Stary Ben dreptal tam i z powrotem po szybie, mruczac cos do siebie.
Nawet nie spojrzal w strone sterty kamieni, za ktora ukryli sie chlopcy. Nagle zgasil latarnie. Przez moment panowala zupelna cisza, po czym znow dalo sie slyszec stapanie i pomruki. Siedzieli przykucnieci w kryjowce, czekajac w napieciu.
Pete staral sie uporzadkowac w myslach fakty, ktore zaszly tego wieczoru. Wciaz jeszcze chcial zadac Jupiterowi kilka pytan, ale wiekszosc faktow dotyczacych tajemnicy Jeczacej Doliny stala sie oczywista. Ben Jackson kopal po kryjomu w jaskini. Ktos na gorze stal na czatach. Jekliwy dzwiek byl wywolany wiatrem przedostajacym sie przez otwor wiodacy do ukrytej groty poszukiwacza. Kiedy ktos wchodzil do jaskini, pilnujacy na szczycie gory czlowiek dawal znac dzwonkiem i wtedy Ben zamykal otwor. Jek ustawal i nie bylo sladu po tym, co go wywolywalo.
Pete czul sie calkiem zadowolony z wlasnego rozumowania. Odpowiedzial sam na wszystkie pytania. Tylko – czy na wszystkie? Kim byl, na przyklad, czlowiek przebrany za El Diablo? Jaki ma on zwiazek z cala sprawa? Moze te same pytania zadawal sobie Jupe, kiedy mowil, ze cos jest nie wyjasnione?
– Pete – szept Jupitera wyrwal go z zamyslenia – ktos idzie.
Dzwiek glosu przyjaciela, tuz kolo ucha, tak zaskoczyl Pete'a, ze stracil rownowage. Uchwycil sie wielkiego glazu przed nimi i jakis kamien stoczyl sie na ziemie. Czy Ben uslyszal halas? Pete wstrzymal oddech. W chwile pozniej zobaczyli zblizajace sie rozkolysane swiatlo.
– Waldo? – glos starego Bena zabrzmial gdzies bardzo blisko ich kryjowki.
– Aha – dobieglo zza kolyszacego sie swiatla. – Jakichs dwoch wchodzi do jaskini, Ben. Lepiej zwiewajmy stad.
Rozblyslo swiatlo latarni Bena i chlopcy zobaczyli szczupla sylwetke Turnera. Skulili sie, jak mogli najnizej. Dwaj starzy ludzie stali teraz bardzo blisko.
– Jestes pewien, ze weszli do srodka? – spytal Ben.
– Zupelnie. Niebezpiecznie duzo ludzi szwenda sie po tej jaskini od dwu dni – odparl Waldo.
– Psiakrew! – zaklal Ben. – Potrzebujemy jeszcze paru dni i skonczone. Trudno, nie ma co sie teraz narazac. Zabierajmy sie stad.
– Tak, chodzmy – przytaknal Waldo.
Bylo oczywiste, ze to Waldo Turner stal na strazy na szczycie Diabelskiej Gory. Dal umowiony sygnal i przyszedl jakims sekretnym tunelem. Chlopcy obserwowali dwu poszukiwaczy, kiedy wytaczali glaz z otworu w scianie, przeszli przezen szybko i zasuneli lewarem kamien na miejsce. Cisza zalegla w czarnym jak smola szybie.
– Dokad oni poszli? – szepnal Pete.
– Moze z tej groty za sciana jest wyjscie na zewnatrz. Musi byc. W przeciwnym razie nie wialby ten wiatr wywolujacy jek. Prawdopodobnie dochodzi do tej groty jeden ze starych szybow kopalnianych, ktore zostaly zablokowane. Ben i Waldo musieli go ponownie otworzyc.
– Jak to sie stalo, ze szeryf i pan Dalton go nie znalezli? – spytal Pete.
– Pewnie jest zamaskowany – powiedzial Jupiter. – Musi byc jeszcze jedno wejscie wysoko na gorze. Inaczej Waldo nie dostalby sie tu tak szybko. Pewnie jest spora liczba takich ukrytych wejsc. Mysle jednak, ze czas najwyzszy isc po pomoc.
– Chodzmy! – wykrzyknal Pete entuzjastycznie.
Zapalili latarki i przeszli szybko przez dlugi szyb. Idac po wlasnych sladach niebawem dotarli do wielkiej groty, w ktorej byli poprzedniego wieczoru.
Kiedy zmierzali pospiesznie w strone tunelu wiodacego na zewnatrz, dwie postacie wyskoczyly nagle z mroku. Silne rece uchwycily Pete'a za ramie.
– Mam cie! – uslyszal ochryply glos.
Obejrzal sie i skierowal latarke na napastnika. Serce mu stanelo, gdy zobaczyl pociagla twarz z blizna i przeslonietym klapka okiem.
