— Czy tobie sie wydaje, ze lubie te parszywa robote — odparowal. — Dzieje sie tak dlatego, ze nikt inny nie jest w stanie jej sprostac.
— No tak, stales sie niezastapiony — szepnal Fourre. — Mialem nadzieje, ze uda ci sie tego uniknac.
— Wracaj, Etienne… — Reinach zatrzymal sie. Znow byl wcieleniem uprzejmosci. — Wracaj i powiedz im wszystkim, ze osobiscie nic do nich nie mam. Mieliscie prawo przedstawic wasze zadania. No i w porzadku — przedstawiliscie je i… odmowiono wam. Reinach w zamysleniu skinal glowa. — Zreszta mysle, ze mozliwy jest szereg zmian w naszej organizacji… Nie zamierzam byc dyktatorem, ale..
GODZINA ZERO.
Fourre poczul sie bardzo, bardzo zmeczony. Odmowiono mu, nie mogl zatem zadac w gwizdek na znak powstrzymania rebelii. Z ta chwila dalszy przebieg wypadkow przestawal zalezec od niego.
— Usiadz — powiedzial — usiadz, Mariuszu. Pogadamy chwile o starych, dobrych czasach.
Reinach spojrzal na niego zdziwiony.
— Mariuszu? Co to ma znaczyc?
— Ot… taki sobie przyklad z historii starozytnej. Slyszalem go od Valtiego…
Fourre przyjrzal sie uwaznie podlodze. Tuz obok jego lewej stopy majaczyl potrzaskany legar. Potrzaskany i w kazdej chwili grozacy zawaleniem — rozchwiany szczatek cywilizacji… „W jaki sposob ten sam gatunek mogl stworzyc katedre w Charires i bombe wodorowa?” — przemknelo mu przez mysl. Mowil z wyraznym wysilkiem:
— … W II wieku przed Chrystusem z polnocy runeli Cymbrowie i ich sojusznicy, teutonscy barbarzyncy. Przez kilkadziesiat lat grasowali po Europie siejac mord i pozoge. Armie rzymska, wyslana by ich powstrzymac, rozniesli w strzepy. W koncu wkroczyli do Italii. Wydawalo sie, ze nic nie zdola ich powstrzymac, poki nie opanuja samego Rzymu. Lecz jednemu z dowodcow, Mariuszowi, udalo sie zgromadzic nowa armie. Stawil czola barbarzyncom i unicestwil ich.
— No wiesz? Dziekuje ci… — Reinach usiadl, zbity z tropu. Ale…
— Daj spokoj… — Wargi Fourrego skrzywily sie w usmiechu. Pogadajmy sobie jeszcze kilka minut. Pamietasz te noc, tuz po zakonczeniu II wojny? Bylismy chlopakami, tuz po partyzantce… Walesalismy sie po uliczkach Paryza i pilismy na czesc wschodzacego slonca z Sacre Coeur.
— Tak! A jakze! To byla szalona noc! — Reinach rozesmial sie, Wydaje mi sie, ze bylo to wieki temu… Jak miala na imie ta twoja dziewczyna? Nie moge sobie przypomniec…
— Maria. A twoja Simone. Sliczna mala laleczka Simone. Ciekaw jestem, co sie z nia stalo?
— Nie wiem. Ostatnie slowo, jakie od niej uslyszalem brzmialo „Nie”. Pamietasz, jaki zaklopotany byl kelner, kiedy…
Suchy trzask wystrzalu przedarl sie przez szum ulewy. W slad za nim gniewnie zaterkotal karabin maszynowy: Jednym tygrysim susem Reinach znalazl sie przy oknie, kryjac sie za jego framuga. W rece trzymal rewolwer. Fourre nie ruszal sie z miejsca.
Strzelanina przyblizala sie i stawala coraz glosniejsza. Reinach odwrocil sie,. Wylot lufy jego rewolweru spogladal pusto na Fourrego.
— Slucham, Jacques.
— Bunt?!!!
— Musielismy. — Fourre ze zdziwieniem odkryl, ze znow moze spogladac Reinachowi prosto w oczy. — Sytuacja stala sie krytyczna. Gdybys ustapil… Gdybys chociaz zechcial przedyskutowac te sprawe… dalbym wtedy sygnal gwizdkiem i nic by nie nastapilo. Teraz zaszlismy juz za daleko — chyba, ze poddalbys sie, jesli tak nasza propozycja pozostaje w mocy. Chcielibysmy widziec w tobie wspolpracownika.
