stoiskach Tastee-Freeze. Tastee- Freeze byl to rodzaj mrozonego kremu. Zapewnial te same wrazenia co lody, a jednoczesnie nie byl tak twardy i przejmujaco zimny.
W domu Billy’ego nie bylo nikogo. Jego corka Barbara miala wyjsc za maz i pojechala z Walencja do miasta wybrac wzory krysztalow i sreber. Stwierdzala to notatka pozostawiona na stole w kuchni. Sluzby nie bylo. Zawod sluzacego przestal byc atrakcyjny. Psa rowniez nie bylo.
Mieli kiedys psa imieniem Spot, ale im zdechl. Zdarza sie. Billy bardzo lubil Spota, a Spot jego.
Billy wszedl po wylozonych chodnikiem schodach do swojej malzenskiej sypialni. Pokoj mial tapete w kwiatki. Stalo tam podwojne lozko i radio z budzikiem na nocnym stoliku. Na tym samym stoliku znajdowal sie wylacznik elektrycznego koca i lagodnego wibratora, podlaczonego do sprezyn materaca. Wibrator nosil nazwe „Magiczne Palce” i byl rowniez pomyslem doktora.
Billy zdjal swoje specjalne okulary o trzech ogniskowych, marynarke, buty i krawat, zapuscil zaluzje i zaslony i polozyl sie na zascielonym lozku. Sen jednak nie przychodzil. Zamiast tego przyszly lzy. Kapaly. Billy wlaczyl „Magiczne Palce”. Plakal i byl kolysany.
Odezwal sie dzwonek przy drzwiach wejsciowych. Billy wstal i wyjrzal przez okno, zeby zobaczyc, kto czeka przed drzwiami. Byl to kaleka, miotany drgawkami w przestrzeni, tak jak Billy miotany byl drgawkami w czasie. Drgawki zmuszaly go do nieustannego konwulsyjnego tanca i nieustannych zmian wyrazu twarzy, jakby chcial nasladowac roznych slynnych aktorow filmowych.
Drugi kaleka dzwonil do domu naprzeciwko. Ten nie mial nogi. Byl tak wcisniety pomiedzy swoje kule, ze ramiona zaslanialy mu uszy.
Billy wiedzial, co sie swieci: kalecy wyludzali pieniadze rzekomo na przedplate czasopism. Ludzie wplacali, poniewaz ajenci budzili w nich litosc. Billy slyszal o tej szajce od mowcy na obiedzie w Klubie Lwow dwa tygodnie temu — byl to przedstawiciel Biura Rozwoju Przemyslu i Handlu. Powiedzial, ze kazdy, kto zobaczy tych polamancow zbierajacych w sasiedztwie przedplate na prase, powinien natychmiast zawiadomic policje.
Billy spojrzal w glab ulicy i zobaczyl nowy samochod marki Buick Riviera zaparkowany o kilkadziesiat jardow dalej. Siedzial w nim jakis czlowiek i Billy domyslil sie calkiem slusznie, ze jest to facet, ktory wynajal tych nieszczesnikow do pracy. Billy obserwowal kaleki oraz ich szefa, nie przestajac ani na chwile plakac. Tymczasem dzwonek przy drzwiach dzwonil jak oszalaly.
Billy przymknal oczy i zaraz znow je otworzyl. Lzy lecialy mu nadal, ale znalazl sie z powrotem w Luksemburgu. Maszerowal droga wraz z innymi jencami. Tym razem lzy wyciskal mu zimowy wiatr.
Billy, od momentu kiedy go wepchnieto w krzaki celem zrobienia zdjecia, widzial ognie Swietego Elma, rodzaj elektronicznego promieniowania wokol glow swoich towarzyszy i konwojentow. Wystepowalo ono rowniez na czubkach drzew i na szczytach dachow Luksemburga. Bylo to bardzo piekne.
Wedrowal z rekami zalozonymi za glowe, podobnie jak i pozostali Amerykanie. Podrygiwal przy tym w gore i w dol, w gore i w dol. Raz wpadl niechcacy na Rolanda Weary’ego i powiedzial: „Najmocniej przepraszam.”
Weary rowniez mial lzy w oczach. Plakal, poniewaz potwornie bolaly go nogi. Drewniaki zmienily jego stopy