— Jakieś formy życia, jakieś istoty podwodne, kryjące się w oceanie, które wytworzyły tam cywilizację na dnie — podsunął myśl Rohan.

Obaj patrzyli na wielką mapę planety w projekcji Merkatora, niedokładną, bo rysowaną w oparciu o dane automatycznych sond z zeszłego wieku. Ukazywała jedynie zarysy głównych kontynentów i mórz, linie zasięgu czap polarnych i kilka największych kraterów. W siatce przecinających się południków i równoleżników widniał obwiedziony czerwonym kółkiem punkt, pod ósmym stopniem północnej szerokości — miejsce, w którym wylądowali. Astrogator przesunął niecierpliwie papier na stole mapowym.

— Sam pan w to nie wierzy — żachnął się. — Tressor nie mógł być głupszy od nas, nie dałby się żadnym podwodnym, bzdura. A zresztą gdyby nawet istniały rozumne istoty wodne, jedną z pierwszych rzeczy, jaką by zrobiły, stanowiłoby opanowanie lądu. Ot, powiedzmy, choćby w skafandrach, wypełnionych wodą… Zupełna bzdura — powtórzył, nie aby unicestwić do reszty koncept Rohana, ale ponieważ myślał już o czymś innym. — Postoimy tu jakiś czas — zakonkludował wreszcie i dotknął dolnego brzegu mapy, która z lekkim furknięciem zwinęła się i znikła w jednym z poziomych regałów wielkiego mapnika. — Poczekamy i zobaczymy.

— A jeśli nie? — spytał Rohan ostrożnie. — Poszukamy ich… ?

— Rohan, bądźże pan rozsądny. Szósty gwiazdowy rok, i takie — astrogator szukał właściwego określenia, nie znalazł go i zastąpił je lekceważącym ruchem ręki. — Planeta jest wielkości Marsa. Jak mamy ich szukać? To znaczy „Kondora” — poprawił się.

— No tak, grunt jest żelazisty… — niechętnie przyznał Rohan.

W samej rzeczy analizy wykazały sporą domieszkę tlenków żelazowych w piasku. Wskaźniki ferroindukcyjne były więc na nic. Nie wiedząc, co powiedzieć, zamilkł. Przekonany był, że dowódca znajdzie w końcu jakieś wyjście. Nie wrócą przecież z pustymi rękami, bez żadnych rezultatów. Czekał, patrząc na wysunięte spod czoła, krzaczaste brwi Horpacha.

— Prawdę mówiąc, nie wierzę, żeby to czekanie przez czterdzieści osiem godzin cokolwiek nam dało, ale regulamin tego wymaga — tonem niespodziewanego zwierzenia odezwał się astrogator. — Niech pan siada, Rohan. Stoi pan nade mną jak wyrzut sumienia. Regis jest najidiotyczniejszym miejscem, jakie sobie można wyobrażać. Szczyt bezpotrzeby. Nie wiadomo, po co wysłano tu „Kondora”; zresztą mniejsza o to, skoro stało się.

Urwał. Był w złym humorze i jak zwykle stawał się wtedy wymowny i wciągał łatwo w dyskusję, nawet poufałą, co było zawsze trochę niebezpieczne, bo w każdej chwili mógł uciąć rozmowę jakąś złośliwością.

— Jednym słowem, tak czy owak musimy coś zrobić. Wie pan co? Niech mi pan wprowadzi parę małych fotoobserwatorów na orbitę równikową. Ale żeby była uczciwie kołowa i ciasna. Tak ze siedemdziesiąt kilometrów.

— To jeszcze w obrębie jonosfery — zaprotestował Rohan. — Spalą się po kilkudziesięciu okrążeniach…

— Niech się spalą. Ale przedtem sfotografują, co się da. Radziłbym panu zaryzykować nawet sześćdziesiąt kilometrów. Spłoną może już w dziesiątym okrążeniu, ale tylko zdjęcia robione z takiej wysokości mogą coś dać. Wie pan, jak wygląda rakieta, widziana ze stu kilometrów, nawet i przez najlepszy teleobiektyw? Główka szpilki jest przy niej całym górskim masywem. Niech pan to zaraz… Rohan!