Gdzies w poblizu eksplodowal granat.
— Ty…
— Strzelaj. To i tak nie ma juz znaczenia.
— Nie! — Muszka rewolweru opadla.
— Nie, dopoki… Zostan tam, gdzie jestes! Nie ruszaj sie! — Reinach przetafl czolo reka i wzdrygnal sie. — Przeciez wiesz, jak dobrze strzezone jest to miejsce. Wiesz, ze ci ludzie sa po mojej stronie.
— Mysle, ze nie. Uwielbiaja cie, ale sa zmeczeni i glodni. A gdyby nawet, to zaplanowalismy cala akcje na noc. Do rana wszystko bedzie skonczone. — Fourre mowil jak nienaoliwiony automat. Koszary wlasnie zostaly zdobyte. Te dalsze odglosy oznaczaja, ze przechwycilismy artylerie. Uniwersytet jest otoczony i nie wytrzyma szturmu.
— Ten budynek wytrzyma!
— A wiec nie chcesz zrezygnowac, Jacques.
— Gdybym chcial, nie byloby mnie tu dzisiaj.
Okno otworzylo sie z trzaskiem. Reinach odwrocil sie, jednak czlowiek, ktory wskakiwal do srodka strzelil pierwszy. Do pokoju wpadl stojacy przed drzwiami wartownik. Bron trzymal w pogotowiu, lecz nim zdazyl jej uzyc, juz nie zyl. Ciemno ubrane sylwetki o zamaskowanych twarzach wspinaly sie na-parapet.
Fourre uklakl obok Reinacha. — „Kula w glowe, przynajmniej szybko” — pomyslal. Czul, ze ma ochote zaplakac. Zapomnial jednak jak sie to robi.
Rosly mezczyzna, ktory zastrzelil Reinacha, zostawil swoich komandosow i razem z Fourrem pochylil sie nad cialem zabitego.
— Przykro mi, generale — wyszeptal. Slowa te z trudem przechodzily mu przez gardlo, zwlaszcza ze zdawal sobie sprawe do kogo je mowi.
— To nie twoja wina… — glos Fourrego sie zalamal.
— Skradalismy sie w cieniu, tuz pod sciana. Dalem susa przez okno. Nie bylo jak wycelowac… Nie mialem pojecia, kto to, dopoki… .
— Powiedzialem, w porzadku. Obejmij dowodztwo nad oddzialem i oczysccie budynek. Gdy go opanujemy, reszta natychmiast sie podda.
Olbrzym sklonil sie i wyszedl na korytarz.
Fourre powstal, skulony u boku Jacquesa Reinacha. Seria kul zabebnila po zewnetrznej stronie muru. Doslyszal ja jakby przez mgle. Zastanawial sie coraz powazniej, czy przypadkiem, to, co sie stalo nie bylo najlepszym ze wszystkich mozliwych rozwiazan. Teraz beda mogli zapewnic swojemu przywodcy pogrzeb z pelnymi honorami wojskowymi, nieco pozniej wzniesie sie pomnik czlowiekowi, ktory uratowal Europe i… Ale przekupienie upiora moze okazac sie nielatwe.
„Jednak musze sprobowac” — pomyslal.
— Nie opowiedzialem ci calej historii, Jacques — zaczal. Gdy skrajem skafandra ocieral krew z rany przyjaciela, wydawalo mu sie, ze jego rece naleza do kogos innego. — Mysle, ze powinienem — ciagnal obcym glosem. — Moze bys wtedy zrozumial… moze zreszta nie… Wiesz, Mariusz zajal sie potem polityka. Stala za nim chwala jego zwyciestw, byl najpotezniejsza postacia w Rzymie. Intencje mial jak najszlachetniejsze, tyle ze na sprawach rzadzenia nie znal sie zupelnie. Nastapil obledny festyn przekupstwa, mordow politycznych, wojen domowych — piecdziesiat lat tego wszystkiego — i ostateczny upadek republiki. Cezar dal po prostu tylko swoje imie temu, co juz sie dokonalo. Chcialbym wierzyc, ze zaoszczedzilem Jacquesowi Reinachowi miana Mariusza.
Deszcz zacinal ostro przez wybite okno. Fourre wstal i przymknal podkrazone oczy. Zastanawial sie, czy kiedykolwiek uda mu sie zamknac takze oczy swemu sumieniu…