– Uciekaj, Jupe! – wydusil ze scisnietego gardla.
Jupiter stal oslepiony swiatlem latarki drugiego czlowieka.
ROZDZIAL 16. Opowiesc o diamentach
– Stoj spokojnie – powiedzial mezczyzna z przepaska na oku. – Cos sobie zrobisz, jak tak bedziesz biegal po ciemku.
Jupiter zebral sie na odwage.
– Watpie, czy dba pan o to, zeby mi sie nic nie stalo. Radze nas puscic. Mamy tu przyjaciol.
Nieznajomy rozesmial sie.
– Dzielny z ciebie chlopak. Dlaczego nie podejdziesz blizej, zebysmy mogli porozmawiac.
– Nie rob tego, Jupe! – wrzasnal Pete.
Wtem spoza snopu swiatla drugiej latarki rozlegl sie znajomy glos:
– Wszystko w porzadku, chlopaki, pan Reston jest detektywem!
Bob! Wszedl w krag swiatla i rozesmial sie serdecznie na widok zdumienia kolegow. Opowiedzial im, jak doszedl do przekonania, ze Ben i Waldo sa wmieszani w tajemnice Jeczacej Doliny, jak zdecydowal sie pojsc po pomoc, natknal sie po drodze na samochod z Newady i zobaczyl wysiadajacego zen, ubranego na czarno mezczyzne, ktory poszedl w strone Diabelskiej Gory.
– Pozniej, kiedy samochod z Newady minal mnie w drodze na ranczo, ogarnela mnie panika, zaczalem biec i wpadlem wprost na pana Restona.
– Sam Reston – przedstawil sie wysoki mezczyzna. – Jestem detektywem zatrudnionym przez firme ubezpieczeniowa. Kiedy wasz przyjaciel opowiedzial mi o swoich obawach, zdecydowalem pojsc z nim do jaskini, nie tracac czasu na droge na ranczo.
– Pan Reston myslal, ze mozecie natychmiast potrzebowac pomocy – wtracil Bob.
– Istotnie – powiedzial Reston – poniewaz czlowiek, ktorego tropie, jest bardzo niebezpieczny. Staralismy sie z Bobem dostac do jaskini nie zauwazeni. To zajeto nam troche czasu, ale mysle, ze i tak nas dostrzezono.
– Tak, widziano was – Jupiter odzyskal wreszcie glos. Opowiedzial teraz o wszystkim, co widzieli z Pete'em w starym szybie.
Reston skinal glowa.
– Wystraszylismy ich, niestety. Nie mogli jednak ujsc daleko. Woreczek, ktory widziales, zawiera prawdopodobnie diamenty, ktore mnie tu sprowadzily.
– Diamenty? – powtorzyl Pete pytajaco.
– To wlasnie moja praca, chlopcy. Staram sie znalezc bardzo sprytnego zlodzieja klejnotow, ktory ukradl ostatnio cala fortune w diamentach. Nazywa sie Lasio Schmidt i jest poszukiwany w Europie. Tydzien temu, idac jego tropem, przybylem do Santa Carla. Uslyszalem tam o Jeczacej Dolinie i Jaskini El Diablo i przyszlo mi do glowy, ze jaskinia bylaby idealna kryjowka dla zlodzieja. Niestety, jak dotad nie udalo mi sie go znalezc.
– Do licha! – mruknal Pete. – Szedl pan za nim i zgubil go pan?
– Niezupelnie. Szedlem jedynie jego tropem. Nie mam jednak pojecia, jak on teraz wyglada, ani kim jest. Widzicie, chlopcy, piec lat temu Schmidt opuscil Europe w pospiechu, gdyz miedzynarodowa policja, Interpol, deptala mu po pietach. Policja uzyskala informacje, ze wyjechal do Ameryki i podaje sie za kogos innego. Nic wiecej nie wiedzieli. Schmidt jest mistrzem w przebieraniu sie i charakteryzacji. Moze niezwykle wiarygodnie grac niemal kazda role.
Na twarzy Jupitera pojawil sie wyraz zamyslenia.
– I ukradl diamenty ubezpieczone w panskiej firmie? – zapytal.
– Tak. Mniej wiecej rok temu. Nie popelnil zadnej kradziezy, odkad opuscil Europe, i sadzono juz, ze zaniechal tego procederu albo nawet, ze nie zyje. Kiedy jednak skradziono diamenty, nie ulegalo watpliwosci, ze to sprawka Schmidta. Sposob, w jaki dokonano kradziezy, wskazywal wylacznie na niego.
– Modus operandi, czyli metoda dzialania – przytaknal Jupiter – to bardzo wazne.
– Dzieki temu schwytano wielu kryminalistow, zwlaszcza zawodowych zlodziei. Nie zmieniaja oni, poza drobnymi szczegolami, systemu dokonywania rabunku.