Na ten krzyk nawigator odwrócił się już od drzwi. Dowódca rzucił na stół protokół z wynikami analiz.

— Co to jest?! Co to znowu za idiotyzm? Kto to pisał?

— Automat. O co chodzi? — spytał Rohan, starając się zachować spokój, bo i w nim już podrywał się gniew. (Będzie mi tu teraz zrzędził! — pomyślał, zbliżając się umyślnie powoli).

— Niech pan czyta. Tu. O, tu.

— Metanu cztery procent — przeczytał Rohan. I sam nagle osłupiał.

— Metanu cztery procent, co? A tlenu szesnaście? Wie pan, co to jest? Mieszanina piorunująca! Może mi pan wytłumaczy, dlaczego cała atmosfera nie wybuchła, kiedyśmy siadali na borowodorach?

— Rzeczywiście… nie rozumiem — wybełkotał Rohan.

Podbiegł szybko do pulpitu kontroli zewnętrznej, wpuścił przez czujniki ssawy trochę zewnętrznej atmosfery i podczas kiedy astrogator przechadzał się w złowieszczym milczeniu po sterowni, patrzał, jak analizatory gorliwie postukują szklanymi naczyniami.

— No i co?!

— To samo. Metanu cztery procent… tlenu szesnaście — powiedział Rohan. Wprawdzie zupełnie nie rozumiał, jak to jest możliwe, ale odczuł jednak zadowolenie: przynajmniej Horpach nie będzie mógł teraz nic mu zarzucić.

— Pokaż no pan! Hm. Metanu cztery, no, niech mię diabli… dobrze. Rohan, sondy na orbitę, a potem proszę przyjść do małego labu. Ostatecznie, od czego mamy uczonych! Niech sobie głowy łamią.

Rohan zjechał na dół, wziął dwu techników rakietowych i powtórzył im polecenie astrogatora. Wrócił potem na drugi poziom. Mieściły się tu laboratoria i kajuty fachowców. Po kolei mijał wąskie, wprasowane w metal drzwi, z tabliczkami dwuliterowymi: „GI”, „GF”, „GT, „GB” i cały rząd innych. Drzwi małego laboratorium były szeroko otwarte; przez monotonne głosy uczonych od czasu do czasu przebijał się głos astrogatora. Rohan stanął u progu. Byli tu wszyscy „Główni” — główny inżynier, biolog, fizyk, lekarz, i wszyscy technologowie z maszynowni. Astrogator siedział, milcząc teraz, w skrajnym fotelu pod elektronowym programistą podręcznej maszyny cyfrowej, a oliwkowy Moderon ze splecionymi rękami, małymi jak u dziewczynki, mówił:

— Nie jestem specjalistą od chemii gazów. W każdym razie to nie jest prawdopodobnie zwykły metan. Energia wiązań jest inna; różnica w setnym miejscu tylko, ale jest. Reaguje z tlenem dopiero w obecności katalizatorów, a i to niechętnie.

— Jakiego pochodzenia jest ten metan? — spytał Horpach. Kręcił młynka palcami.

— Węgiel jest w nim w każdym razie pochodzenia organicznego. Niewiele tego, ale nie ma wątpliwości…

— Są izotopy? Jaki wiek? Jaki stary jest ten metan?

— Od dwóch do piętnastu milionów lat.

— Co za przedział!

— Mieliśmy pół godziny czasu. Nic więcej nie mogę powiedzieć.

— Doktorze Quastler! Skąd bierze się ten metan?

— Nie wiem.

Horpach popatrzał po kolei na swoich specjalistów. Można było sądzić, że wybuchnie, ale nagle się uśmiechnął.

— Panowie, jesteście przecież ludźmi doświadczonymi. Latamy razem nie od

Вы читаете Niezwyciężony
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×